Szooruk - Granica

Pozwoliłam sobie tutaj zawrzeć kilka osobistych przemyśleń z ostatnich trzech dni.

Ludzie przeżywają wojny, zamachy, obozy jenieckie. Potrafią w sobie znaleźć siłę by przejść dziesiątki kilometrów w śniegu, wszystko po to żeby uratować życie, swoje i/lub najbliższych. Moja babcia, sierż. poch. c. w. Armii Krajowej, ppor. WP, sanitariuszka i łączniczka, wyróżniona tyloma odznaczeniami, przeżyła łapanki, gestapo we własnym salonie, więzienie i Bóg wie co jeszcze. Wszystko po to, by wczoraj zabiła ją niestabilna wycieraczka przy wejściu do kamienicy.
Śmierć przychodzi cicho. Jedynym odgłosem jest tylko ten pisk informujący, że serce przestało już pracować. Taki dźwięk nie różni się zbytnio od innych, które nas otaczają, ale myślę, że te 60 sekund od jego początku do końca wyryje się człowiekowi w pamięci.
A świat się przecież wcale nie zmienił. Za oknem dalej korek, respiratory wciąż żyjących pacjentów wydają ten dziwny dźwięk, który jeszcze dziesięć minut wcześniej, nawet gdy minimalnie zachwiany, powodował ściśnięcie w gardle. W jednej ze swoich książek – „Kronice Ptaka Nakręcacza” – Haruki Murakami wspomina coś co nazywa „szooruk”. Jest to dźwięk tego czego najbardziej się boimy. A potem kiedy słyszymy „szooruk”, kiedy już wszystko się stało, następuje ta dziwna chwila zawieszenia. Z jednej strony płuca palą z braku tlenu, z drugiej – z piersi uchodzi to westchnienie ulgi. Bo to już się stało. Bo tej granicy już nie ma.
Zawsze podziwiałam lekarzy. Za to, że potrafią wziąć na siebie tę wielką odpowiedzialność. Teraz do tego doszedł podziw za umiejętność powzięcia decyzji o zabraniu ludziom nadziei i o tym kiedy kto umrze. Dowiedziałam się ostatnio, że jeśli nie następuje poprawa w stanie zdrowia pacjenta, nawet po przeżyciu 72 godzin bez zmian, i jest on w dalszym ciągu w stanie krytycznym to po pewnym czasie zaprzestaje się „intensywnej terapii”. Odłącza się większość rurek, ale zostawia respirator, bo nawet jeżeli lekarz uważa, że to tylko „wentylowanie zwłok”, to do odłączenia potrzebny by był zestaw sześciu badań i komisja złożona z trzech lekarzy aby wykazać, że nastąpiła śmierć mózgowa. Ale żeby nie ranić uczuć rodziny „w tym szpitalu się tego nie robi”.
Więc czeka się na śmierć. Każdy telefon przyprawia o zawał serca, więc czeka się w szpitalu i denerwuje personel. I tylko sztuczny uśmiech na twarzy, żeby nie zostać wyrzuconym z OIOMU. Chociaż w momencie kiedy lekarze wydali już wyrok wszyscy patrzą na Ciebie z pobłażliwością, w końcu jest się takim niegroźnym wariatem. Pozwolą wejść w tym zielonym jednorazowym (?) fartuchu, którego sensu ja i tak nie widzę, tak samo jak jednorazowych pantofli bo jakby się nad tym zastanowić bardziej (a w brew pozorom niekończące się godziny w poczekalni są do tego doskonałym momentem) to jest czysty absurd. Prawie tak samo jak przeżycie wojny i zabicie się na wycieraczce.
Wracając jednak do zielonego fartucha i odwiedzin. „Rodzinie nie można odmawiać ostatniego pożegnania” więc wpuszczają na oddział gdzie odwiedziny są zabronione. Jej ręce są ciepłe, w dotyku takie same jakie były kiedy miałam pięć i osiemnaście lat; i we wrześniu. Takie same jak w kuchni przy obiedzie i w pokoju na tapczanie. Mówię jej, że wróciłam i że mam się dobrze. Opowiadam jaki był korek i że padało. I że Staś kilka godzin wcześniej polował na swój ogon, tak jakby w ogóle nie był świadomy tego, że to część jego samego. I że bardzo ją kocham.
Mija kilkanaście godzin, jej ręce cały czas te same, krew w dalszym ciągu pulsuje w żyłach. Czuję to wyraźnie kiedy całuję ją w rękę bo boję się, że dotykając jej twarzy przesunę jakieś rurki i bandaże. Dalej mówię, że kocham i że da radę. Ale już wiem, że jeśli naprawdę chce odejść to ja to zaakceptuję, chociaż bardzo nie chcę, żeby umierała. Bo przecież mam prawo nie chcieć. Nie ważne, że jakiś człowiek z dyplomem mówi mi, że nie ma dla niej szans; nie ważne, że wiem. Ja w dalszym ciągu po prostu nie chcę. I tak do ostatniej sekundy. Nawet wtedy kiedy słyszę ten stały wysoki pisk. I kiedy lekarz jak gdyby nigdy nic wychodzi z sali i mówi, że odeszła.
Myślę, że umarła wczoraj, żeby nie robić nam tego w Wigilię lub w same Święta. Myślę, że chciała móc być z nami wszystkimi w domu, chociaż duchem, a nie w szpitalu, podłączona do respiratora. Chcę wierzyć, że naprawdę już nic nie można było zrobić, że to nie było zwykłe „spisanie na straty”, nawet jeśli coś mnie kłuje w sercu, że to trochę tak, jakby chcieli ją ukarać za to, że udało jej się przeżyć te 72 godziny, chociaż oni z góry założyli, że na pewno umrze.

„Gdyby miłość mogła uzdrawiać,
a łzy wskrzeszać,
to byłabyś tu z nami.”

Pamięci mojej ukochanej babci.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

nie wiem co napisać


Kama

współczuję, niedawno pożegnałem swoją babcię, szpital, operacja, dokładnie jak piszesz,

trzymajcie się z Rodzinką

przekaż w moim imieniu Tacie

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Kama

W takich sytuacjach nie można zbyt wiele powiedzieć... Chyba nie powinno się zbyt wiele mówić...

Żeby tej Nagłębszej Ciszy nie naruszyć...

Każda granica jest trudna. I ta medyczna, i ta zdecydowanie ważniejsza…

Granica pożegnania.

Ona zawsze będzie z Tobą. Oni z nami zostają. W nas, to z pewnością.

Odchodzą, ale nie stają się nieobecni .

Miłość, którą dawali, i którą byli obdarowani nie znika. Jest.

Choćby już nie było jutra .

To jutro zawsze jest.

Śmierć to nie koniec. Śmierć to zmiana.

Tylko, ale aż.


Twoja Babcia jest z Tobą, Kamo

Takie rozstania są zawsze trudne, ale miłość nie umiera. Jest wieczna.


Kamo

Bół, prawda, szczerość, miłość, dobro, piękno…
Tak. Piękno tej śmierci, jeśli już w ogóle musiała przyjść.
Piękno Twojej obecności i Twojego świadectwa.

Twoje słowa to modlitwa nadająca prawdziwy sens oczekiwaniu na przyjście Nowonarodzonego.
Dziękuję, że pozwoliłaś mi w niej uczestniczyć.


Kamo

Współ-czuję...


Pani Kamo,

pan Sergiusz napisał dokładnie to, co ja chciałem napisać.

Oni Wszyscy są z nami. I w nas.

Pozdrawiam


Dziękuję

bardzo wszystkim za te słowa otuchy.

William Penn napisał kiedyś “Death is but crossing the world, as friends do the seas; they live in one another still.” I ja to wszystko wiem. I z czasem wiedzieć będę jeszcze bardziej.

Raz jeszcze dziękuję wszystkim i życzę wesołych Świąt.

Pozdrawiam


Kamo,

może poczytaj to, tekst taki sobie, ale komentarze mi wtedy pomogły:

http://www.yourplanet.name/poland/s24/tecumseh.salon24.pl/15951,index.ht...

Choć u mnie było inaczej, nie byłem przy tym jak babcia umierała, nie byłem z nią tak związany bardzo, widziałem ją tydzień przed śmiercią, umarła w domu, nie w szpitalu.
Ale tamta niedziela była dla mnie dziwna.
I trudna.

Pozdrawiam i nie za bardzo wiem, co powiedzieć.
Więc trzymaj się po prostu.


Pani Kamo

Tyle razo to przechodziłem,, że już mam pewność, że nigdy sie nie przyzwyczaję.
Ale Ci, co odeszli pozostają żywi w naszej pamięci.
To tyle, i aż tyle.

tarantula


Popatrz na to tak

Lepiej zginąć na progu własnego domu, nawet na wycieraczce niż na progu tego domu z ręki niemieckich żołdaków w beznadziejnej walce.


Tylko nasza pamięć

nasze serce przepełnione miłością pozwolą zachować wspomnienia na zawsze…
Ból po stracie zwłaszcza w święta jest większy – tak mi się wydaje


Subskrybuj zawartość