Piszesz Poldku, że “pogłębianie swojej duchowości związane jest z tym, że należy wyjść niejako “z siebie na zewnątrz”, a w następnym akapicie walisz o życiu zakonnym.
Od kiedy to życie w zakonie jest wychodzeniem na zewnątrz? (Działalności charytatywnej nie wlicza się. Tę można prowadzić i poza zakonem).
Dalej marudzisz nad przemijaniem, jakie to ono bolesne jest und niesprawiedliwe, bo w człowiekach istnieje jakieś tam “napięcie związane z pragnieniem stałości i spełnienia” – a tu bęc! I ni ma! Ani stałości ani spełnienia.
Nie neguję, że Ty tak to możesz odczuwać, ale – do kroćset! – nie uogólniaj tego na całą ludzkość, bo nie masz po temu żadnego prawa.
Piszesz też: “W drodze duchowej “na serio”, musi dojść do momentu pogodzenia się z tym, że wszystko jest stratą – w tym sensie, że przemija – dlatego też, człowiek duchowy kieruje się na sprawy nieprzemijające( duchowe)”.
Toć to niedorzeczność. Wszystko jest stratą? Bo przemija? Co Ty bredzisz?
Dla każdego normalnego człowieka, który potrafi cieszyć się życiem i każdym dniem, które ono przynosi, nic nie jest stratą. W tym również dla człowieka, który zostaje “sam na sam”, pozostaje sam ze sobą. [Tu zaczynam się zastanawiać jak bardzo możesz nie lubić samego siebie…]
Do uznania, że życie “tu i teraz” przemija nie potrzeba żadnej wiary. Po co wplątujesz Boga w rozumienie/pogodzenie się z przemijaniem to już zupełnie nie rozumiem? Taka licentia poetica? Marna, powiem szczerze.
Abraham jest bardzo kiepskim przykładem, chyba, że ktoś poddaje się “głosom” i postanawia złożyć w ofierze swojego syna. Wtedy rzeczywiście może zostać mu “garść piasku ściskana w dłoni, której nie da się zatrzymać”.
Współczuję takiego pojmowania świata i przemijania życia i piszę to szczerze, bez złośliwości.
Poldku, na cmentarzu nie oswaja się wieczności. Na cmentarzu:
– ateiści i agnostycy żegnają się z człowiekiem, z którym dane im było obcować “tu i teraz”.
– pozostali żegnają się z cielesną powłokę “duszy”, z którą dane im było obcować “tu i teraz”.
Jeśli Ty oswajasz się z wiecznością (lub sugerujesz takie oswajanie) dopiero na cmentarzu, to ja Ci współczuję. Po raz wtóry.
[edycja] poprawiłam literówki i dodałam słowa w nawiasie w ostatnim zdaniu, żeby “ładniej było”
Pomieszanie z poplątaniem, czyli nic nie rozumiem.
Piszesz Poldku, że “pogłębianie swojej duchowości związane jest z tym, że należy wyjść niejako “z siebie na zewnątrz”, a w następnym akapicie walisz o życiu zakonnym.
Od kiedy to życie w zakonie jest wychodzeniem na zewnątrz? (Działalności charytatywnej nie wlicza się. Tę można prowadzić i poza zakonem).
Dalej marudzisz nad przemijaniem, jakie to ono bolesne jest und niesprawiedliwe, bo w człowiekach istnieje jakieś tam “napięcie związane z pragnieniem stałości i spełnienia” – a tu bęc! I ni ma! Ani stałości ani spełnienia.
Nie neguję, że Ty tak to możesz odczuwać, ale – do kroćset! – nie uogólniaj tego na całą ludzkość, bo nie masz po temu żadnego prawa.
Piszesz też:
“W drodze duchowej “na serio”, musi dojść do momentu pogodzenia się z tym, że wszystko jest stratą – w tym sensie, że przemija – dlatego też, człowiek duchowy kieruje się na sprawy nieprzemijające( duchowe)”.
Toć to niedorzeczność. Wszystko jest stratą? Bo przemija? Co Ty bredzisz?
Dla każdego normalnego człowieka, który potrafi cieszyć się życiem i każdym dniem, które ono przynosi, nic nie jest stratą. W tym również dla człowieka, który zostaje “sam na sam”, pozostaje sam ze sobą. [Tu zaczynam się zastanawiać jak bardzo możesz nie lubić samego siebie…]
Do uznania, że życie “tu i teraz” przemija nie potrzeba żadnej wiary. Po co wplątujesz Boga w rozumienie/pogodzenie się z przemijaniem to już zupełnie nie rozumiem? Taka licentia poetica? Marna, powiem szczerze.
Abraham jest bardzo kiepskim przykładem, chyba, że ktoś poddaje się “głosom” i postanawia złożyć w ofierze swojego syna. Wtedy rzeczywiście może zostać mu “garść piasku ściskana w dłoni, której nie da się zatrzymać”.
Współczuję takiego pojmowania świata i przemijania życia i piszę to szczerze, bez złośliwości.
Poldku, na cmentarzu nie oswaja się wieczności. Na cmentarzu:
– ateiści i agnostycy żegnają się z człowiekiem, z którym dane im było obcować “tu i teraz”.
– pozostali żegnają się z cielesną powłokę “duszy”, z którą dane im było obcować “tu i teraz”.
Jeśli Ty oswajasz się z wiecznością (lub sugerujesz takie oswajanie) dopiero na cmentarzu, to ja Ci współczuję. Po raz wtóry.
[edycja] poprawiłam literówki i dodałam słowa w nawiasie w ostatnim zdaniu, żeby “ładniej było”
Magia -- 16.03.2012 - 19:55