Widzę pewne analogie. Widzę też istotne różnice. Między innymi w stopniu zaawansowania procesu ratyfikacyjnego wtedy i teraz. A także w tym, jak można odebrać dość podobne uzasadnienie w zależności od sytuacji oraz sposobu jego wyartykułowania.
Specjalnie dla Pani przygotowałem nawet “scenki rodzajowe”, by te możliwości odbioru wyjaśnić. Musimy wszakże przyjąć jedno założenie – mamy do czynienia z drużyną, którą dla niepoznaki nazwijmy United Euro Team :). W tej drużynie występują zawodnicy, którzy mają co prawda różne koncepcje, co do taktyki (którą obiorą podczas gry) i co do reguł (które w samej grze powinny obowiązywać), ale i wspólny cel (którym jest chociażby sama chęć gry). Nadto, choć się to Pani mocno nie podoba, są w tej drużynie zawodnicy kluczowi (rozgrywający), którzy całą tę drużynę de facto „skrzyknęli”. Ich silna pozycja część kibiców strasznie irytuje (mówią z sarkazmem o “równych i równiejszych”) jednak chyba zdają sobie sprawę, że ze zdaniem właśnie tych zawodników reszta drużyny mocno się liczy i uznaje ich “szczególną istotność” dla struktury całego zespołu. Drużyna przyjęła jednak zasadę, że na grę muszą się jednomyślnie zgodzić wszyscy gracze.
W pierwszej scenie widzimy, że z grą (czy też modyfikacją reguł w niej obowiązujących) od samego początku nie poradziło sobie dwóch graczy (w tym jeden z graczy kluczowych). Reakcją zespołu było bezradne rozłożenie rąk i automatyczne gry wstrzymanie. Słowa, które wtedy można było usłyszeć brzmiały mniej więcej tak: „No, niestety”, „Tak się nie da”, „Jak wszyscy, to wszyscy”... A jeden z zawodników, który akurat oglądał „Misia” stwierdził nawet „Ona niesłuszna jest. Ta koncepcja.”
W scence drugiej widać drużynę, która po dość długich negocjacjach ustaliła jako taką wspólną taktykę i po zachęcającym okrzyku „No to gramy, panowie” właśnie powoli wychodzi na boisko.
I tu zaznaczmy, że z paroma graczami dość długo ustalano zasady gry, a dla dwóch uczyniono nawet wyjątek i spisano osobny kontrakt, który pozwalał im na pewną swobodę poruszania się po boisku i związane z tym nieco „odmienne realizowanie zadań taktycznych”. Jeden z owych „libero”, którego szczególnie drażniła uprzywilejowana pozycja wspominanych już kluczowych graczy uznał nawet ten fakt za wielki osobisty sukces i dowodził wszem i wobec, że jego pozycja na boisku znacznie wzrosła. I faktycznie można uznać, że choć z jego pomysłami na grę nie do końca się zgadzano, to miedzy innymi z jego powodu obowiązywanie pewnych reguł odsunięto w czasie.
Wróćmy jednak do „naszego obrazka”. Oto mamy sytuację, gdy spora część graczy już zajęła pozycje, część się rozgrzewa, a część jeszcze konsultuje, czy aby gra jest zgodna z prawem. Wtem nadchodzi wiadomość, że jeden z graczy (ku uciesze tych kibiców, którzy już od dawna z różnych powodów – reguły, taktyka, skład itd. – ten pomysł na grę krytykowali) według jednych „doznał kontuzji”, według innych słusznie postanowił w grze nie uczestniczyć.
Stoją tedy zawodnicy świadomi zasady jednomyślności i drapią się po głowach. Co robić? Niektórzy jak gdyby nigdy nic rozgrzewkę wbrew logice kontynuują, część znowu ręce bezradnie rozkłada i jak doskonale widać – autentycznie im żal, „że sobie nie pokopią”. Są i tacy, którzy (o zgrozo!) kombinują, jakby jednak ten mecz mimo wszystko rozegrać. Raz mówią, że kontuzja niegroźna i „to się jakoś wyleczy”, innym razem głośno formułują pretensje, a nawet szantażują usadzeniem na ławce rezerwowych. Można się na te postawy zżymać i w prosty sposób dowodzić ich nieracjonalności. Ale trudno zanegować, że płynie z nich dosyć czytelny komunikat: „Na wspólnej grze bardzo nam zależy”.
A co robi reprezentujący nas wspomniany „libero”. Ano z pewną nadzieją (a część twierdzi, że ze źle ukrywaną satysfakcją) pyta, a raczej (z ulgą?) stwierdza: „No, to jednak nie gramy”.
I zdecydowanym krokiem zmierza do szatni. Przypomnijmy, że przed chwilą wychodził na murawę z pewnym ociąganiem, które niektórzy dość złośliwie komentowali. On zaś twierdził, że to tylko źle odebrany sygnał i cierpliwie wyjaśniał, że owa pozorna(?) ślamazarność jest spowodowana wyłącznie należytą ostrożnością i potrzebą wyjątkowej koncentracji. Zgodnie ze swoja filozofią (gesty się zupełnie nie liczą), obecnie znowu musi tłumaczyć, że przecież to zupełna oczywistość „iż w tej sytuacji do gry dojść nie może”, ale owszem jeżeli tylko sytuacja się zmieni to on rzecz jasna na boisko zaraz wybiegnie.
Owo niby zupełnie nieistotne wrażenie jest jednak takie: Grać mu się najzwyczajniej nie chce, albo co gorsza wcale się z drużyną w żaden sposób związany nie czuje.
Takich zawodników, którzy „nie przejawiają ochoty do gry” zdejmuje się z reguły z boiska. Ręczę, że gdy do gry kiedyś w końcu dojdzie nasz „libero” znowu będzie zgłaszał pretensje do całego świata, że go w ustalaniu pierwszego składu próbowano nie uwzględniać. I będzie z przekonaniem dowodził, iż to wrogie knowania i intrygi innych graczy wyłącznie do takiej sytuacji doprowadziły. O własnej postawie nawet się nie zająknie.
PS. Trudno mi przewidzieć, jak Pani na tę odpowiedź zareaguje. Proszę sobie jednak darować wszelkiego rodzaju ironiczne wtręty (typu „Nie będę już Pana kłopotać swoją niezrozumiałą pisaniną.”), bo to „chwyty poniżej procesora” i co można od biedy wybaczyć nieokrzesanemu Urządzeniu Elektronicznemu, to damie już nie.
Pozdrawiam mając za alibi przysłowiową złośliwość rzeczy martwych
Pani Magio
Widzę pewne analogie. Widzę też istotne różnice. Między innymi w stopniu zaawansowania procesu ratyfikacyjnego wtedy i teraz. A także w tym, jak można odebrać dość podobne uzasadnienie w zależności od sytuacji oraz sposobu jego wyartykułowania.
Specjalnie dla Pani przygotowałem nawet “scenki rodzajowe”, by te możliwości odbioru wyjaśnić. Musimy wszakże przyjąć jedno założenie – mamy do czynienia z drużyną, którą dla niepoznaki nazwijmy United Euro Team :). W tej drużynie występują zawodnicy, którzy mają co prawda różne koncepcje, co do taktyki (którą obiorą podczas gry) i co do reguł (które w samej grze powinny obowiązywać), ale i wspólny cel (którym jest chociażby sama chęć gry). Nadto, choć się to Pani mocno nie podoba, są w tej drużynie zawodnicy kluczowi (rozgrywający), którzy całą tę drużynę de facto „skrzyknęli”. Ich silna pozycja część kibiców strasznie irytuje (mówią z sarkazmem o “równych i równiejszych”) jednak chyba zdają sobie sprawę, że ze zdaniem właśnie tych zawodników reszta drużyny mocno się liczy i uznaje ich “szczególną istotność” dla struktury całego zespołu. Drużyna przyjęła jednak zasadę, że na grę muszą się jednomyślnie zgodzić wszyscy gracze.
W pierwszej scenie widzimy, że z grą (czy też modyfikacją reguł w niej obowiązujących) od samego początku nie poradziło sobie dwóch graczy (w tym jeden z graczy kluczowych). Reakcją zespołu było bezradne rozłożenie rąk i automatyczne gry wstrzymanie. Słowa, które wtedy można było usłyszeć brzmiały mniej więcej tak: „No, niestety”, „Tak się nie da”, „Jak wszyscy, to wszyscy”... A jeden z zawodników, który akurat oglądał „Misia” stwierdził nawet „Ona niesłuszna jest. Ta koncepcja.”
W scence drugiej widać drużynę, która po dość długich negocjacjach ustaliła jako taką wspólną taktykę i po zachęcającym okrzyku „No to gramy, panowie” właśnie powoli wychodzi na boisko.
I tu zaznaczmy, że z paroma graczami dość długo ustalano zasady gry, a dla dwóch uczyniono nawet wyjątek i spisano osobny kontrakt, który pozwalał im na pewną swobodę poruszania się po boisku i związane z tym nieco „odmienne realizowanie zadań taktycznych”. Jeden z owych „libero”, którego szczególnie drażniła uprzywilejowana pozycja wspominanych już kluczowych graczy uznał nawet ten fakt za wielki osobisty sukces i dowodził wszem i wobec, że jego pozycja na boisku znacznie wzrosła. I faktycznie można uznać, że choć z jego pomysłami na grę nie do końca się zgadzano, to miedzy innymi z jego powodu obowiązywanie pewnych reguł odsunięto w czasie.
Wróćmy jednak do „naszego obrazka”. Oto mamy sytuację, gdy spora część graczy już zajęła pozycje, część się rozgrzewa, a część jeszcze konsultuje, czy aby gra jest zgodna z prawem. Wtem nadchodzi wiadomość, że jeden z graczy (ku uciesze tych kibiców, którzy już od dawna z różnych powodów – reguły, taktyka, skład itd. – ten pomysł na grę krytykowali) według jednych „doznał kontuzji”, według innych słusznie postanowił w grze nie uczestniczyć.
Stoją tedy zawodnicy świadomi zasady jednomyślności i drapią się po głowach. Co robić? Niektórzy jak gdyby nigdy nic rozgrzewkę wbrew logice kontynuują, część znowu ręce bezradnie rozkłada i jak doskonale widać – autentycznie im żal, „że sobie nie pokopią”. Są i tacy, którzy (o zgrozo!) kombinują, jakby jednak ten mecz mimo wszystko rozegrać. Raz mówią, że kontuzja niegroźna i „to się jakoś wyleczy”, innym razem głośno formułują pretensje, a nawet szantażują usadzeniem na ławce rezerwowych. Można się na te postawy zżymać i w prosty sposób dowodzić ich nieracjonalności. Ale trudno zanegować, że płynie z nich dosyć czytelny komunikat: „Na wspólnej grze bardzo nam zależy”.
A co robi reprezentujący nas wspomniany „libero”. Ano z pewną nadzieją (a część twierdzi, że ze źle ukrywaną satysfakcją) pyta, a raczej (z ulgą?) stwierdza: „No, to jednak nie gramy”.
I zdecydowanym krokiem zmierza do szatni. Przypomnijmy, że przed chwilą wychodził na murawę z pewnym ociąganiem, które niektórzy dość złośliwie komentowali. On zaś twierdził, że to tylko źle odebrany sygnał i cierpliwie wyjaśniał, że owa pozorna(?) ślamazarność jest spowodowana wyłącznie należytą ostrożnością i potrzebą wyjątkowej koncentracji. Zgodnie ze swoja filozofią (gesty się zupełnie nie liczą), obecnie znowu musi tłumaczyć, że przecież to zupełna oczywistość „iż w tej sytuacji do gry dojść nie może”, ale owszem jeżeli tylko sytuacja się zmieni to on rzecz jasna na boisko zaraz wybiegnie.
Owo niby zupełnie nieistotne wrażenie jest jednak takie: Grać mu się najzwyczajniej nie chce, albo co gorsza wcale się z drużyną w żaden sposób związany nie czuje.
Takich zawodników, którzy „nie przejawiają ochoty do gry” zdejmuje się z reguły z boiska. Ręczę, że gdy do gry kiedyś w końcu dojdzie nasz „libero” znowu będzie zgłaszał pretensje do całego świata, że go w ustalaniu pierwszego składu próbowano nie uwzględniać. I będzie z przekonaniem dowodził, iż to wrogie knowania i intrygi innych graczy wyłącznie do takiej sytuacji doprowadziły. O własnej postawie nawet się nie zająknie.
PS. Trudno mi przewidzieć, jak Pani na tę odpowiedź zareaguje. Proszę sobie jednak darować wszelkiego rodzaju ironiczne wtręty (typu „Nie będę już Pana kłopotać swoją niezrozumiałą pisaniną.”), bo to „chwyty poniżej procesora” i co można od biedy wybaczyć nieokrzesanemu Urządzeniu Elektronicznemu, to damie już nie.
Pozdrawiam mając za alibi przysłowiową złośliwość rzeczy martwych
PECET
Pecet -- 02.07.2008 - 14:51