OD AUTORKI:
Niniejsze opowiadanie nawiązuje do mojego wiersza
„Torturując przeciwnika politycznego”,
który – obok dwóch innych tekstów – zajął drugie miejsce
w powiatowym konkursie poetyckim (Starachowice 2008).
Akcja utworu rozgrywa się w niedalekiej przyszłości,
a jego narratorką jest demoniczna przywódczyni
totalitarnego państwa – żywy dowód na to,
iż człowiek może być katem i ofiarą… jednocześnie…
Miałam na sobie zielony, wojskowy mundur, który „pysznił się” wielością odznak i orderów, przyznanych mi „na piękne oczy” – ot tak, za sam fakt sprawowania władzy. Jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy prowadziłam działalność konspiracyjną i raz po raz lądowałam w więzieniach politycznych, nie przyszłoby mi do głowy, iż kiedykolwiek będę tą, którą jestem dzisiaj. Ale wiatr dziejów poniósł mnie bardzo daleko, dzięki czemu mogę wreszcie odetchnąć z ulgą i powiedzieć: „Wykonało się!”. Osiągnięcie celu dużo mnie kosztowało, więc nie należy się dziwić, iż perspektywa jego utraty mobilizuje mnie do wykonywania radykalnych „kroków prewencyjnych”…
I oto teraz, w tym pozbawionym okien, zapomnianym przez Boga i ludzi więzieniu, stał obezwładniony przez strażników jegomość, który widocznie nie potrafił uszanować mojej pracy. Stał – blady jak kreda, zerkający na mnie w taki sposób, jakbym mu psa naleśnikiem zabiła. O co miał do mnie pretensje?!
- Powiem ci, młody człowieku – przemówiłam, wyjmując ze schowka duży paralizator i oczyszczając go z kurzu – że bardzo mnie smuci twoja postawa. Rozumiem, że każdy ma prawo do własnych poglądów, ale są takie granice, których po prostu nie można przekraczać. Dla ciebie to jest coś chwalebnego: walka z reżimem, obrona wolności i tak dalej. A nie przyszło ci do głowy, że komuś może być z tego powodu przykro? Nie pomyślałeś, że ktoś mógł bardzo długo i w pocie czoła budować to, co ty po barbarzyńsku chcesz zburzyć?
Więzień nie odpowiedział, co potraktowałam jako formę lekceważenia mojej osoby. Ile to już razy zdarzało się, że traktowano mnie jak zwykłe popychadło, któremu nie przysługuje żadne prawo, z wyjątkiem prawa do życia w bólu i poniżeniu? Ile razy czułam się, jakbym mówiła do zimnej, twardej i niewzruszonej ściany?
- Ja w twoim wieku byłam dokładnie taka sama – kontynuowałam, przystawiając urządzenie do skóry mojej ofiary. – Ja też walczyłam z nieodpowiadającym mi systemem. Ale… kurczę blade, to były zupełnie inne czasy: Traktat Kopenhaski, uczynienie z Europejskiej Republiki Polski „państwa związkowego w środkowo-wschodniej UE”, potrzeba odzyskania niepodległości i te sprawy…
Mój przeciwnik polityczny aż się „zatelepał”, kiedy poraziłam go prądem elektrycznym. Jak to dobrze, że strażnicy więzienni mocno go trzymali!
- Naturalnie, moja działalność w Tajnym Komitecie przeciwko Unii Europejskiej nie mogła pozostać bezkarna. Zaczęły się aresztowania i bezprawne uwięzienia. Zarzucano mi ksenofobię i homofobię. W końcu wpadłam w taką depresję, że chciałam się zabić, jednak później pomyślałam: „O nie… nie zabiję się… nie zrobię IM tej satysfakcji… Skoro moje istnienie ICH denerwuje, będę żyła właśnie po to, aby robić IM na złość… Niech będzie błogosławiony dzień, w którym odkryłam sens życia! Egzystować, by krzywdzić swoich wrogów – to jest moja misja!”.
Wypowiadając te słowa, raz po raz traktowałam jeńca paralizatorem – coraz dłużej, coraz śmielej… Chociaż starałam się tego nie okazywać, byłam pod wrażeniem jego odporności fizycznej oraz niezwykłej godności, z którą znosił wszystkie tortury. Chwilę później przerwałam moją „zabawę”.
- Po co to robisz? – zapytał nieoczekiwanie więzień, krzywiąc się z bólu. – Przecież wiesz, jak to jest…
- Po co to robię?! – pisnęłam oburzona jego bezczelnością. – Bo chcę ci udowodnić, że chociaż mnie przeklinasz, to jesteś taki sam jak ja! Hipokryta!!! – Byłam tak zirytowana, że uderzyłam go otwartą dłonią w policzek. Mężczyzna jednak nie zareagował. – Co ty sobie myślisz, że jesteś świętym męczennikiem, który jeszcze za życia doczeka się beatyfikacji?! Nic z tego!!! Zapewniam cię, młody człowieku, że kiedy dojdziesz do władzy, to będziesz robił to samo co ja. Nie ma innej opcji! A wiesz, dlaczego?
- Nie…
- Bo takie są prawa ludzkości! Kiedy w Europie panował feudalizm, walczono z tym ustrojem, aby wprowadzić kapitalizm. Potem dążono do zastąpienia kapitalizmu komunizmem. Gdy zapanował komunizm, zwalczano go na rzecz demokracji… I tak w koło Macieja, jedna wielka patologia. Tego diabelskiego młyna nie da się zatrzymać – tylko śmierć może nas od niego uwolnić! Heh, powinniśmy się wszyscy pozabijać dla św. Spokoju…
Rozkazałam strażnikom, aby powiesili więźnia na specjalnych łańcuchach, zwisających ze ściany. Kiedy spełnili moje polecenie, chwyciłam wiadro z pomyjami i oblałam nimi ofiarę.
- Chociaż… czy na pewno? – zapytałam, kłując więźnia igłą. – Mówi się, iż w piekle jest jeszcze gorzej niż w świecie doczesnym (Bóg nie ma litości dla morderców i samobójców). Ale ja wiem, że to mit… Niebo nie istnieje, a piekło jest tu, na Ziemi. Kiedyś często pytałam: „Boże, za jakie grzechy muszę tak cierpieć?!”. Teraz myślę: „Gdyby Bóg istniał, to by do tego nie dopuścił”. Życie jest jak papier toaletowy – długie, szare i do dupy. Ja żyję, bo muszę: na przekór samej sobie. Moim największym błędem życiowym było to, iż nie popełniłam samobójstwa wtedy, jako młoda więźniarka. Ale teraz to już musztarda po obiedzie…
Jeden z moich podwładnych kopnął więźnia w genitalia. W obskurnym pomieszczeniu rozległ się rozdzierający krzyk. Zignorowałam to. Ja też byłam bita i kopana, jednak nie liczyłam na cudzą pomoc czy współczucie. Zamiast przejmować się uczuciami mojej ofiary, postanowiłam kontynuować rozpoczęty wcześniej monolog.
- Czasami zastanawiam się, co jest gorsze: życie mimo chęci śmierci, czy śmierć mimo chęci życia? A może te dwa przeciwstawne zjawiska są sobie równe, bo przecież każdy z nas pójdzie kiedyś do ziemi? Bolało cię, kiedy wyrywaliśmy ci zęba kombinerkami? Kiedy łamaliśmy ci palce u rąk, kiedy wbijaliśmy szpilki w twoje jądra? A myślisz, że gdybyś wyszedł na wolność, to żyłbyś jak mały Budda, bez żadnych trosk? Teraz przynajmniej masz poczucie stałości i przewidywalności… masz na kogo zrzucić winę… Na zewnątrz wszyscy są niewinni! Z uporem maniaka walczysz o „lepszy świat”. Wydaje ci się, że będzie w nim lepiej niż pod moimi rządami? Kto ty jesteś, Fiona ze „Shreka”, że się księcia z bajki spodziewasz?! Młody człowieku, przeznaczenia nie da się oszukać! Cierpienie jest wpisane w naszą egzystencję, a to oznacza, iż musimy się męczyć do usranej śmierci!!!
Nagle zamilkłam. W mojej głowie pojawiła się wątpliwość, czy poprawnie rozumuję.
- A może śmierć nie kończy wszystkiego? – zapytałam retorycznie. W tym momencie nie rozmawiałam z moim przeciwnikiem, tylko z samą sobą. – Czy istnieje coś bardziej przygnębiającego od teorii, według której nigdy nie wybudzimy się z tego koszmaru? Z pewnego punktu widzenia, jesteśmy nieśmiertelni, ponieważ nasze ciała posłużą kiedyś za nawóz dla roślin. W przyrodzie nic nie ginie, materia jest wieczna, chociaż wielokrotnie zmienia stan skupienia.
- A duch? – wtrącił się nagle jeniec.
- Duch? – odpowiedziałam pytaniem. – Duch nie istnieje. W każdym razie chciałabym, aby nie istniał. Tak samo jest z Bogiem. Po co komu Bóg, który mówi: „Róbta co chceta – zabijajta się, torturujta, prowadźta wojny… Ja i tak was kocham i wszystko wam przebaczam!”? Co to za Syn Boży, który pozwolił, by ludzie „weszli mu na głowę”?
- Jezus zrobił to z miłości! – Więzień polityczny najwyraźniej był gorliwym katolikiem.
- Ale miłość jest zła, bowiem prowadzi ludzi do cierpienia i śmierci. Tyle się słyszy o złamanych sercach, zdradach małżeńskich, destrukcyjnej zazdrości, bolesnych rozstaniach… Jeśli Bóg nie istnieje, to szatana pewnie też nie ma. Czy diabeł może istnieć samodzielnie, tzn. bez swojego antagonisty? – zachęcałam moją ofiarę do „nieortodoksyjnych” refleksji.
- Gdyby tak było, byłby on najpotężniejszą istotą we wszechświecie, a więc samym Bogiem.
- Powiedz mi, czy kosmos nie jest iście szatański? Widziałeś kiedyś prawdziwą sprawiedliwość, prawdziwy obiektywizm, prawdziwą wolność, prawdziwą bezinteresowność? – spytałam retorycznie, zastanawiając się, co jeszcze mogę zrobić wiszącemu przede mną człowiekowi. – Nie, bo te wartości zawsze będą skażone subiektywizmem. Historia to nic innego jak… opowieść o walce mniejszego zła z większym złem. – stwierdziłam. – Oczywiście, dobro również istnieje, ale jest tak słabe i bezbronne, że nie odgrywa zbyt wielkiej roli w procesie dziejowym. Światem rządzi siła, nawet, jeśli jest to np. siła artystycznego wyrazu. W ustroju totalitarnym rządzi siła jednostki, a w demokratycznym – siła większości. Aby zdobyć sławę i uznanie, trzeba posiadać siłę przebicia, aby wykonywać codzienne czynności – odrobinę siły fizycznej. Zbrodnie wynikają z destrukcyjnej siły nienawiści, zaś akty bohaterstwa – z siły woli i odwagi. Siła sztuki prowadzi nas do wzruszenia, siła niesprawiedliwości – do oburzenia oraz frustracji. Nawet w przyrodzie o wszystkim decyduje siła: siła wyporu, siła grawitacji, siła tarcia…
- Ciągle: siła, siła, siła… – mruknął z niesmakiem więzień. Wiedział doskonale, iż silniejsi niejednokrotnie znęcają się nad słabszymi.
- Tak – potwierdziłam. – We wszechświecie nie ma miejsca dla słabizny i litości. Dlatego fakt, że cię torturuję, jest bardziej „normalny” niż „nienormalny”. We wszystkich epokach historycznych i na wszystkich kontynentach (oprócz Antarktydy) ludzie prowadzili wojny. Skoro konflikty zbrojne istniały zawsze i wszędzie, możemy je uznać za swoistą normę! Dobro to brak zła. Święty Augustyn mylił się, twierdząc, iż jest odwrotnie. Czy istnieje wyraźna granica między dobrem a złem, ofiarą a katem, litością a pogardą? A może to wszystko „prosperuje” jedynie umownie?…
Przyszedł mi do głowy pomysł, aby porazić mokrego mężczyznę paralizatorem. Później jednak uznałam, że taka tortura mogłaby go zabić. Co jak co, ale prąd elektryczny jest naprawdę niebezpieczny. Jak już powiedziałam, z siłami fizycznymi nie ma żartów.
- No, ale wróćmy do polityki – oświadczyłam nagle. – W demoliberalizmie jest tak, że obywatele uwielbiają jakiegoś demagoga, wybierają go na prezydenta, a potem wyśmiewają go, parodiują, oskarżają o wszystkie nieszczęścia, no i nieustannie kręcą nosem. Ale nie ma się co dziwić, bo moja babcia często powtarzała: „Jeszcze się taki nie narodził, co by każdemu dogodził”. Zawsze znajdą się osoby niezadowolone, które będą walczyć z panującym ustrojem – nawet za cenę najokrutniejszych represji. Taki los, takie przeznaczenie! To jest istne perpetuum mobile, które będzie działać „zawsze, bez końca. Tak dzisiaj, i jutro, i zawsze, i znów”. Sorry za cytat z piosenki Closterkeller…
Moja ofiara przez chwilę milczała, ale widać było, że pragnie coś powiedzieć. Więzień polityczny chyba się zastanawiał, czy nie zostanie dotkliwie ukarany za wypowiedzenie swojego zdania. Ostatecznie postanowił, że zaryzykuje i zabierze głos…
- Skoro twierdzisz, że przeznaczenia nie da się oszukać, to dlaczego tłumisz wszelkie bunty? – zaczął nieśmiało. – Jesteś świadoma, że twoja „utopia” kiedyś upadnie, a jednak zachowujesz się, jakbyś chciała temu zapobiec… doprowadzasz innych do skrajnej rozpaczy, aby nie być w niej odosobnioną… masz uraz psychiczny, jesteś rozchwiana emocjonalnie… rozdrapujesz stare rany… domagasz się zadośćuczynienia za swoją krzywdę… mścisz się na całym świecie… utożsamiasz się ze mną… widzisz we mnie swoje zakompleksione „ja”… niszczysz mnie, bo chcesz w ten sposób zniszczyć siebie… wstydzisz się faktu, że nienawidzisz własnej osoby, więc przelewasz tę nienawiść na innych ludzi… zabijasz z tęsknoty za śmiercią… sama powiedziałaś, że twoim największym błędem życiowym było niepopełnienie samobójstwa… – chaotycznie zasypywał mnie oskarżeniami. – To… to wszystko nie ma sensu! Więc dlaczego to robisz?!
Wstyd się przyznać, ale słowa mojej ofiary zbiły mnie z tropu. Przez kilka sekund byłam tak ogłupiała, iż nie mogłam wykrztusić z siebie ani jednego zdania. On miał rację, przynajmniej częściowo… Chcąc ukarać więźnia za jego chwilową przewagę, brutalnie zerwałam z jego piersi opatrunek, który dosłownie przyrósł do rany. Przeciwnik polityczny wrzasnął z bólu, a ja wreszcie odzyskałam zdolność inteligentnego dyskutowania.
- Wiesz, to może wynikać z faktu, że nie dano mi lepszych wzorców – odparłam, chichocząc serdecznie. – Ja po prostu nie wyobrażam sobie, że można prowadzić politykę w inny sposób. Jestem jak dziecko alkoholików, które po latach samo staje się alkoholikiem…
- Przykro mi – mruknął sarkastycznie opozycjonista. Użył przy tym takiego tonu, jakby chciał powiedzieć: „Ciebie to już gorzej skrzywdzić się nie da”.
- Przykro ci?! – wykrzyknęłam zdumiona. – To MNIE powinno być przykro!!!
Czując, że nie zdołam powstrzymać histerycznego płaczu, wybiegłam z katowni. A była to nie byle jaka katownia, lecz dokładnie ta, w której kiedyś przebywałam jako ofiara. Pomyślałam o ludziach, którzy z mojej winy cierpią tak, jak ja cierpiałam przez swoich oprawców. Wyobraziłam sobie ból, strach i rozpacz setek więźniów politycznych. Oni wszyscy postrzegali mnie jako potwora, diabła. Z pewnością chcieliby, abym kopnęła w kalendarz…
Nie mogąc znieść wyrzutów sumienia, które właśnie zawładnęły moim sercem, sięgnęłam po noszony przez siebie pistolet. Przypomniałam sobie starą piosenkę „Grzech” Closterkeller, a nawet cicho ją zanuciłam:
„Cały świat odwrócony plecami…
Pamiętaj choć Ty, zapamiętaj mój głos!
Nie pytaj już, dokąd odchodzę.
Zobaczymy się tam, kiedy przyjdzie Twój czas!
Niedługo tak będę już z Wami…
Może ktoś podniesie wzrok?
Tak, tak! Pamiętam swój grzech!
Tu nie pozwoli zapomnieć go nikt.
I Ty i On – Wy czyści jak łza!
Wiecie najlepiej, co dobre, co złe…”
Już przykładałam sobie lufę do głowy, już miałam się zabić, kiedy w moim umyśle zakwitła następująca myśl: „O nie… nie zabiję się… nie zrobię IM tej satysfakcji… Skoro moje istnienie ICH denerwuje, będę żyła właśnie po to, aby robić IM na złość… Niech będzie błogosławiony dzień, w którym odkryłam sens życia! Egzystować, by krzywdzić swoich wrogów – to jest moja misja!”. Jednocześnie stwierdziłam, iż nie byłabym w stanie porzucić tego, o co tak długo i zaciekle walczyłam. To by było strasznie irracjonalne z mojej strony…
Podniesiona na duchu, postanowiłam wrócić do pomieszczenia, z którego przed chwilą wybiegłam. „Muszę być silna… Muszę być silna i konsekwentna!” – powtarzałam jak mantrę. Podwinęłam jeden z rękawów i spojrzałam na blade blizny, które pokrywały moje przedramię. Wspomniane blizny układały się w słowa „Honor, Siła, Niezależność”, a więc w hasło, które towarzyszyło mi przez ostatnie dwadzieścia lat. Na moim ciele znajduje się wiele ran – niektóre z nich są pamiątkami po torturach, inne zrobiłam sobie sama, kiedy cierpiałam na depresję i nie mogłam powstrzymać autoagresji. Są również takie, które przypominają mi o moich nieudanych próbach samobójczych (ohydne, białe wgłębienie po wewnętrznej stronie lewego nadgarstka). Część moich ran już dawno przestała boleć, lecz są też i takie, które dają mi się we znaki pod wpływem drażnienia albo złej pogody.
Jestem postacią negatywną, ale i tragiczną, a śmierć jest dla mnie zakazanym owocem. Chociaż pragnę umrzeć, nie mogę popełnić samobójstwa, ponieważ podtrzymuje mnie przy życiu pewien niewidzialny „respirator”. Tak, tak… Jest jedna rzecz, która znajduje się ponad człowiekiem, która obowiązuje go w każdej sekundzie życia: w bogactwie i w biedzie, w zdrowiu i w chorobie. Tą rzeczą jest honor. To właśnie on pełni funkcję skarbu, którego należy strzec i bronić aż do końca. Nie mogę się zabić, bo byłoby to strasznie niehonorowe. Gdybym zachorowała na raka, rozpaczliwie walczyłabym o życie i błagałabym lekarzy, aby nie szczędzili lekarstw czy innych środków leczniczych. Z drugiej strony, gryzłabym palce i nienawidziłabym siebie za to, iż nie wpuszczam do swojego życia Najmilszego z Gości. Jestem postacią groteskową – śmieszną i straszną jednocześnie. Jestem katem, a zarazem ofiarą, jestem osobą zniszczoną przez swoich bliźnich. Jestem człowiekiem zlagrowanym.
Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że przejdę do historii jako najpodlejsza jędza w historii Polski. Będę kolejnym śmieciem w podręcznikach, filmach dokumentalnych i fabularnych, wirtualnej encyklopedii Wikipedia.org, mediach, kabaretach, teoriach spiskowych. Niekochająca i niekochana, nieszanująca i nieszanowana, nietolerująca i nietolerowana… Gdybym wspaniałomyślnie zorganizowała referendum „Czy powinnam popełnić samobójstwo, a jeśli nie, to dlaczego?”, większość społeczeństwa zagłosowałaby na TAK. Oni chcą, bym umarła. I wiedzą, że ja też tego chcę. Ale nie mogę się zabić… po prostu nie mogę… Obywatele muszą mi wybaczyć fakt, że przyszłam na świat i nadal plugawię go moim istnieniem. Tak bardzo chciałabym umrzeć… Tak bardzo chciałabym obudzić się z tego koszmaru… Dla osoby, która pożąda śmierci równie mocno, jak ja, życie jest prawdziwym poświęceniem i wyrzeczeniem… Jest karą…
Kiedy ponownie weszłam do sali tortur, zobaczyłam, że na twarzach strażników maluje się szok i przestrach. Nie rozumiałam, o co chodzi, toteż jeden z przedstawicieli służby więziennej zakomunikował nieśmiało:
- Pani prezydent, więzień umarł. Próbowaliśmy go odratować, ale na próżno.
Zbladłam. Wprawdzie nie lubiłam i nie szanowałam mojej ofiary, jednak nie zamierzałam odebrać jej życia. Planowałam, że przez jakiś czas będę więzić tego człowieka, a potem – jakby nigdy nic – pozwolę mu wrócić do domu. Niestety, los po raz kolejny zrobił mi psikusa.
- Dużo wycierpiał przed śmiercią – powiedział drugi strażnik. – Jego policzki wciąż są mokre od łez…
Ciało opozycjonisty leżało na podłodze, więc kucnęłam przy nim i delikatnie je przytuliłam. Po chwili ułożyłam zmarłego w takiej pozycji, w jakiej go zastałam, i mruknęłam jak do żywego człowieka:
- Umarłeś sobie. Umarłeś sobie, chociaż chciałam, byś żył. No, ale ty zawsze postępowałeś według zasady „Na złość babci odmrożę sobie uszy”. Głupi zawsze ma szczęście… Cholera! Czy nie moglibyśmy zamienić się rolami?!
Trup, jak to trup, nie odpowiedział. Leżał nieruchomo na posadzce, powoli tracąc ciepło i wpatrując się ślepymi oczami w sufit. Gdybym w tym momencie obcięła mu rękę lub wydłubała oko, nie poczułby żadnego bólu. Bardzo mu tego zazdrościłam, chociaż nie chciałam tego okazywać przy strażnikach.
- Co pani zrobi z jego zwłokami? – spytał pierwszy strażnik. – Jeśli pochowa go pani w konkretnym miejscu, jego grób stanie się dla opozycji miejscem kultu.
- Każę spalić ciało i rozsypać jego prochy gdzieś w lesie – odparłam. – Nie mam innego wyjścia…
- Co pani czuje po jego śmierci?
- Jest mi przykro, bo miałam wobec niego inne plany. W gruncie rzeczy, współczuję mu cierpienia, które mu zadawałam, ale tylko w ten sposób mogłam mu wbić do głowy parę prawd. Człowiek nie uczy się ani przez czytanie, ani przez słuchanie, tylko przez doświadczenie. Trzeba bardzo dużo przeżyć, aby zrozumieć, na jakich zasadach opiera się świat. Ja to pojęłam już dawno…
Tej nocy przyśniło mi się, że umarłam i znalazłam się w dziwnej, nieznanej mi przestrzeni (ową przestrzeń można by opisać jako białą, tonącą w nienaturalnej świetlistości próżnię). Naprzeciwko mnie stała ostatnia osoba, której mogłam się spodziewać – mój zmarły poprzednik, a zarazem mąż!
Po raz pierwszy spotkałam go na zebraniu Tajnego Komitetu przeciwko Unii Europejskiej. Nie był wówczas nikim ważnym – lubił milczeć, zazwyczaj trzymał się na uboczu. Kiedy Europejska Komisja do spraw Zwalczania Nacjonalizmu i Ksenofobii wydała wyrok śmierci na przywódców TK, mój ukochany okazał się najbardziej opanowanym, wytrwałym, konsekwentnym i pomysłowym członkiem podziemnej organizacji. Nawet nie wiadomo, jak to się stało, że stanął na czele całego ugrupowania. Zafascynowana jego osobą, postanowiłam bardzo dobrze go poznać. Jak zapewne się domyślacie, był to początek naszego związku – najpierw koleżeńskiego, później przyjacielskiego, jeszcze później narzeczeńskiego, a na samym końcu małżeńskiego. Niby doczekaliśmy się trojga dzieci, ale każde z nich umarło jeszcze przed uroczeniem (przeżyłam trzy poronienia). Ponieważ mój organizm był osłabiony i zniewolony przez stres, nie byłam w stanie donieść do końca ani jednej ciąży…
To, co mój mąż przeżył w więzieniach politycznych, obudziło w nim żądzę zemsty i zniszczenia. Mężczyzna – na wzór patriotów z innych krajów UE – zaczął organizować bojówki, które później umożliwiły mu zamach stanu. Wyprowadził Polskę z Unii Europejskiej, przywrócił tradycyjne wartości wyparte przez „standardy europejskie”, aż w końcu owinął sobie całe państwo wokół palca. Początkowo społeczeństwo podchodziło do niego bardzo nieufnie, bowiem miało przed oczami obraz „rozwałki”, w wyniku której objął dyktatorskie rządy. Mój mąż nie chciał jednak być „strachem na obywateli”, toteż robił wszystko, aby udowodnić, że nie jest żadnym potworem. Chociaż nie pozwalał na organizację jakichkolwiek wyborów czy referendów, nie miał nic przeciwko istnieniu niezależnych mediów – nawet tych, które krytykowały jego działalność. Nigdy nie stosował tortur, nie zabijał niewinnych ludzi. Wspierał akcje dobroczynne, założył Fundację Pomocy Zwierzętom „Bakalia” (Bakalia to był nasz piesek, suczka owczarka szkockiego collie). Potrafił być uprzejmy wobec innych ludzi, dbał o dobre relacje z podwładnymi, a kiedy zrobiłam awanturę jakiemuś wścibskiemu dziennikarzowi, powiedział: „Aniołku, nie wolno odnosić się do obywateli w tak arogancki sposób! Jeśli my nie będziemy dla nich wyrozumiali, to kto?”. W końcu uznano, iż nowy przywódca wprowadził w Polsce „Faszyzm z Ludzką Twarzą”…
Niestety, sześć lat po objęciu władzy mój mąż zachorował na nieuleczalną chorobę i zmarł. Wcześniej polecił Eurosceptycznej Partii Patriotów Polskich, aby – po jego śmierci – uczyniła mnie nowym wodzem państwa. Tak też się stało. A teraz, dwanaście lat po pogrzebie, mój mąż przyśnił mi się jako żywy, pełen energii człowiek! Nie odczuwałam żadnego strachu. Przeciwnie, rzuciłam się w jego silne, szerokie ramiona…
- Aniołku! Kopę lat! – zawołał mężczyzna, przytulając mnie i zasypując pocałunkami. Gdy już oderwaliśmy się od siebie, niespodziewanie spoważniał, a może nawet posmutniał. – Spodziewałaś się, że to wszystko będzie miało taki koniec? – zapytał. – Bo ja myślę, że się spodziewałaś, chociaż naiwnie marzyłaś o różnych „happy endach”. Przyznam, że czuję się współodpowiedzialny za twoją klęskę… Źle to wszystko rozegraliśmy, od samego początku kroczyliśmy niewłaściwą drogą, chociaż postawiliśmy sobie jak najbardziej słuszny cel… Obserwowałem twoje poczynania, odkąd przejęłaś pełnię władzy w Polsce, i muszę przyznać, iż popełniłaś mnóstwo błędów. Oczywiście, nie chcę cię krytykować, bo ja też mam parę krzywd do wynagrodzenia… Ale wiele razy się na tobie zawiodłem… Weźmy na przykład tę historię z maltretowaniem więźniów… Smutne, bardzo smutne…
- Do czego zmierzasz? – zapytałam, upajając się jego widokiem i głosem.
- Do tego, że powinniśmy naprawić swoje błędy – odparł mój mąż. – Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że Polska, na wieść o twojej śmierci, pogrąży się w totalnym nieładzie. I znowu będzie krajem chaosu, wymagającym szybkiego uporządkowania…
- Co się stało, to się nie odstanie – mruknęłam, wzruszając ramionami, a potem wyrecytowałam fragment jednej z piosenek Ich Troje: – „Ale i tak jest dobrze, choć mówią tu o cudzie”…
Chwilę później pojawiła się kolejna postać – pierwszy przewodniczący Tajnego Komitetu, zamordowany przez władze unijne. Był dokładnie taki, jakim go zapamiętałam: chudy, dwudziestokilkuletni chłopak w okularach, najwybitniejszy student w historii Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Uśmiechał się do mnie, obnażając krzywe, żółtawe zęby.
- Bartek i ja długo się naradzaliśmy – powiedział mój mąż – i doszliśmy do wniosku, że musimy zacząć wszystko od nowa. Czy zgadzasz się, abyśmy byli bliźniętami jednojajowymi, a ty naszą młodszą siostrzyczką? Gdybyśmy od samego początku trzymali się razem, moglibyśmy bardzo szybko rozpocząć naprawianie świata.
- Świata nie da się naprawić – powiedziałam ponuro. – Dobrze wiesz, że ideały nie istnieją, a społeczeństwo zawsze będzie z czegoś niezadowolone… Takie są prawa ludzkości! – dodałam, widząc jego spojrzenie pt. „Oj, ty głuptasku…”.
Były dyktator zachichotał ciepło.
- Aniołku, całe życie przed tobą! – zawołał wesoło i puścił do mnie oczko. – Czyżbyś zapomniała, że człowiek uczy się na błędach? Tym razem ci się nie udało, ale może ci się udać podczas następnej próby! Sens życia polega na tym, aby nieustannie się rozwijać, doskonalić… aby wyciągać wnioski z własnego postępowania…
- Mówisz o życiu? – prychnęłam z mieszaniną pogardy i obrzydzenia. – Nie chcę na nowo rozpoczynać tego koszmaru! Jeśli już muszę żyć, to wolę wrócić do tej egzystencji, którą znam, a której jeszcze nie dokończyłam…
- Cóż – westchnął mój rozmówca, bezskutecznie próbując ukryć swoje rozczarowanie. – Skoro taka jest twoja decyzja, postaram się ją uszanować…
Mąż przybliżył się do mnie, pocałował mnie w policzek (jakże niewinnie!), a potem rzucił lekko:
- No, to do następnego razu, aniołku!
Nagle całe otoczenie zaczęło falować, zupełnie jak krajobraz, odbijający się w niespokojnej tafli wody. Najpierw powoli i nieznacznie, potem coraz szybciej, aż do całkowitego rozmazania się obrazu… Zamknęłam oczy, a gdy ponownie je otworzyłam, leżałam już we własnym łóżku. Po pięknym śnie nie było żadnego śladu.
- No tak, no tak – westchnęłam. – Dobre chwile pojawiają się nieraz w życiu człowieka, ale tylko po to, żeby zaraz zniknąć i obciążyć go niewysłowioną tęsknotą…
Wstałam z łóżka, aby zjeść śniadanie, przebrać się i rozpocząć nowy dzień. Byłam świadoma, że „dzisiaj” będzie gorsze niż wczoraj, ale lepsze niż jutro. Tymczasem w łazience widniało hasło, które poprzedniego dnia napisałam szminką na lustrze: „Honor, Siła, Niezależność”. Czy również dzisiaj będę mu wierna?…
__________
komentarze
podobno pierwsze zdanie jest kluczowe dla całego tekstu
Miałam na sobie zielony, wojskowy mundur, który „pysznił się” wielością odznak i orderów (...)
A ja uważam,
że kluczowy dla całego opowiadania jest fragment: „O nie… nie zabiję się… nie zrobię IM tej satysfakcji… Skoro moje istnienie ICH denerwuje, będę żyła właśnie po to, aby robić IM na złość… Niech będzie błogosławiony dzień, w którym odkryłam sens życia! Egzystować, by krzywdzić swoich wrogów – to jest moja misja!”.
Natalia Julia Nowak -- 23.02.2009 - 12:10Litości, za długie:)
nie przeczytam a przynajmniej nie przed zmrokiem, więc jak ktoś przeczyta niech powie, czy warto.
Autorka też może się wypowiedzieć.:)
pzdr
grześ -- 23.02.2009 - 12:15Litości, za długie:)
nie przeczytam a przynajmniej nie przed zmrokiem, więc jak ktoś przeczyta niech powie, czy warto.
Autorka też może się wypowiedzieć.:)
pzdr
grześ -- 23.02.2009 - 12:19Grzesiu!
Moje opowiadanie nie jest AŻ TAKIE długie, bowiem zajmuje tylko 14 kilobajtów (plik .txt).
Natalia Julia Nowak -- 23.02.2009 - 17:01No ja twierdzę, że jednak za długie,
znaczy dalej nie przeczytałem, ale w bezczasie tkwię totalnym do niedzieli wieczór, więc raczej pewnie już nie przeczytam.
Ale nie jesteś osamotniona, Major też ostatnio jakieś długaśne cuś napisał.
P.S. Mam nadzieję, że to nie uraża twojego antyseksualizmu:), ale bardzo ładne zdjęcie:)
pzdr
grześ -- 25.02.2009 - 12:32