to co tu piszę proszę potraktować jak test mojej pamięci, bo nie podejmuję się pouczać kucharza francuskiego jak powinno smakować prawdziwe ragout:)
I dlatego, że aby film naprawdę obejrzeć muszę obejrzeć go kilka razy- taki jestem bystry.:)
A „Butcha” widziałem tylko raz i to bardzo dawno temu.
Z tego co pamiętam, to film pokazał się u nas mocno spóźniony. Jakieś kilkanaście lat po nakręceniu. Zatem to tylko odległe impresje, z dość odległej bardzo wczesnej młodości:).
Piosenka „Raindrops keep fallin’ on my head” wówczas była znana i popularna już od dawna.
Dla mnie była jak klasyka rozrywkowa , niemal tak jak M. Fogg.:)
Toteż niezmiernie zdziwiłem się słysząc ją w kinie. I przyznać muszę, że doskonale komponowała się z obrazem.
Całość odebrałem jak manifest radości życia i wolności. Niczym nie ograniczonej. Żadnym porządkiem, ani społecznym, ani prawnym, ani tradycją, ani rodziną, ani kobietą:), ani stabilizacją ani bólem ani strachem. Nawet przed śmiercią.
Nawet nie miejscem( w czasach przed-samolotowych), ani też (tu Pana zaskoczę) czasem.
Czas (według mojej ułomnej pamięci) był jednak tłem, oddziałującym, bo jakby inaczej(akcja obejmowała lata), lecz cokolwiek lekceważonym przez bohaterów. Nie gaszącym ich zachłanności i żaru życia:).
Liczyło się tu i teraz i nadzieja na jutro. Może nawet nie nadzieja, bo nadzieja nie brzmi zbyt optymistycznie, a pewność jutra. I to lepszego!
Tak naprawdę to pamiętam tylko dwie sceny; rowerową i z zapyziałej boliwijskiej dziury.
Tę rozmowę, bez patosu,tak naturalną jakby nic się specjalnego nie działo. Ot, trzeba tylko przejść na drugą stronę ulicy, a że dom otoczony przez pułk boliwijskich żołnierzy, nic to.
Nie z takich opresji się wychodziło…idźmy zatem, bo robi się późno.
Tyle mi z „Butcha” zostało.
Ale zachęcił mnie Pan, film muszę zobaczyć jeszcze raz, choćby tylko po to by sprawdzić czy już nie najwyższa pora pożegnać się z masełkiem:).
Panie Referencie,
to co tu piszę proszę potraktować jak test mojej pamięci, bo nie podejmuję się pouczać kucharza francuskiego jak powinno smakować prawdziwe ragout:)
I dlatego, że aby film naprawdę obejrzeć muszę obejrzeć go kilka razy- taki jestem bystry.:)
A „Butcha” widziałem tylko raz i to bardzo dawno temu.
Z tego co pamiętam, to film pokazał się u nas mocno spóźniony. Jakieś kilkanaście lat po nakręceniu. Zatem to tylko odległe impresje, z dość odległej bardzo wczesnej młodości:).
Piosenka „Raindrops keep fallin’ on my head” wówczas była znana i popularna już od dawna.
Dla mnie była jak klasyka rozrywkowa , niemal tak jak M. Fogg.:)
Toteż niezmiernie zdziwiłem się słysząc ją w kinie. I przyznać muszę, że doskonale komponowała się z obrazem.
Całość odebrałem jak manifest radości życia i wolności. Niczym nie ograniczonej. Żadnym porządkiem, ani społecznym, ani prawnym, ani tradycją, ani rodziną, ani kobietą:), ani stabilizacją ani bólem ani strachem. Nawet przed śmiercią.
Nawet nie miejscem( w czasach przed-samolotowych), ani też (tu Pana zaskoczę) czasem.
Czas (według mojej ułomnej pamięci) był jednak tłem, oddziałującym, bo jakby inaczej(akcja obejmowała lata), lecz cokolwiek lekceważonym przez bohaterów. Nie gaszącym ich zachłanności i żaru życia:).
Liczyło się tu i teraz i nadzieja na jutro. Może nawet nie nadzieja, bo nadzieja nie brzmi zbyt optymistycznie, a pewność jutra. I to lepszego!
Tak naprawdę to pamiętam tylko dwie sceny; rowerową i z zapyziałej boliwijskiej dziury.
Tę rozmowę, bez patosu,tak naturalną jakby nic się specjalnego nie działo. Ot, trzeba tylko przejść na drugą stronę ulicy, a że dom otoczony przez pułk boliwijskich żołnierzy, nic to.
Nie z takich opresji się wychodziło…idźmy zatem, bo robi się późno.
Tyle mi z „Butcha” zostało.
Ale zachęcił mnie Pan, film muszę zobaczyć jeszcze raz, choćby tylko po to by sprawdzić czy już nie najwyższa pora pożegnać się z masełkiem:).
Jak Pan myśli, może wystarczy ograniczyć?
Pozdrawiam życząc dobrej nocy
yassa -- 28.11.2008 - 00:58