Dwudziesta rocznica Porozumień Okrągłego Stołu (OS) wywołuje spory i kontrowersje, których rozpiętość waha się pomiędzy uznaniem OS za „najważniejsze wydarzenie w tysiącletniej historii Polski” – przedmiotu dumy i zadowolenia Polaków, którym przyszło żyć w tak cudownych czasach – do określenia tych Porozumień mianem „nowej Targowicy”, co dla wielu polskich patriotów na zawsze pozostanie symbolem hańby i zdrady narodowej. Warto w tym miejscu przypomnieć, że i Konfederacja Targowicka, ani nie była, ani nie została osądzona jednoznacznie, o czym świadczy nie tylko fakt przystąpienia do niej samego Króla, ale chociażby tak szanowanej postaci polskiego Panteonu Narodowego, jak ks. Hugona Kołłątaja. Dzisiaj jednak o Targowicy wiemy prawie wszystko, natomiast OS otwiera przed nami cały gąszcz zagadek, na które wciąż nie znajdujemy odpowiedzi.
Pomimo upływu 20 lat nadal pozostaje tajemnicą, w jaki sposób dobierano uczestników historycznych rozmów Okrągłego Stołu, od których jakoby liczyć należy przywrócenie Polakom niepodległości i suwerenności? Pytanie to, naturalnie, dotyczy głównie tzw. strony „opozycyjnej”, bo jak tam „strona rządowa” kompletowała swoich delegatów, takiego zaciekawienia nie budzi. Ciekawe jest jednak kto i jak kompletował „przedstawicieli opozycji”, bo, jak się okazuje, dobór ten rozstrzygnąć miał o tym, jak płynąć będzie nawa państwowa przez co najmniej kolejne dwa dziesięciolecia!
Leży przede mną książka, spisywana na gorąco, w przerwach między burzliwymi obradami: „Okrągły stół – kto jest kim: Solidarność – opozycja”, wydana przez Wydawnictwo MYŚL w roku 1989. Książka zawiera biogramy 228 uczestników debat, ułożone alfabetycznie od Jacka Ambroziaka (już za chwilę posła i szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów) po Andrzeja Zolla (niebawem wiceprezesa Państwowej Komisji Wyborczej, Prezesa Trybunału Konstytucyjnego i Rzecznika Praw Obywatelskich). Biogramy te zawierają imponującą prezentację ich dorobku obywatelskiego i nie pozostawiają wątpliwości, że wszyscy tam wymienieni to bohaterowie podziemnych i społecznikowskich zmagań z komuną , a zatem, z tego punktu widzenia, słusznie zostali wybrani na reprezentantów społeczeństwa. To prawda, ale prawdą jest także i to, że poza Okrągłym Stołem pozostały jeszcze liczniejsze grupy ludzi wcale nie mniej zasłużonych i patriotycznych, których jednak do „stołu” nie zaproszono? Kto i jak o tym decydował? Czasem, słuchając wypowiedzi, niektórych przynajmniej uczestników OS, można by odnieść wrażenie, że żadnej selekcji nie było, a każdy Polak-patriota, który tylko się zgłosił, dostawał od razu przepustkę na obrady! Coś na kształt „gorączki złota”: kto poszedł i znalazł, to jego, a kto nie znalazł, ten frajer i tylko do samego siebie i ślepego losu może mieć pretensje.
Moje pytanie jest o tyle zasadne, że społeczeństwo polskie – w odróżnieniu np. od Ukraińców, Czechów czy Rumunów – nie było społeczeństwem „bezgłowym”, lecz posiadało swoją własną elitę polityczną i obywatelską, która nie tylko rodziła się spontanicznie, – jak w przypadku poszukiwaczy złota – ale została wybrana i to w wyborach powszechnie wówczas uznanych za demokratyczne i odpowiadające woli szerokich rzesz obywatelskich! Mam tu na myśli, oczywiście, I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ Solidarność, który dokonał wyboru Komisji Krajowej Związku, jej Prezydium i Głównej Komisji Rewizyjnej. 107 członków liczyła KK, w tym 18 członków Prezydium, plus 21 członków Głównej Komisji Rewizyjnej. Razem 128 wybranych członków najwyższych władz „Solidarności”. Wszyscy ci ludzie uzyskali najpierw mandat zaufania w wyborach delegatów na Zjazd Krajowy, a więc nie na jakichś ulicznych wiecach czy zebranych ad hoc przypadkowych gremiach, lecz wśród załóg swoich zakładów pracy, a potem wyboru dokonał ponad tysiącosobowy Zjazd. . Patrząc naiwnie, wydawałoby się, że Lech Wałęsa nie powinien mieć żadnego problemu z doborem towarzyszy do stołu negocjacyjnego: wystarczyłoby, gdyby zwołał członków KK i razem z nimi ustalił, jak ma wyglądać delegacja „Solidarności? Nie wierzę, żeby w tamtych czasach, były jakieś kłopoty ze zwołaniem KK, chociażby do Częstochowy, a generał Kiszczak z pewnością nie byłby w stanie w tym przeszkodzić! (Po cóż, zresztą, miałby przeszkadzać, skoro był prawdziwym gołąbkiem pokoju, dążącym do zgody i porozumienia narodowego?)
Z jakiegoś powodu do tego nie doszło. Na ścianach więziennych cel pisaliśmy w stanie wojennym: Związek jest, Statut ma i nie ma o czym dyskutować. Podpisane: Lech Wałęsa. Hasło to wyznaczało kierunek naszej walki i mobilizowało do oporu. Lech Wałęsa jednak nigdy nie zgodził się na spotkanie z Komisją Krajową, przeciwnie, sam dezawuował mandaty związkowe, oświadczając publicznie: „Nikt nie ma mandatu, jedna trzecia zdradziła, jedna trzecia wyjechała – ja sam nie mam mandatu”! Ta generalizacja nie była usprawiedliwiona: wypadki stanu wojennego i historia podziemnego oporu wykazały, ze większość związkowych przywódców zachowała się przyzwoicie i nie zawiodła zaufania. Ale gdyby nawet przyjąć za trafną ocenę Wałęsy, to jedna trzecia z 128 to 43, a tymczasem w Pałacu Namiestnikowskim znalazło się zaledwie 11: czterech członków Prezydium KK (Lech Wałęsa, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk i Jacek Merkel); sześciu dalszych członków KK (Janusz Onyszkiewicz, Henryk Wujec, Bogdan Lis, Antoni Tokarczuk, Stefan Jurczak i Adam Stawikowski) oraz jeden członek GKR – doc. Adam Strzembosz.. Jakby nie liczyć do rozmów przy OS nie zaproszono nawet jednego na dziesięciu z członków władz krajowych, innymi słowy: od udziału w OS odsunięto ponad 90% wybranych przywódców związkowych! Byłe to więc, w istocie, czystka , w ścisłym znaczeniu tego słowa! Ta czystka została zaraz potwierdzona w procesie rejestracyjnym nowego Związku Solidarność, jaki się odbył zaraz po zakończeniu obrad, a potem w kontraktowych wyborach do Sejmu roku 1989
Ludzie, którzy poświęcili swój czas i wysiłek, aby uczestniczyć w obradach OS zostali za swój trud sowicie wynagrodzeni. Ponad stu (102) z zasiadających przy OS. po stronie „opozycyjnej” zostali wkrótce posłami, senatorami, ministrami, ambasadorami, sekretarzami i podsekretarzami stanu, wojewodami, a dwóch zawędrowało nawet na fotel Prezydenta Państwa. Ponad trzydziestu z tej grupy osób miało w przyszłości łączyć po kilka takich stanowisk jednocześnie, pomijając już najróżniejsze dodatkowe beneficja. Taki np. Artur Balazs, nie tylko miał przyjemność być posłem przez cztery kadencje, senatorem i ministrem w trzech rządach, to jeszcze stał się znanym na Pomorzu posiadaczem ziemskim. Skromna ekonomistka z GUS nie tylko została posłem kolejnych kadencji, ale i podsekretarzem stanu w kolejnych rządach i w różnych ministerstwach, prezesując, dodatkowo, radom banków, fundacji, etc. etc.
Kolejnych 67 uczestników OS objęło najróżniejsze prestiżowe i intratne posady, takie, przykładowo, jak sędziów Trybunału Konstytucyjnego i Trybunału Stanu, prezesów i członków potężnych rad nadzorczych, banków, spółek giełdowych, prezesów radia i telewizji itp. Mam tu na myśli kariery takie, jak np. p. Jacka Woźniakowskiego, który z wydawcy „Znaku” przeszedł na fotel prezydenta Krakowa, Edmunda. Tołwińskiego, który z adiunkta Uniwersytetu Gdańskiego zamienił się w prezesa Banku Gdańskiego, Andrzeja Topińskiego, skromnego adiunkta w PAN, awansowanego na wiceprezesa NBP, prezesa PKO BP i prezesa Związku Banków Polskich, czy chociażby Jana Dworaka, skromnego polonistę, pisującego do niszowych pism, a późniejszego Prezesa TVP. Albo jeszcze skromniejszą anglistkę, Helenę Łuczywo, która wkrótce stała się jedną z najbogatszych i najbardziej wpływowych kobiet w Polsce!
Jak więc widzimy, co najmniej 75% zasiadających przy OS „opozycjonistów” weszło w skład najściślejszej elity politycznej odrodzonego Państwa Polskiego, co oznacza, że OS okazał się być niezwykle skuteczną kuźnią kadr politycznych. Usprawiedliwia to moje pytanie: kim byli selekcjonerzy tych kadr i jakie metody wykrywania talentów politycznych zostały zastosowane?
Obrady OS ciągnęły się przez dwa miesiące, a prawie 500 uczestników wyprodukowało w tym czasie tony papieru, tysiące oświadczeń i deklaracji, raportów i projektów. Makulatura ta, praktycznie w całości, okazała się bezwartościowa.. Tylko trzy kwestie o zasadniczym znaczeniu zostały tam rozstrzygnięte: (1) kto ma być pierwszym prezydentem RP; (2) jak ma wyglądać „demokratycznie wybrany” Sejm i (3) jak ma wyglądać odnowiona „Solidarność”. Nie całe 10% członków władz krajowych Związku dopuszczonych do uczestnictwa w obradach OS, stanowiło prefigurację nowej „Solidarności”. Zarejestrowany w kwietniu 1989 nowy Związek był już tylko bladym cieniem swego poprzednika. Sam Lech Wałęsa chwalił się w wywiadzie udzielonym włoskiemu dziennikowi „Il Messaggero”: „To ja podzieliłem Solidarność! I zawsze będę tworzył podziały, bo silny Związek byłby przeszkodą na drodze reform”.
Przez 20 lat przeszliśmy długą drogę wałęsowskich reform. Bez wątpienia Polska dzisiaj wygląda inaczej niż 20 lat temu. Ulice naszych miast zatłoczone są autami, co drugi gmach to bank, a tak bardzo ongiś poszukiwany dolar amerykański nie wystarcza dzisiaj na filiżankę kawy. Upadły „Stocznia Gdańska”, „Pafawag”, „Ursus”, „Huta Lenina” – zakłady, z których wyszli Wałęsa, Frasyniuk, Bujak , Gil – główni solidarnościowi negocjatorzy w Magdalence. Ich byli pracownicy, zamiast do Warszawy, jeżdżą dziś do Brukseli, aby tam protestować i domagać się prawa do pracy i godziwego zarobku.
Czy dzięki tym reformom staliśmy się społeczeństwem bardziej obywatelskim, krajem, w którym obywatel jest traktowany jak podmiot, na którego usługach stoją media publiczne, a jego niezbywalnych prawa chroni państwo, sądy i prokuratury? Czy mamy dzisiaj więcej do powiedzenia w swoim państwie niż w państwie Gierka, Rakowskiego Gomułki?
Co raz więcej Polaków dochodzi do przekonania, że przy OS komuniści wykonali NUMER , jaki okazał się być żądłem, bardziej perfidnym i dokuczliwym niż to, jakie podziwialiśmy w filmie George’a Hilla, choć może tak bardzo nas nie śmieszy. Ukąszenie Okrągłego Stołu, zamiast nas pobudzić i zaktywizować, sparaliżowało naszą wolę budowy społeczeństwa prawdziwie obywatelskiego, oddało nasz państwo w ręce pieczeniarzy i kompradorów.
Jak z tego wyjść? Jak sprawić, żeby decyzje o Polsce podejmowali ci, o których Konstytucja pisze, że są suwerenami, a nie zapadały gdzieś, nie wiadomo gdzie?
W sobotę, 17 stycznia, na konferencji „Polska pierwszej prędkości” w Krakowie ma mieć główny referat wybitny stolarz, były poseł wielu kadencji, były szef URM, Jan Maria Rokita. Tytuł jego referatu: „Jakiej ordynacji wyborczej Polacy potrzebują?” Domyślamy się, że będzie mówił o potrzebie wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. To bardzo dobrze i bardzo pięknie. Szkoda tylko, że ten temat nie pojawił się dwadzieścia lat temu , że straciliśmy tyle czasu. Miejmy nadzieję, że jeszcze uda się to odrobić.
komentarze
Wie Pan...
Rozmowy OS miały charakter polityczny o rozmiarze strategicznym a nie techniczno-związkowy. Myślę, że wyłoniony skład delegacji “S” odzwierciedlał tę okoliczność. Większość działaczy związkowych to byli, podobnie jak sam Wałęsa, prości ludzie, którzy nie sprostaliby takim negocjacjom. Frasyniuk, Lis czy Bujak byli po prostu ponadprzeciętnie wyrobieni politycznie i oni znaleźli się w składzie delegacji.
Natomiast to, że nasze społeczeństwo jest mało obywatelskie, to już inna sprawa. Ja – w przeciwieństwie do wielu np. nie sądzę, że jakość sprawowoania władzy zmieni się zasadniczo przy przejściu do JOW-ów. Uważam wręcz, że w polskich realiach jedna patologia – czyli partyjniactwo – zostanie zastąpiona inną – czyli szeroką reprezentacją tzw. kandydatów ekscentrycznych, w rodzaju pani Beger, których obecnie partie jednak dość skutecznie odfiltrowują. Ale to tylko moje zdanie.
Natomiast sugestie co do “żądła” itd. pozostawię bez komentarza. Po prostu – to jest zasadniczo inny sposób oglądu ówczesnej rzeczywistości. Dla mnie OS – ze wszystkimi konsekwencjami – był po prostu dobrym dla Polski kompromisem politycznym. Oczywiście są w Polsce środowiska, które uważają inaczej, że nie było w ogóle potrzeby zawierania kompromisu, że komuniści poddaliby się bez walki, tylko trzeba było trochę poczekać. Mnie jednak wydaje się, że jest to argumentacja możliwa jedynie ze współczesnej perspektywy, ponieważ pamiętam tamte czasy dość dobrze i wiem, że jednak dość trudno było wówczas przyjąć takie założenie. Myślę wręcz, że zbliżone one jest do niektórych współczesnych poglądów na II wojnę światową, które to mianowicie zakładają, że zamiast z nazistami walczyć, trzeba było się poddać i przeczekać aż się znowu sami ucywilizują i że w sumie liczba ofiar byłaby wówczas mniejsza.
Dla mnie są to takie gdybania różnych mądrali, co to w ciężkich czasach się harcerstwo bawili albo w szafie miesiącami siedzieli trzęsąc się ze strachu przed UBcją, kiedy inni prawdziwą opozycję robili – taką, która docierała ze swoim przekazem do szerokich środowisk i naprawdę zmieniała myślenie Polaków o systemie.
Zbigniew P. Szczęsny -- 15.01.2009 - 12:57Z.P. Syzczęsn
Jerzy Przystawa
Pisze Pan: Dla mnie są to takie gdybania różnych mądrali, co to w ciężkich czasach się harcerstwo bawili albo w szafie miesiącami siedzieli trzęsąc się ze strachu przed UBcją, kiedy inni prawdziwą opozycję robili – taką, która docierała ze swoim przekazem do szerokich środowisk i naprawdę zmieniała myślenie Polaków o systemie.
Nie wiem skąd Pan wie, ze “w ciężkich czasach” bawiłem się w harcerstwo albo siedziałem, ze strachu, w szafie, ale Bóg zapłać za dobre słowo! Ale jeśli Pan sugeruje, że 90% członkow KK i Komisji Rewizyjnej, to ludzie tego pokroju, to bym powiedział, że troszkę Pan z tym jednak przesadził. Ale nie chcę się kłócić: kto się trzęsie ze strachu, a kto nie, to nie zawsze na oko widać, więc łatwo się pomylić. Jak to zresztą, wykazują dzisiaj różne rewelacje IPN. Mniejsza z tym.
Ja nie kwestionuję genialności poliytcznej Bujaka, Frasyniuka czy Lisa – broń mnie Panie Boże! Aboslutnie genialni, a dowodem na to najlepszym jest to, ze oni do dzisiaj są “na górze”, a tacy, jak ja, po staremu, “ w szafie”. Więc to jest poza dyskusją. Ale moje pytanie jest o to KTO BYŁ TYM SUPERGENIUSZEM, ktorych tych geniuszy tak trafnie wybrał? Kto to wiedział? Bo ja, na przyklad, znam bardzo dobrze wielu z nich, ale jakoś bym się wcale nie domyślił! A tu, proszę, a jednak?
Więc gdzie jest ta SUPERKOMISJA KWALIFIKACYJNA? Może by sie nam jeszcze przydała?
Czy też Pan uważa, ża o żadnej KOMISJI KWALIFIKACYJNEj mowy być nie może, że to tak SAMO Z SIEBIE: zadziałał po prostu fenomenalny GENIUSZ NARODU POLSKIEGO, ktory nas nigdy nie opuszcza w trudnych czasach?
Pozdrawiam,
Jerzy Przystawa -- 15.01.2009 - 16:44Sz.P Jerzy
w całości podzielam pański pogląd i również ciekawi mnie skład tejże SPEC KOMYSYJI. Za, jak zwykle, ciekawy i merytoryczny wpis dziękuję – jest to ciekawa lekcja historii.
@ Pan Z.P. Szczęsny
Od razu widać, że bardziej inteligentnego i oświeconego mądrali to ze świeczka nie znajdziesz.
Prywatnie Panu powiem.
Wkurza mnie Pan i to nie bynajmniej swoją mądrością...
http://images.google.pl/images?client=firefox-a&rls=org.mozilla:pl:offic...
MarekPl -- 15.01.2009 - 17:53@MO
Ukłony, Panie Marku – ukłony. A najbliższa apteka i walium za rogiem…
Zbigniew P. Szczęsny -- 15.01.2009 - 17:55@JP
W harcerstwo się bawił i szafie siedział Macierewicz.
Co do członków KK – powiedziałem, co o tym myślę
A co do Pańskich hipotez, to skłaniam się ku tej drugiej – czyli, że był to Geniusz Narodu:
27 stycznia 1989 na spotkaniu Wałęsy z Kiszczakiem określony zostały skład zespołu, który miał wziąć udział w obradach Okrągłego Stołu. Wyłoniono 56 przedstawicieli, 20 związanych z “S”, 6 z OPZZ, 14 z PZPR, 14 “niezależnych autorytetów” oraz dwóch duchownych.
No i widzi Pan – teraz już wszystko jasne. I czemu się Pan tak gardłuje?
Zbigniew P. Szczęsny -- 15.01.2009 - 18:04