15 grudnia 1981 roku w naszym mieszkaniu telefon też buczał, więc pobiegłem ten nędzny kilometr, dwa, do komendy wojewódzkiej milicji, gdzie przy wejściu spasieni biurkowcy, przebrani w mundury moro, ściskali kałasznikowy oburącz. Warknęli “gdzie?”, ale na moje “żona rodzi” dopuścili do przedsionka, bym to samo powtórzył do dziury w ścianie, za którą urzędował dyżurny. Po dłuższej chwili powiedział, żebym szedł do domu, bo po żonę przyjadą! Wracałem, zastanawiając się, czym przyjadą – karetką czy suką albo radiowozem. Na szczęście przyjechała karetka…
Gdyby nie przyjechali, to pewnie pierworodna urodziła by się w domu. Ludzie umierali ale i rodzili się.
No, ostro!
Ale prawdziwie…
15 grudnia 1981 roku w naszym mieszkaniu telefon też buczał, więc pobiegłem ten nędzny kilometr, dwa, do komendy wojewódzkiej milicji, gdzie przy wejściu spasieni biurkowcy, przebrani w mundury moro, ściskali kałasznikowy oburącz. Warknęli “gdzie?”, ale na moje “żona rodzi” dopuścili do przedsionka, bym to samo powtórzył do dziury w ścianie, za którą urzędował dyżurny. Po dłuższej chwili powiedział, żebym szedł do domu, bo po żonę przyjadą! Wracałem, zastanawiając się, czym przyjadą – karetką czy suką albo radiowozem. Na szczęście przyjechała karetka…
Gdyby nie przyjechali, to pewnie pierworodna urodziła by się w domu. Ludzie umierali ale i rodzili się.
jotesz -- 07.10.2008 - 12:47