Jedno warto powiedzieć: obecnie szkoły same nie wiedzą kogo właściwie mają ukształtować w procesie edukacyjnym. Poglądy są tak sprzeczne i tak różne – od umysłu swobodnego, nie obciążonego żadną wiedzą konkretną, poza tym, jak się zorganizować, argumentować, prezentować i jak wyszukiwać informacje, po wąsko wyspecjalizowanego inżyniera, przystosowanego do wykonywania zawodu, na który w danym momencie jest popyt.
Tymczasem ja mam taki pogląd oryginalny, że np. matematyki nie uczy się w szkole po to, żeby dzieci wiedziały jak się liczy całki i różniczki, ale po to, żeby wiedziały i przez jakiś czas obcowały z METODĄ MATEMATYCZNĄ.
I że nauk przyrodniczych nie uczy się po to, żeby dzieci wiedziały ile wynosi stała dielektryczna, lecz po to, żeby przez chwilę obcowały z ZASTOSOWANIEMMETODYMATEMATYKI I METODYNAUKOWEJ DO OPISU ŚWIATA.
Summa summarum – uczy się tego po to, żeby przekazać następnemu pokoleniu PARADYGMAT, który umożliwił ludzkości potężny skok technologiczny. Tymczasem teraz są takie czasy – jak to się mówi – próby zmiany paradygmatu. Z wielu stron podważane są pryncypia cywilizacji naukowo-technicznej. Coraz głośniejsi są ci, co mówią że nie prowadzi do niczego dobrego, że wyniszcza planetę, że upośledza relacje międzyludzkie, że rodzi powszechne nieprzystosowanie, itd.
Nic dziwnego, że współczesne szkolnictwo podlega tym procesom. Ponadto, okazuje się teraz, że wykształcenie tak spowszechniało, że utraciło wysoką wartość. Inżynier wyżej dupy nie podskoczy – będzie zarabiał te ileś tam złoty, ale prawdziwą kasę robią Ci inni – którzy być może nie “tracili czasu” na specjalistyczne studia, lecz odpowiednio wcześnie wzięli się za biznes. Sam nie raz o sobie tak myśłę, że może trzeba było jak można było rzucić albo zawiesić studia i zacząć sprowadzać komputery z Tajwanu. Mozę wóczas byłbym bogatym człowiekiem. A tak jestem… no właśnie… takim małym trybikiem wysługującym się komuś za w sumie małe pieniądze…
@Banan
Wie Pan,
Jedno warto powiedzieć: obecnie szkoły same nie wiedzą kogo właściwie mają ukształtować w procesie edukacyjnym. Poglądy są tak sprzeczne i tak różne – od umysłu swobodnego, nie obciążonego żadną wiedzą konkretną, poza tym, jak się zorganizować, argumentować, prezentować i jak wyszukiwać informacje, po wąsko wyspecjalizowanego inżyniera, przystosowanego do wykonywania zawodu, na który w danym momencie jest popyt.
Tymczasem ja mam taki pogląd oryginalny, że np. matematyki nie uczy się w szkole po to, żeby dzieci wiedziały jak się liczy całki i różniczki, ale po to, żeby wiedziały i przez jakiś czas obcowały z METODĄ MATEMATYCZNĄ.
I że nauk przyrodniczych nie uczy się po to, żeby dzieci wiedziały ile wynosi stała dielektryczna, lecz po to, żeby przez chwilę obcowały z ZASTOSOWANIEM METODY MATEMATYKI I METODY NAUKOWEJ DO OPISU ŚWIATA.
Summa summarum – uczy się tego po to, żeby przekazać następnemu pokoleniu PARADYGMAT, który umożliwił ludzkości potężny skok technologiczny. Tymczasem teraz są takie czasy – jak to się mówi – próby zmiany paradygmatu. Z wielu stron podważane są pryncypia cywilizacji naukowo-technicznej. Coraz głośniejsi są ci, co mówią że nie prowadzi do niczego dobrego, że wyniszcza planetę, że upośledza relacje międzyludzkie, że rodzi powszechne nieprzystosowanie, itd.
Nic dziwnego, że współczesne szkolnictwo podlega tym procesom. Ponadto, okazuje się teraz, że wykształcenie tak spowszechniało, że utraciło wysoką wartość. Inżynier wyżej dupy nie podskoczy – będzie zarabiał te ileś tam złoty, ale prawdziwą kasę robią Ci inni – którzy być może nie “tracili czasu” na specjalistyczne studia, lecz odpowiednio wcześnie wzięli się za biznes. Sam nie raz o sobie tak myśłę, że może trzeba było jak można było rzucić albo zawiesić studia i zacząć sprowadzać komputery z Tajwanu. Mozę wóczas byłbym bogatym człowiekiem. A tak jestem… no właśnie… takim małym trybikiem wysługującym się komuś za w sumie małe pieniądze…
Pozdrawiam,
Zbigniew P. Szczęsny -- 13.07.2009 - 12:59ZS