wrażenia? no, niesamowite…choć zamek kojarzę jak przez mglę, bo zwiedzałem go w odległych czasach, gdy palenie nie było jeszcze szkodliwe.
A wyglądało to tak;
Snując się po Hoog Catharijne, zwróciłem uwagę na śliczna dziewczynę, inną niż jej standardowe rodaczki: wyrośnięte, rumiane i masywne, jak genetyczne zmutowane marchwie bez smaku.
Ta zaś była filigranowa, szczupła i nieźle zakręcona(to okazało się później), jak marchewka z ogródka mojej babci.:)
Kiedy po jakimś czasie wsiadłem do pociągu, spostrzegłem, że ona już tam była i z małpią zręcznością skręcała sobie sobie pecika.
Szczęśliwie i banalnie okazało się nie miała żaru(tylko w sensie dosłownym). Skorzystałem więc z okazji i niezwykle szarmancko zaoferowałem swój ogień(też w sensie dosłownym).
Tak szarmancko, że szarm mój zaowocował częstymi wizytami w wielopokoleniowym domu we Vleuten.
Jej dziadek, tata i brat patrzyli na mnie z pobłażaniem, jak na dziwaka.
Natomiast mama i babcia, zwłaszcza babcia, były oczarowane moim moheryzmem; podaniem płaszcza, przepuszczeniem w drzwiach, przysunięciem krzesła i takimi tam reliktami…
Prawdziwym hitem okazało się pocałowanie starszej pani w dłoń.:)
Uważały mnie więc za jakiegoś ubiegłowiecznego błękitno-krwistego.
A jako że kuzyn babci pracował w Kasteel de Haar, postanowiły zrobić mi przyjemność i pokazać jak się sprawy mają z ichniejszą arystokracją.
Aby nie stracić w nederlandzkich oczach, gdy dowiedziałem się, że zamek należy po kądzieli do Rothschildów i odrestaurowany został z ich bankierskiej kasy, nieomieszkałem z lekkim lekceważeniem wydąć swą habsburską wargę.:)
Ale pojechałem.
Dobrze zrobiłem, bo po latach ta wizyta posłużyła mi jako argument w TXT dyskusji:
Ago,
wrażenia? no, niesamowite…choć zamek kojarzę jak przez mglę, bo zwiedzałem go w odległych czasach, gdy palenie nie było jeszcze szkodliwe.
A wyglądało to tak;
Snując się po Hoog Catharijne, zwróciłem uwagę na śliczna dziewczynę, inną niż jej standardowe rodaczki: wyrośnięte, rumiane i masywne, jak genetyczne zmutowane marchwie bez smaku.
Ta zaś była filigranowa, szczupła i nieźle zakręcona(to okazało się później), jak marchewka z ogródka mojej babci.:)
Kiedy po jakimś czasie wsiadłem do pociągu, spostrzegłem, że ona już tam była i z małpią zręcznością skręcała sobie sobie pecika.
Szczęśliwie i banalnie okazało się nie miała żaru(tylko w sensie dosłownym). Skorzystałem więc z okazji i niezwykle szarmancko zaoferowałem swój ogień(też w sensie dosłownym).
Tak szarmancko, że szarm mój zaowocował częstymi wizytami w wielopokoleniowym domu we Vleuten.
Jej dziadek, tata i brat patrzyli na mnie z pobłażaniem, jak na dziwaka.
Natomiast mama i babcia, zwłaszcza babcia, były oczarowane moim moheryzmem; podaniem płaszcza, przepuszczeniem w drzwiach, przysunięciem krzesła i takimi tam reliktami…
Prawdziwym hitem okazało się pocałowanie starszej pani w dłoń.:)
Uważały mnie więc za jakiegoś ubiegłowiecznego błękitno-krwistego.
A jako że kuzyn babci pracował w Kasteel de Haar, postanowiły zrobić mi przyjemność i pokazać jak się sprawy mają z ichniejszą arystokracją.
Aby nie stracić w nederlandzkich oczach, gdy dowiedziałem się, że zamek należy po kądzieli do Rothschildów i odrestaurowany został z ich bankierskiej kasy, nieomieszkałem z lekkim lekceważeniem wydąć swą habsburską wargę.:)
Ale pojechałem.
Dobrze zrobiłem, bo po latach ta wizyta posłużyła mi jako argument w TXT dyskusji:
http://tekstowisko.com/comment/628285/Magio
Wiem, że zamek jest też okresowo publicznie dostępny, więc jeśli tam byłaś, to napisz czy wiele nałgałem.:)
Pozdrawiam serdecznie
yassa (gość) -- 10.08.2009 - 22:45