No i widzisz, kiepsko napisałam. :) Próbując przekazać swoją myśl o wychodzeniu na zewnątrz nie zaznaczyłam bowiem wyraźnie, że nie chodzi mi o pisanie dla wszystkich jednocześnie. Taka sztuka jeszcze się chyba nikomu nie udała.
Wydawało mi się, że kwestię tę dość jasno wyłożyłam pisząc o formie przekazu danej treści skierowanej do jakiejś grupy odbiorców. Ale, jak widać, tylko mi się wydawało ponieważ Ty, pisząc o tym samym (co mnie się wydawało, że napisałam), piszesz jakbyś zwracał moją uwagę na aspekt, który pominęłam. A przecież nie ma między rozbieżności stanowisk. Chyba tak samo rozumiemy, że inną winna być forma przekazu np. teorii kwantowej grawitacji w specjalistycznym czasopiśmie pt. “przegląd fizyki kwantowej” niż w jakimś magazynie popularnonaukowym.
Jeśli zaś autor przekazu nie dostosowuje formy tegoż do targetu, to winić za niezrozumienie tekstu może tylko siebie. I to mimo tego, że w swoim przekonaniu “dochował należytej staranności”.
A teraz z tym mówieniem vs pisania. Jeśli pominiemy kwestię lęku przed jakimikolwiek publicznymi wystąpieniami (a za takie przyjmuję nawet wezwanie do odpowiedzi na lekcji czy blablanie przy kuflu piwa), to mówienie ma tę przewagę nad pisaniem, że na bieżąco możemy korygować sposób przekazu (np. przez dobór innych słów, dopowiedzenie), wspomagać słowo mówione mową ciała, tonem i barwą głosu. (To zresztą podniósł w swojej notce p. Kleina.) Pod jednym wszakże warunkiem. Trzeba bacznie obserwować reakcje odbiorców a nie gapić się np. w plamę na ścianie czy śledzić lot muchy. Jeśli przestaje interesować nas odbiorca, to będziemy tylko słowa wypowiadać zamiast się komunikować.
Wyrusie
No i widzisz, kiepsko napisałam. :) Próbując przekazać swoją myśl o wychodzeniu na zewnątrz nie zaznaczyłam bowiem wyraźnie, że nie chodzi mi o pisanie dla wszystkich jednocześnie. Taka sztuka jeszcze się chyba nikomu nie udała.
Wydawało mi się, że kwestię tę dość jasno wyłożyłam pisząc o formie przekazu danej treści skierowanej do jakiejś grupy odbiorców. Ale, jak widać, tylko mi się wydawało ponieważ Ty, pisząc o tym samym (co mnie się wydawało, że napisałam), piszesz jakbyś zwracał moją uwagę na aspekt, który pominęłam. A przecież nie ma między rozbieżności stanowisk. Chyba tak samo rozumiemy, że inną winna być forma przekazu np. teorii kwantowej grawitacji w specjalistycznym czasopiśmie pt. “przegląd fizyki kwantowej” niż w jakimś magazynie popularnonaukowym.
Jeśli zaś autor przekazu nie dostosowuje formy tegoż do targetu, to winić za niezrozumienie tekstu może tylko siebie. I to mimo tego, że w swoim przekonaniu “dochował należytej staranności”.
A teraz z tym mówieniem vs pisania. Jeśli pominiemy kwestię lęku przed jakimikolwiek publicznymi wystąpieniami (a za takie przyjmuję nawet wezwanie do odpowiedzi na lekcji czy blablanie przy kuflu piwa), to mówienie ma tę przewagę nad pisaniem, że na bieżąco możemy korygować sposób przekazu (np. przez dobór innych słów, dopowiedzenie), wspomagać słowo mówione mową ciała, tonem i barwą głosu. (To zresztą podniósł w swojej notce p. Kleina.) Pod jednym wszakże warunkiem. Trzeba bacznie obserwować reakcje odbiorców a nie gapić się np. w plamę na ścianie czy śledzić lot muchy. Jeśli przestaje interesować nas odbiorca, to będziemy tylko słowa wypowiadać zamiast się komunikować.
No, teraz to już strasznie namotałam. :)
Magia -- 21.01.2008 - 15:06