Lubię wspominać i niestety coraz częściej to robię, pewnie jest to w jakiś sposób związane z tym, że cofanie się do przeszłości często pomaga w decyzjach teraźniejszych.
Tak spoglądając w tą przeszłość widzę, że (tu pomijam czasy komuny oczywiście) nigdy nie mieliśmy porządnego parlamentu, czy rządu.
Dziewiętnasty rok już idzie, a my wciąż mamy patrzeć jak pewni ludzie uczą się być politykami, czy innymi mężami stanu, bo podobno, trzeba czasu, by tzw. elity polityczne się wykluły.
Tylko, jakie to dla nas maluczkich pocieszenie?
Pan Bóg, gdy wyprowadzał naród Izraela z ziemi egipskiej, przed czterdzieści lat wodził ich po pustyni, by ci, którzy ten Egipt pamiętali, wymarli.
Ba, nawet Mojżesz nie miał wstępu do ziemi obiecanej, a u nas wciąż kult Mojżeszów-solidarnościowych, choć oni już dawno składają ofiary „Złotym Cielcom”.
Wiem, że to dość przaśna przenośnia, ale od dawna chodząca mi po głowie i chyba jednak mająca związek z nami, bo my jak ten „Naród Wybrany” oczekuje zawsze cudu, a zamiast naprawdę zabrać się za tworzenie elit, od podstaw, przekonując ludzi do siebie i mając naprawdę coś do powiedzenia, wolimy oczekiwać na tzw. mannę z nieba i rozstąpienie się morza czerwonego.
A to morze niestety miast się rozstąpić, zalewa nas i nawet wyspy nie widać, by na niej osiąść.
Zacytuję tu piosenkę Karczmarskiego, która analogicznie wciąż jest bardzo aktualna.
Przejście Polaków przez Morze Czerwone
Na brzegu stojąc, drżące plemię boże
Patrzymy w trwodze na Czerwone Morze.
Za nami ściana świata tego ludów
Stoi milcząca, czekająca cudu.
a nam niedobrze to milczenie wróży
My się musimy w morze to zanurzyć!
Nie dla nas sady na żyznych rzek stokach – Dla nas jest toń ta czerwona, głęboka.
Wtem jeden człowiek, niespełna rozumu
Na kamień włazi i woła do tłumu:
Ja wam powiadam i kto chce, niech wątpi,
Że się to morze przed nami rozstąpi!
Ja nad tym morzem trzymam wiary władzę!
Ja pójdę pierwszy! Ja was poprowadzę!
I nim ktokolwiek zdążył przetrzeć oczy
Już jedną nogę w odmętach zamoczył.
Drugiej nie zdążył bo oto toń rzyga
I jeden poziom w dwa piony się dźwiga!
Szum się podnosi, a od ludów wrzawa:
Sprzeczne z naturą, więc na cud zakrawa!
A onże człowiek pierwszy w wąwóz wkroczył
Między sztandary purpurowych zboczy.
A wszystko warczy, pieni się i pryska,
Lecz najmniejszego nie zamoczy listka.
Więc nie pytając nawet o przyczynę
Już wszyscy razem weszliśmy w szczelinę.
Idziemy rzędem wzdłuż krwistych otchłani – Zlęknięci, dumni, zdumieni, znękani.
Ktoś krzyknął nagle: Wracamy! To zdrada!
Ktoś – Naprzód! – woła, a ktoś jęczy – Biada!
Inny znów ściany czerwonej dotyka
I nim coś powie – bezszelestnie znika.
Czyśmy za wolno szli, czy pobłądzili,
Czy iść przestali we zwątpienia chwili,
Czy wszystko złudą było czy omamem
I tylko w myślach weszliśmy w tę bramę,
Nie wiem i nie wie chyba nikt na świecie,
Choć wszyscy wszystko oglądali przecież.
Dość, że się toniom w pionie stać znudziło,
W chwil kilka mokrą szmatą nas przykryło
I ciężkiej ciszy przytrzasnęły drzwi
Jakby nas wchłonął kubeł pełen krwi!
Chyba na zawsze będzie już schowana
Pod wodą nasza Ziemia Obiecana.
Patrzyli żywi z czerwonej mogiły
Jak do swych dziejów ludy odchodziły.
Mówiono teraz: I widzicie sami
Jakie są skutki żartów z żywiołami.
A ci z ustami, oczami pod wodą
Choć odpowiedzieć by chcieli – nie mogą
Mnie na nieznane brzegi wyrzuciło…
I stąd ta piosenka, której by nie było!
Jacek Kaczmarski
1983
Pozdrawiam serdecznie.:D