Panie Konradzie!

Panie Konradzie!

Banan

O przedstawicielach dyscyplin w rodzaju socjologii nigdy nie miałem przesadnie wysokiego mniemania: z jednej strony, gadające głowy w telewizji zawsze przerażały mnie totalnym pustosłowiem, z drugiej – parałem się w życiu przez moment liftingiem i ten epizod utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że absolutnie każdy, kto nie jest analfabetą, może pisać o socjologii.

1. Co to są dyscypliny „w rodzaju socjologii”? Bo niekompetencja socjologów i tendencja do wygadywania głupot na tematy, o jakich nie mają pojęcia, to jedno, a ogół nauk społecznych to drugie. 2. O jaki lifting Panu chodzi. Bo chyba nie o wygładzanie zmarszczek na twarzach kobiet…?

No i dobrze, myślałem, w końcu nie ma dość supermarketów w Polsce żeby zapewnić pracę wszystkim absolwentom – ale niestety rozpanoszone prymitywy rozpełzają się coraz szerzej.

Poezja! Supermarket jako rozwiązanie problemu wykształciuchów. :)

Zgrzytałem zębami coraz mocniej z każdym napotkanym humanistą obnoszącym się ze swoją matematyczną ignorancją, cierpiałem na niestrawność gdy mianowane autorytety z pogardą odnosiły się do inżynierów…

Humanista, to nie jest człowiek mający wykształcenie humanistyczne. Aleksander J. Wieczorkowski w latach 70. ubiegłego wieku napisał, że czuje się jak „małpa na rowerze”, gdy piszą do niego, że jest inżynierem a pisze takie humanistyczne teksty. Humanistą można być niezależnie od wykształcenia, w przeciwieństwie do inżyniera, którym się zostaje po pewnym etapie kształcenia na określonym typie uczelni.

Są jednak na tym świecie rzeczy ważniejsze niż dobre samopoczucie Konrada Banachewicza, więc znosiłem katusze we względnym milczeniu.

Czy jest Pan pewny, że są rzeczy ważniejsze?

Ale raz na jakiś czas zdarza się tak spektakularny wykwit aroganckiego tumanizmu, że po prostu trzeba zacytować jednego z bohaterów Sapkowskiego: non, kurwa, possumus. I to jest właśnie ten moment.

A jakby tę k…ę wykropkować, to by nie było wiadomo o co chodzi, tak w ramach pracy nad humanistycznym podejściem do świata, żeby nie być tumanistą?

W swoim pędzie do ulepszania świata, „Gazeta Wyborcza” zaprasza na łamy różnych ludzi mających coś do powiedzenia na temat edukacji. W większości przypadków wartość merytoryczna ich wypowiedzi jest na poziomie rubryki „Gwiazdy mówią Dziennikowi” u konkurencji, ale że są to ludzie mający – o zgrozo! – pewien wpływ na system edukacji w Polsce, warto się czasem przemęczyć.

Czy pisząc, że są to ludzie „mający coś do powiedzenia na temat edukacji” miał Pan namyśli urzędników w odnośnym ministerstwie? Bo w Polsce na edukacji zna się każdy, jak na medycynie. Natomiast tak zwani fachowcy, teoretycy nauk społecznych takich jak pedagogika, psychologia i socjologia, nie mają pojęcia, jak funkcjonuje człowiek, więc odpowiedzialne jednostki nie wypowiadają się, na temat edukacji.

W zeszłym tygodniu na łamach dał głos Majcherek Janusz, profesor czegoś tam w Instytucie Filozofii i Socjologii w Krakowie:

Czy „Majcherek” to imię?

…No i jak to mówią, pojechał po bandzie.

Pogląd o prymacie nauk ścisłych i technicznych nad humanistycznymi i społecznymi nie odzwierciedla jednak bynajmniej żadnych nowoczesnych trendów, lecz jest reliktem XIX-wiecznego nurtu filozoficzno-światopoglądowego znanego jako pozytywizm

Przecież to jest bełkot!

I na dzień dobry ustawiamy sobie pole do dyskusji.

Jaką dyskusję? Z czym Pan chciałby w tym pustosłowiu dyskutować?

Nie żebym przesadnie wierzył w sensowność takich porównań (jak ustalić czy matematyka jest warta więcej od historii? Bez sensu – ale znamienne, że tych słów nie pisze przedstawiciel porządnej nauki humanistycznej, tylko socjolog), ale w porządku: są różne sposoby leczenia kompleksów. Relikt? Czemu nie, w sumie wpasowuje się taka fraza w dominujący obecnie trend do uwielbiania wszystkiego co nowoczesne, w połączeniu z tępieniem tradycji utożsamianej z zacofaniem.

Na upartego, to można by to zdanie zinterpretować jako pochwałę poglądu o „prymacie nauk ścisłych i technicznych nad humanistycznymi i społecznymi [skoro] nie odzwierciedla […on] żadnych nowoczesnych trendów”. Przecież każdy, kto się zetkną z nauką, zauważył, że naukowcy są szalenie konserwatywni. Właśnie, dlatego że nie gonią za błyskotkami, rzadko dają się nabrać na głupoty czy humbugi w swojej dziedzinie

Należą do nich (zwolenników pozytywizmu – KPB) twórcy profilu i programu polskiego szkolnictwa powszechnego. Idąc w ślady swych prekursorów z dwóch ubiegłych stuleci, wierzą oni naiwnie, że wiedza rodzi się z gromadzenia i uogólniania danych faktograficznych, a jej kluczowymi dziedzinami są nauki przyrodnicze i ścisłe.

Mnie fascynuje rozróżnienie na wiarę naiwną i nienaiwną. Ciekawe czym się one różnią?

nasuwa się w tym momencie pytanie, z czego – zdaniem tumanisty Majcherka – bierze się wiedza? Niepokalane poczęcie?

Myślę, że raczej objawienie. :)

Nie, przecież wiara w takie zjawiska nie przystaje do nowoczesnego społeczeństwa otwartego… Mam osobiście teorię: otóż wiedza w socjologii (o ile coś takiego w ogóle istnieje) wynika z tego, co powiedziały autorytety.

Wiedza w socjologii istnieje i jest nawet stosowana. Jedną z dziedzin stosowania socjologii jest ekonomia. W końcu prawo Mikołaja Kopernika, że pieniądz mocny jest wypierany z rynku przez pieniądz słaby, jest właśnie prawem socjologicznym, to znaczy dotyczącym zachowań ludzi jako masy – bieżące należności ludzie regulują słabym pieniądzem, zaś oszczędności gromadzą w mocnym pieniądzu. :)

Co skądinąd jest bardzo wygodne: nie trzeba się wysilać, tworzyć niczego oryginalnego: wystarczy tylko odpowiednio długo trzymać się w miejscu – „politicians, whores and buildings – all become respectable, if they last long enough”, jak mówił jeden z bohaterów „Chinatown”. Dołożyłbym do tej grupy jeszcze humanistów – w przeciwieństwie do matematyków, którzy twórczo „szczytują” w okolicach trzydziestki, a potem jest już tylko trwanie.

Jeśli chce Pan dołączać nałukowców (z dowolnej dziedziny), to proszę bardzo, ale humanistów proszę nie obrażać. :)

Ludzie o wąskospecjalistycznym wykształceniu techniczno-inżynierskim często są istotnie bardziej podatni na polityczną agitację i ideologiczne sugestie, wykazując się ignorancją w rozpoznawaniu ich bałamutności. – słodkie, prawda? Z jednej strony, tumanista M. zgrabnie prześlizguje się nad tym, jakie wykształcenie mieli ludzie tworzący zbrodniczne systemy dwudziestego wieku: w końcu Hitler był fizykiem, Goebbels chemikiem, Stalin doktoryzował się z matematyki, a Beria to informatyk… Z drugiej, jakoś umknęło mu, że nauki przyrodnicze były jedynymi w miarę odpornymi na ideologiczne szaleństwa zeszłego stulecia: demolowano historię, filologie czy ekonomię, ale prawa fizyki czy logiki mają to do siebie, że są niezmienne… Twierdzenie Talesa działa niezależnie od tego, czy u władzy są socjaliści, monarchiści, czy akurat szaleje anarchia.

A jak Wojciech Jaruzelski zawiesił prawa obywatelskie w czasie wojny Polsko – Jaruzelskiej, to prawa fizyki działały nadal i powielacze ważyły swoje, jak trzeba je było przenieść.

Gdybym był paranoikiem (albo uważałbym, że Majcherek ma dość mózgu na stworzenie takiej koncepcji), uznałbym komentowane przeze mnie brednie za wyraz perfidnego planu. Według mnie, jest dokładnie odwrotnie niż twierdzi jego socjologiczna mość: ludzie z wykształceniem ścisłym są przyzwyczajeni do logiki i mają znacznie mniejszą skłonność do przyjmowania czegokolwiek na wiarę (chyba że nie biorą analitycznej części mózgu idąc, powiedzmy, na wybory – ale to osobna kwestia). Chemiczna reakcja nie zacznie przebiegać inaczej wskutek większej empatii badacza, strony równania muszą się zgadzać, kod musi się poprawnie skompilować…

Popełnia Pan typowy błąd człowieka wierzącego w racjonalność działań ludzkich. Otóż fizyk jest racjonalny w dziedzinie fizyki. Niemniej w dziedzinie polityki czy sztuki jest tak samo mało racjonalny jak polonista czy socjolog. Zawsze podaję prosty przykład: laureat nagrody Alfreda Nobla w dziedzinie chemii wypowiadający się na temat pokoju na świecie jest tak samo kompetentny jak sprzątaczka czy bezrobotny analfabeta.

A jeśli coś nie działa, to gdzieś jest błąd – i „ścisłowiec” zacznie go szukać. Dobrym potwierdzeniem tej tezy są dla mnie wspomnienia ludzi zmuszonych za komuny do zdawania egzaminów z ekonomii politycznej socjalizmu (starszych czytelników proszę o korektę jeśli pokręciłem nazwę przedmiotu): wszyscy zgodnie mówią, że logiki nie było w tym za grosz, więc triumfy święciła zasada trzech „z” – zakuć, zdać, zapomnieć.

„Ekonomia polityczna” to odpowiednik „ekonomii społecznej” na zachodzie. Część dotycząca kapitalizmu była w miarę sensowna, natomiast część dotycząca socjalizmu to był zbiór pobożnych życzeń. Natomiast zasada 4 „z” jako trzecie wstawiająca „zapić” działa szybciej i skuteczniej w dziedzinie zapominania. :)

Formułujący te bzdury „naukowcy” mają się po dziś dzień świetnie, a wnioski odnośnie tego kto miał rację, proszę sobie z historii po 1989 wyciągnąć samodzielnie (dla majcherkopodobnych: socjalizm upadł gospodarczo, bo był wewnętrznie sprzeczny).

Socjalizm w wydaniu bolszewickim upadł, niemniej wydanie brukselskie socjalizmu ma się całkiem dobrze i jeszcze kilka lat będzie wykańczał gospodarkę europejską.

[…]
Dalsze pastwienie się nad działalnością profesora nie wymaga mojego komentarza, bo zrobił Pan to wyśmienicie.

Pozdrawiam


Małpa z karabinem, czyli Frycz Modrzewski przewraca się w grobie By: Banan (7 komentarzy) 13 lipiec, 2009 - 01:07