Po trzech latach prezydentury Lecha Kaczyńskiego niektóre media postanowiły przypomnieć jego polityczny rodowód. Prym wiedzie oczywiście „Gazeta Wyborcza”
http://wyborcza.pl/0,95084.html
Jarosław Kurski napisał o „nagim królu” i wyznał, że mylił się strasznie pisząc w książce „Wódz”, że Lech Kaczyński „»To człowiek ogromnej pracowitości, wiedzy i niepospolitej inteligencji. Całymi dniami przesiaduje w swoim zadymionym biurze, paląc papierosa za papierosem. Prowadząc rozmowę, jest tak nią pochłonięty, że nie zawsze zdąży się zaciągnąć, gdyż pecik staje się tak krótki, że przypala mu palce. Strzepując popiół, nigdy nie trafia do popielniczki. Zsuwając się w kucki z fotela, mówi mądre i ciekawe rzeczy, zawsze cicho i niewyraźnie. Jest wiceprzewodniczącym związku, ale za to jego pierwszym mózgiem. Strajk Kaczyńskiego położyłby Solidarność na łopatki. Polityka to jego żywioł, podobnie jak jego brata Jarosława«. Należałem do tych, którzy mówili, że Leszek to Leszek, a Jarek to Jarek. Boże, jak bardzo się myliłem”.
Nie jest jasne, czy Jarek Kurski ma na myśli to, że nie odróżniał braci bliźniaków, czy też to, że nie było prawdą stwierdzenie, że strajk Kaczyńskiego położyłby „Solidarność” na łopatki. Jasne jest chyba to, że oceniał ludzi po tym jak strzepywali popiół do popielniczki, co pewnie wpływało na to, że w odbiorze ich słowa brzmiały mądrze.
Jarek nie zdradza jakie słowa uważał wówczas w 1990 r. za mądre. Być może jedynie chciał uwypuklić mądrość słów Kaczyńskiego po to, aby jak najgłupiej brzmiały słowa Wałęsy? Kaczyński miał być mózgiem „Solidarności” i samego przewodniczącego… bo przecież książka miała za zadanie tylko jedno – poniżyć Wałęsę. Kto mógłby to lepiej zrobić od rzecznika przewodniczącego, który nie zachował zasady lojalności, która mówi o tym, że co najmniej nie wypada atakować swego byłego pracodawcy, który miał tak wiele zaufania do podwładnego. Dziś Jarek Kurski przeprasza Wałęsę, że napisał o nim nieuczciwą książkę i jednocześnie przyznaje się do fałszywej oceny Kaczyńskiego. Ha… wszystko zależy od tego jak wiatr wieje, od tego, co się opłaca w środowisku, w którym chce się być i coś znaczyć.
Ówczesne poglądy Kaczyńskiego były kontynuacją tego, z czym wychodził z okresu stanu wojennego. Chciałbym właśnie te „korzenie” Lecha Kaczyńskiego przypomnieć. Bez złośliwości, bo one są wspólne w dużym stopniu z moimi korzeniami. O wiele bliższe niż korzenie Donalda – te, z którym wychodził on ze stanu wojennego (przypomnę je być może niedługo). O działaniach Lecha Kaczyńskiego przed sierpniem i w czasie pierwszej „Solidarności” wspomina się sporo – dlatego je pomijam. Zaskakujące jest natomiast to, że pomija się to, co robił w 1988 i 1989 r. – i to jego zwolennicy i przeciwnicy.
Lecha Kaczyńskiego nie było po wprowadzeniu stanu wojennego na Uniwersytecie. Był internowany już 13 grudnia. Po zwolnieniu z internowania wrócił na UG i uczył prawa pracy. Nie angażował się bezpośrednio w konspirację uniwersyteckiej solidarności. Był gdzieś na uboczu. Jesienią 1985 r. był wśród tych, którzy protestowali przeciwko odwołaniu rektora UG, prof. Karola Taylora (tzn. przyszedł na posiedzenie Senatu i stał w tłumie). Zaangażował się za to w działania regionalnej podziemnej „S”.
Senat UG, podczas którego żegnano odwołanego rektora prof. Karola Taylora. Listopad 1985 r.
Jeszcze przed aresztowaniem Bogdan Borusewicz ustalił z Krzyśkiem Dowgiałło, że po jego ewentualnej wpadce on wraz z Lechem Kaczyńskim mieli przejąć kierowanie regionem. Gdy do tego doszło Lech Kaczyński stał się formalnie szefem Regionu Gdańskiego. Jednak w przeciwieństwie do poprzedniego okresu ulotki nie były już sygnowane nazwiskami liderów związku w regionie. Nowi woleli pozostać anonimowi. Rola podziemnych władz regionu malała. Brak było rzeczywistych działań i tekstów, w których wzywano by do konkretnych działań. Najważniejsze było „trwanie”. „Solidarność” chyliła się ku upadkowi. Rok później, od jesieni 1986 r. sytuacja zaczęła się bardzo powoli zmieniać. Coraz większą rolę odgrywał ośrodek decyzyjny przy Lechu Wałęsie, a wpływy regionalnych władz „S” malały z miesiąca na miesiąc. Gdański region praktycznie przestał istnieć. Wówczas Lech Kaczyński był jednym z animatorów prób legalizacji pojedynczych komisji zakładowych „Solidarności”. Opracował wzorcowy statut i radził jak należy składać wnioski. Współdziałał w tych działaniach m.in. z Jackiem Merklem w Gdańsku i Andrzejem Milczanowskim w Szczecinie. Ostrym przeciwnikiem tych przedsięwzięć był wówczas A. Gwiazda i Grupa Robocza.
Uroczystości w kościele św. Brygidy w Gdańsku, 31.08.1987 r. Od prawej: Lech Wałęsa, Adam Michnik, Bogdan Lis, Janusz Pałubicki i Lech Kaczyński.
Przed strajkami w maju 1988 r., na pytanie członków NZS, czy mogą podjąć próbę strajku okupacyjnego na UG odpowiedział wraz z Borusewiczem, że jak czują się na siłach to mają strajk zrobić. W pierwszym dniu strajku namawiał do wzięcia w nim udziału także środowisko młodego RMP, które nie chciało się do niego przyłączyć, bo byli przeciwni wszelkim próbom czynnego protestu przeciwko rządzącym PRL. Kaczyński wziął udział w strajku majowym i sierpniowym w Stoczni Gdańskiej w 1988 r.
Od strajku w sierpniu 1988 r. rozpoczął się proces zmian w Polsce. Wówczas obaj bracia Kaczyńscy konsekwentnie i z wielkim zaangażowaniem popierali Lecha Wałęsę, rozmowy z Kiszczakiem i zakończenie strajku bez podpisania porozumień a jedynie z obietnicą przyszłych negocjacji. Podczas dramatycznego spotkania ze strajkującymi, podczas którego poinformowaniu o jego zakończeniu stanęli murem za Wałęsą. Wówczas przeciw zakończeniu strajku byli oprócz młodzieży strajkowej, także m.in. Alina Pieńkowska i Bogdan Borusewicz. Dzięki temu poparciu Lech Kaczyński mógł być później wiceprzewodniczącym „Solidarności”, a Borusewicz jedynie szefem Regionu Gdańskiego.
Po strajku moi koledzy z NZS UG we wrześniu przeprowadzili wywiad z Lechem Kaczyńskim (wydrukowany w piśmie NZS UG „Impuls”), w którym tłumaczył on jak wyglądały sprawy Okrągłego Stołu. Powiedział wówczas m.in.:
Lech Kaczyński podczas wywiadu, wrzesień 1988 r.
„Pierwsze propozycje władzy dotyczące Okrągłego Stołu były jeszcze przed poniedziałkiem, przed rozpoczęciem strajku w Stoczni Gdańskiej. Warunkiem wstępnym podjęcia rozmów, było wtedy nie rozpoczynanie strajku w Gdańsku, a przynajmniej braku udziału w nim Lecha. O tych sygnałach ze strony władz mówił Lechu na wiecu w kościele św. Brygidy w niedzielę (21.08). Jak słyszeliśmy wtedy Lechu dał najpierw władzy tydzień czasu na odpowiedź i konkretyzację rozmów. Ludzie uznali to za „przegięcie” i zażądali strajku od następnego dnia (strajk jutro!). To nie było żadne przegięcie z jego strony tylko przejęzyczenie. 10 minut wcześniej współpracownikom Lech wyraźnie powiedział o tym, że ogłosi w ten sposób: „Jeśli do wieczora władze w TV nie zaproponują rozmów, to wybuchnie strajk”. To koncepcja dość ostra. Była tam też lansowana, wśród doradców koncepcja nieco bardziej umiarkowana, ale również nie chodziło o tydzień zwłoki. Ta koncepcja polegała na tym, że nie domagano się od władz odpowiedzi publicznej od razu. Tak się złożyło, że osoba która lansowała tę koncepcję umiarkowaną, pierwsza poprosiła Lecha bardzo stanowczo, żeby powiedział, że to nie o tydzień chodziło. I tak też Lechu postąpił.
Wybuch strajk i Lech był tam od samego początku. Później zaczęli się pojawiać współpracownicy, osoby z pierwszego strajku. Najpierw zjawił się Jacek Merkel, mój brat – Jarosław, potem ja z Krzysztofem Wyszkowskim, następnego dnia Krzysztof Dowgiałło i Bogdan Borusewicz. Nie było niektórych osób, które odgrywały czołową rolę w strajku majowym w Stoczni, np. Tadeusz Mazowiecki był obecny cały czas w Brygidzie wraz z Adamem Michnikiem, Andrzej Celiński był w tym czasie za granicą. Po kilku dniach trwania strajku przyjechał do stoczni prof. Stelmachowski, mówił o podtrzymaniu kontaktu z władzami i prowadzeniu nieoficjalnych rozmów. Mówił o tym jak wygląda nastawienie władz, że w okresie nasilenia strajku w Polsce, władze były nastawione bardziej konsyliacyjnie, a w okresie opadania fali strajkowej, ich stanowisko się nieco zaostrzyło. Podstawowym warunkiem przystąpienia do rozmów było zakończenie strajku przynajmniej w stoczni. W poniedziałek lub wtorek (29.08) władze wyraziły zgodę na spotkanie Lecha Wałęsy z gen. Kiszczakiem.
Tak więc warunek przez nas stawiany został spełniony, tzn. rozmowy zostały podjęte podczas trwania strajku. Była jednak zdecydowana odmowa rozmowy w towarzystwie Jacka Merkla. Przedstawiono też koncepcję by Lechu rozmawiał w towarzystwie jednego z doradców, dlatego pojechał do Warszawy z Mazowieckim. Skończyło się jednak na tym, że Lech rozmawiał w towarzystwie ks. bpa Jerzego Dąbrowskiego. Doszło do rozmowy, która przyniosła efekty przez nas wszystkich znane.
W pierwszej chwili decyzja o przerwaniu strajku została podjęta kontrowersyjnie. Robotnicy nie otrzymali przecież żadnych gwarancji. Tego rodzaju sytuacja wynikała z układu sił, władza podjęła rozmowy w okresie kiedy strajk był wprawdzie mocny w Gdańsku, również bardzo mocny w Szczecinie. Natomiast na Śląsku strajkowała już tylko jedna kopalnia. Trudno teraz powiedzieć, czy strajki trwałyby jeszcze długo, czy też by wygasły, moje doświadczenie uczy bowiem, że po zakończeniu strajku powstają mity na temat bohaterstwa i determinacji strajkujących. Ze strajku wychodziliśmy z pewnym politycznym zyskiem, ze zmianą sytuacji politycznej w Polsce, czy trwałą to się okaże. Dla władz Solidarność jest znowu partnerem, wprawdzie Solidarność jest w sytuacji gorszej niż w 1980 r. Jednak władza musiała się zgodzić na to czego nie dopuszczała przez 7 lat.
Imp. – Czy to jedyny efekt sierpniowego strajku dla „Solidarności”?
L.K. – Drugim efektem stała się zmiana relacji pomiędzy opozycją a Kościołem, oraz pomiędzy poszczególnymi grupami opozycji. Już w maju Kościół poparł postulaty „Solidarności”, a w sierpniu więź między Kościołem a „Solidarnością” stała się szczególnie silna. Przed falą strajków „Solidarności” groziło wyizolowanie w ramach opozycji.
Imp. – Jakie widzisz perspektywy rozwoju sytuacji?
L.K. – Widzę dwa scenariusze, jeden – bardziej niestety prawdopodobny, oparty jest o takie przesłanki wynikające bezpośrednio z doświadczenia historycznego. Założeniem tego scenariusza jest to, że władza, gdy powstaje dla niej wyraźne zagrożenie to gotowa jest ustąpić, jeśli zaś zagrożenie znika, chociażby na krótko, to następuje znaczne usztywnienie stanowisk. Ci, którzy wcześniej przycichli, przeciwni wszelkim zmianom – teraz, gdy nie ma bezpośredniego zagrożenia znów zabierają głos, znów atakują. Jeżeli przyjąć ten scenariusz, to oczywiście Okrągły Stół musi się zakończyć niepowodzeniem.
Drugi scenariusz bardzo optymistyczny, niestety mniej prawdopodobny, którego analogie również można znaleźć w historii ostatnich lat, zakłada, że gra jest bardziej skomplikowana. Władza, a właściwie pewna jej część z jednej strony chce najpierw ustawić sobie przeciwnika, tzn. „partnera w rozmowach”, np. przez opóźnianie rozmów i wyciszanie nastrojów społecznych i ostudzenie nadziei na realny sukces w rozmowach. Z drugiej strony przedstawia siebie, jako jedyną siłę zdolną do kompromisu dla ratowania kraju, sugerując, że w aparacie partyjnym znajdują się silne grupy, przeciwne wszelkim zmianom. Zasiadający po stronie władz przy Okrągłym Stole będą mówić, że należy ich poprzeć, najlepiej poprzez ustępstwa, gdyż poza nimi w aparacie są wielkie opory wobec reform. Ta cała opisana gra poprzedza pewien gwałtowny ruch polityczny. Przykładem tego może być ostatnie plenum Gorbaczowowskie, na którym dokonał on usunięcia i przesunięcia swoich przeciwników, mimo że do tego czasu wyglądało, iż Gorbaczow się wycofuje. W pewnym sensie podobnie przebiegała gra przed 11.09.1986 r. Pamiętacie uchwalenie ustawy amnestyjnej z lipca, której treść wszystkich zawiodła, a we wrześniu wypuszczono wszystkich więźniów politycznych.
Ten scenariusz w moim przekonaniu nie jest wykluczony, daje pewne szanse, że Okrągły Stół zakończy się sukcesem, ale i wtedy rozmowy będą bardzo trudne.
[…] Uważam, że jeżeli publicznie nie mówi się o tym co jest tematem rozmów, jeśli nie zdaje się sprawozdania z nich społeczeństwu, to negocjatorzy mogą znaleźć się w bardzo kłopotliwej sytuacji – wyizolowania. To sprawa skomplikowana. Z jednej strony wynika to z pewnego mitu nagłośnionych rozmów z sali BHP w Stoczni w roku 1980. Wtedy poza rozmowami, które były transmitowane, były też rokowania w sali recepcyjnej, które odbywały się za zgodą Komitetu Strajkowego. Te rozmowy, w których olbrzymią rolę odegrali Gwiazda i Lis, Mazowiecki i Geremek, doprowadziły właściwie do porozumienia. Oczywiście, im większy stopień jawności tym lepiej. Ale nie możemy wracać do czasów, kiedy Komisja Krajowa z pełną powagą sali podsłuchiwanej przez 230 mikrofonów, i z agentami na sali, omawiała taktykę Związku. Nie da się znieść polityki, nie można więc wykluczyć poufności rozmów. Ale ja niezależnie od tego dziwię się, dlaczego nie jest ujawniona sprawa rozkładu tematycznego stolików przy Okrągłym Stole. Powinien być też ujawniony nasz ogólny program przemian. […]
Lech Kaczyński podczas udzielania wywiadu, wrzesień 1988 r.
W kolejnych tygodniach sytuacja raptownie się skomplikowała, czego przyczyną było odwlekanie momentu rozpoczęcia rozmów i ogłoszenie likwidacji Stoczni Gdańskiej. Nowy rząd M. Rakowskiego wrócił do ostrej, napastliwej wobec „Solidarności” retoryki. Sytuację w kraju i w „Solidarności” po decyzji o likwidacji Stoczni Gdańskiej i powołaniu rządu Rakowskiego analizował Lech Kaczyński. Jego zdaniem likwidacja stoczni miała „przeciąć Okrągły Stół” (wypowiedź zanotowana w: „Solidarność. Pismo Regionu Gdańskiego” 15.11.1988 r., nr 26-27/211-212):
„Decyzja o rozwiązaniu Stoczni miała osłabić autorytet Wałęsy, przeciąć Okrągły Stół i podzielić związek a przede wszystkim odwrócić sytuację polityczną w Polsce, która była sytuacją negocjacyjną. Po atakach prasowych, kwestionowaniu składu personalnego była to w tej mierze kropka nad »i«. W tej chwili władza chce pozorować gotowość do rozmów i jednocześnie przerzucić na nas odpowiedzialność za ich zerwanie.
W samej »Solidarności« przeżywamy okres pewnego zamieszania i wierzę, że – jak już kiedyś bywało – wkrótce z niego wyjdziemy. W momencie likwidacji stoczni przed »Solidarnością« stanął problem odpowiedzi. Przeważała opcja, że władzy może zależeć właśnie teraz na ograniczonym konflikcie. A z racji pory roku i faktu, że już dwa strajki ostatnio mieliśmy konflikt ten byłby z pewnością mocno ograniczony, dlatego nie należy weń wchodzić. I taki pogląd przeważył nie tylko w kierowniczych gremiach »Solidarności«, ale i wśród aktywu w zakładach pracy. Wyjątkiem była GSR, która podjęła strajk skazany na niepowodzenie. Był to poważny błąd kierownictwa »S« w tym zakładzie, gdyż obniża szanse, na odpowiedź radykalną w przyszłości.
Istotnym elementem sytuacji jest – ewolucja w postawie Wałęsy, zdeterminowana przez to, by nie dać się wpisać w schemat, że to »Solidarność« zrywa rozmowy. To prawda, że Wałęsa jest nieco niejednoznaczny, ale myślę, że w najbliższym tygodniu stanie się jasne kto odpowiada za to, że te rozmowy się nie odbędą”.
Kaczyński powiedział jeszcze, że „Solidarność” w stosunku do 1981 roku straciła poparcie społeczne i musi o nie obecnie zabiegać przez wykazanie, że dąży do porozumienia, gdyż ludzie na nie czekają. Do grudnia 1988 r. w całej Polsce, w której było ponad 35 tys. zakładów pracy, komisje zakładowe powołano jedynie w ok. 350. Była to wyraźna wskazówka, że „Solidarność” wciąż nie może liczyć na duże poparcie społeczne nawet w zakładach pracy (w sierpniu 1980 r. pod koniec strajku do MKS w Stoczni zapisało się ok. 800 przedstawicieli zakładów pracy z samego woj. Gdańskiego).
Pierwsza publiczna dyskusja o Okrągłym Stole odbyła się 5 grudnia w auli Wydziału Humanistycznego UG. NZS zaprosił na spotkanie ze studentami i pracownikami naukowymi Wałęsę, Jacka Merkla i Lecha Kaczyńskigo, pod hasłem: „Czy Okrągły Stół jest szansą dla młodego pokolenia Polaków”.
NZS UG) przedrukowano obszerne fragmenty jego wypowiedzi spisane z taśmy magnetofonowej. Siedzący przy Wałęsie Kaczyński i Merkel zgadzali się ze wszystkim, co mówił przewodniczący Związku. Wałęsa powiedział m.in.:
„[…] Czy to jest to, czy to jest właściwe, czy Okrągły Stół stwarza wam szansę, jaka jest właściwa szansa młodzieży przy Okrągłym Stole, wszystko to powinno wypłynąć nie ode mnie. [...] Ja uważam, że rzeczywiście to, co pan rektor powiedział, że czas dzielenia Polaków, kłócenia ich powinien się bardzo szybko skończyć, dlatego, że już śmieją się z nas, pokazują palcami, że nie możemy, że nie umiemy ruszyć z Polską do przodu. [...] Okrągły Stół jest symbolem, który dopuszcza wszystkie racje do decydowania o sprawach polskich, do porozumienia i daje szczególne szanse młodzieży, abyście nie musieli uciekać, abyście nie musieli się wstydzić, że jesteście Polakami, bo tak to dzisiaj wygląda”.
Jacek Merkel, Lech Wałęsa i Lech Kaczyński wchodzą do budynku Wydziału Humanistycznego UG
Na pytanie dlaczego do momentu debaty z Miodowiczem miał sceptyczny stosunek do Okrągłego Stołu, a po spotkaniu pozytywny, odpowiedział:
„Telewizja […] zrobiła na żywo spotkanie z Miodowiczem i rzeczywiście nic nie zostało skrzywione do tej pory. Jest to coś, co zaskoczyło i mnie. Ja nie wierzyłem w taką możliwość. [...] każdy ma prawo do przedstawienia swojego punktu widzenia. Niech wybierają słuchacze, to co jest według nich słuszne, a nie cenzorzy lub ci, co nożyczkami operują. Dlatego mój stosunek od środy do dzisiaj zmienił się bardzo, bo po raz pierwszy pokazano i potraktowano mnie naprawdę poważnie i wszystko to poszło w świat i odnosi niewymierne skutki, korzystne dla nas wszystkich – na razie. Wierzę w to jeśli to jest »pierwsza jaskółka«, bo to jest pozytywna jaskółka, a jeśli będą dalsze, to zacznę wierzyć w możliwość Okrągłego Stołu i dogadanie się wszystkich Polaków. [...] oby od tego momentu w Polsce zaczęły się dziać rzeczy ciekawe i rzeczywiście Polacy mogli wspólnie się porozumieć i znaleźć miejsce dla nas wszystkich”.
Z kolei na pytanie, czy nie uważa, że druga strona jedynie pozoruje możliwość rozszerzenia wolności obywatelskich, bo potrzebuje nowe kredyty, odpowiadał:
„[…] Wszystko może się w tym kraju zdarzyć My mamy przykre doświadczenia i rzeczywiście jeszcze raz możemy być oszukani, ale już nie zaskoczeni, my już te wszystkie kanciarstwa przeżyliśmy, nas już nie da się zaskoczyć. Problem tylko w tym, że sprawa reform przesunie się w czasie. [...] my nie możemy nie zwyciężyć [...]. Problem tylko w cenie i w czasie, które niepotrzebnie tracimy. Natomiast to, o czym wy i my mówimy, o wolności i pluralizmie, to jest problem epoki, a nie Wałęsy czy »Solidarności«. [...] powtórzę jak to wyglądało z tą »Solidarnością«: otóż w 1980 roku »Solidarność« była od początku reformą. Pierwszy jej okres to były transparenty, emocje i krzyki, i okres ten musiał być taki, bo gdyby był inny to pluton ZOMO by ją rozgonił. Istniało natomiast wtedy pytanie: czy uda się płynnie przejść z okresu emocji, okresu krzyku i transparentów do opracowywania programów i ich realizacji. Okazało się, że nie udało się przejść, bo po drodze był 13 grudzień. [...] W momencie internowania mówiliśmy, i ja mówiłem osobiście: – panowie spotkamy się na drodze reform, i nie ma dla Polski innej drogi. Problem jest tylko kiedy? Dla mnie dzisiaj pozostaje pytanie: czy te reformy zostaną zrealizowane w drodze ewolucji czy też rewolucji. Ja stawiam na ewolucję, dlatego, że rewolucja nigdy jeszcze nikomu na dobre nie wyszła – wy znacie lepiej teorię – najpierw robili walkę, kłócili się, później kombinowali – co z tym zrobić? My proponujemy inaczej: najpierw mówimy co zrobić, a później szukamy dróg. Więc właściwie istnieje pytanie – czy ten ustrój, ten system da się zreformować pokojowo, poprawić na drodze pluralizmu, wolności? Lub – czy sytuacja spowoduje, że lud rzuci się, bo nie są spełniane jego nadzieje i dążenia, rzuci się i odetnie to, co złe, zniszczy to i zacznie realizować to, co my wcześniej zamierzaliśmy?”
Zapytany o to, jakie obecnie istnieją konkretne przeszkody do rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu odparł:
„Co ten Stół ma załatwić i gdzie jest miejsce dla »Solidarności«? To wszystko nie polega na tym, że rozwiązujemy problemy, bo Okrągły Stół ma to rozwiązać. Ja chcę poznać intencje tych, co zasiadają do Stołu. Czy będzie pluralizm właściwy a nie przymiotnikowy. Nie socjalistyczny ani konfrontacyjny, to mnie nie obchodzi, mnie obchodzi pluralizm. Czy on będzie, jeśli tak to, czy jest w nim miejsce dla »Solidarności«. Wtedy dopiero siadamy do stołu i rozmawiamy, już nie o pluralizmie jako o fakcie, bo on już będzie, tylko dyskusja nasza dotyczyć będzie tego, w jaki sposób zrealizować nasze postulaty w trzech głównych tematach – pluralizm związkowy, ekonomiczny i polityczny. [...] dopóki nie ma deklaracji, bo na razie to słyszę deklaracje inne: że nie będzie »Solidarności«, nie ma mowy o »Solidarności«, nie ma mowy o pluralizmie związkowym, ktoś inny z kolei wymienia następne przymiotniki pluralizmu. I dlatego też dziś nie ma sensu siadać. My w Polsce zniszczyliśmy w przeszłości wiele haseł, zmarnowaliśmy już wiele czasu. [...] Nie mogę oszukiwać społeczeństwa, że rozmawiamy poważnie o kraju, a »drinkować« na boku i mówić, że będzie dobrze i podwyżki będą szalały. Nie mogę tego zrobić, dość już jest niszczenia energii, dość ucieczek młodzieży, trzeba wreszcie powiedzieć albo jest możliwość, albo nie ma tej możliwości. W związku z tym nie zasiądę do stołu dopóki nie będziemy mieli poważnych gwarancji rozmów konkretnych, krótkich rozmów, które doprowadzą do tego byście wy i wszyscy inni przedstawiciele mogli korzystać z demokracji, a my stworzymy wam tylko te prawne możliwości działania”.
Mówił także o emigracji młodzieży na Zachód:
„Przeżywam też swój osobisty dramat, w związku z tym, wzywam i żalę się twierdząc i mówiąc wszystkim, że szczury uciekają z tonącego okrętu, ale jednocześnie nic innego nie mam w zamian, nic nie mogę zaproponować. [...] Mówią, że młodzież jest radykalna – guzik prawda. Gdybym ja był na waszym miejscu, wtedy byłbym dopiero radykalny. I dlatego choć bardzo ubolewam, choć nie powinno to się zdarzyć, wszyscy trzymajmy tych ludzi, którzy uciekają. Z przykrością jednak muszę stwierdzić, że nie mam propozycji, które by mówiły, że będzie lepiej, że są perspektywy, że już ta Polska jest właściwie taka, jaką byśmy chcieli. [...] Mam nadzieję, że będzie lepiej, że wystarczy sił kadrze i wam na poważne zastanowienie się nad Polską i nad znalezieniem rozwiązań w porozumieniu, a będzie nam wtedy dużo lepiej. Kłótnie niczemu nie służą. Możemy się pobić, a i tak trzeba będzie potem rozwiązanie znaleźć. Możemy zrobić rewolucję, ale później po rewolucji i tak trzeba będzie stworzyć program i propozycję wspólnych ustaleń. A w związku z tym, jak najmniej strat. Może nam się uda, może nam się jeszcze uda. Ja głęboko wierzę, że spokój zwycięży, spokój jest budujący”.
Wałęsa po przeszło godzinnym spotkaniu opuścił studentów i pojechał na spotkanie z biskupem Śliwińskim do Gdyni. Dalej na pytania odpowiadali Kaczyński i Merkel. Na zadane pytanie, czy nie uważają postawy Wałęsy za zbyt mało radykalną, obaj gorąco przekonywali, że nie.
Rozpoczęły się obrady Okrągłego Stołu. Negocjacje od 6 lutego prowadzono w trzech zespołach: do spraw gospodarki i polityki społecznej, reform politycznych oraz pluralizmu związkowego. Rozmowy zakończyły się dopiero 5 kwietnia, a 17 kwietnia Sąd Wojewódzki w Warszawie wpisał po siedmiu latach, czterech miesiącach i czterech dniach ponownie do rejestru związków zawodowych NSZZ „Solidarność”. Lech Kaczyński umówił się z redakcją „Impulsu” na wywiad po Okrągłym Stole. Niestety, nie został przeprowadzony. Udało mi się jednak po 7 latach z nim o tym porozmawiać. Tłumaczył mi wówczas, że błędem był radykalizm przeciwników rozmów:
„rozmowy Okrągłego Stołu były warunkiem niezbędnym. Oczywiście, można sobie gdybać, co by było, gdyby było… Ale byłyby to spekulacje. Zmiany w Europie, które można nazwać końcem komunizmu, zaczęły się w Polsce – tak myślimy dziś, ale pamiętajmy, że strona solidarnościowa działała wtedy – wbrew temu, co sądzą niektórzy przeciwnicy Okrągłego Stołu – przy użyciu mizernych sił. Bunt roku 1988 wskazał wyraźnie na to, że nasze siły są stosunkowo małe. Wystarczyły tylko do tego, żeby zachwiać podstawami systemu, który i tak się już sypał. Okrągły Stół był konieczny, nie był żadnym błędem taktycznym. Przy czym, co charakterystyczne, o tym błędzie mówili przeważnie ci, którzy sami się do tego Okrągłego Stołu pchali, a zostali z różnych względów pominięci.
[...] nie myślę, żeby taki fundamentalizm mógł coś realnego osiągnąć w życiu społecznym. »Nie rozmawiać z mordercami«... w tamtym okresie znaczyłoby to pozwolić tym »mordercom« dalej pełnić władzę. Myślę, że gdyby rozmów nie było, to zapewne impuls, który przyczynił się do upadku systemu, wyszedłby z innego kraju, na przykład z Rosji. Do dziś i tak komunizmu by nie było, ale po raz kolejny, to, co stałoby się w Polsce, byłoby odbiciem zmian zachodzących w Moskwie. Dobrze, że tak się nie stało. To my w jakimś sensie oddziaływaliśmy na to, co działo się w byłym ZSRR.
[...] Byłem przekonany, że wygraliśmy. Zakładałem się, czy i kiedy nastąpi rejestracja. Sądziłem, że nastąpi po dwóch miesiącach. Przeciągnęło to się w czasie, ale w końcu się tego doczekaliśmy. Byłem wówczas pewny, że zostały uruchomione procesy, które muszą doprowadzić do legalizacji „Solidarności”. Tę nadzieję miałem już od strajków majowych 1988 roku – uważanych wtedy za klęskę. […] W sierpniu 1988 roku oskarżano nas w stoczni, że jedynie za obietnicę legalizacji zgodziliśmy się zakończyć strajk, a więc że zdradziliśmy. To zdradą nie było. Ja wiem, że uproszczone myślenie jest w modzie, bo łatwiej trafia do przeciętnego odbiorcy. Stąd biorą się uproszczone sądy. Takie na przykład, że zdradzono nas przy Okrągłym Stole, że komuna i tak wisiała na włosku i sama by się rozleciała” (“Był taki stół”, wywiad z Lechem Kaczyńskim, „Magazyn Solidarność”, sierpień 1995 r.).
Gdy przypomina się o korzeniach politycznych Lecha Kaczyńskiego, to nie wolno, moim zdaniem, pomijać tego tak ważnego okresu. Kaczyński był wówczas reprezentantem „jądra” „Solidarności”. Bronił jej i o nią walczył. Nie zgadzał się nawet w połowie lat 90. z krytyką radykałów idei i realizacji umów Okrągłego Stołu.
Darzyłem go dużą sympatią – także za jego dystansowanie się od koalicji PiS z Lepperem i Giertychem. Mimo, że był i jest głównie prezydentem swego brata i jego partii. Potrafił przecież w pewnych sprawach być wierny tym swoim przekonaniom, które ja pamiętam z przeszłości. Był na pogrzebie Jacka Kuronia i Bronisława Geremka. Odznaczał orderami i Andrzeja Gwiazdę i Henia Wujca. Czyż dlatego jest dziś przede wszystkim prezydentem partii PiS bo system uprawiania w Polsce polityki polega na budowaniu okopów, wykopywaniu przepaści i podkreślaniu różnic? Kto i kiedy chciał mieć w Polsce za przyjaciela prezydenta nie ze swojego układu?
Sympatia do prezydenta minęła mi z chwilą, gdy u jego boku pojawił się grubasek, który woził do krwawego dyktatora, gen. Pinocheta, ryngraf z Matką Boską, co mi się jawiło jako zbezczeszczenie świętego wizerunku. Oddać pokłon jakiemukolwiek dyktatorowi… jest dla mnie równoznaczne z okazaniem pogardy dla ludzkiego życia i cenieniem wyżej ideologii. Prezydentowi to nie przeszkadza. Grubaska obecnie pełno w różnych TV. Dziś w imię partyjnej propagandy prezydent godzi się na pokazywanie w trakcie swoich wystąpień gejów i przedwojennej mapy Polski. Jakim sposobem nic nie ma przeciwko temu, aby taką propagandę robił mu ten, którego już niegdyś wyrzucił z partii, by ten stał się zaraz pijarowcem LPR? Dla taniej, po prostu głupiej propagandy, stał się zaprzeczeniem swoich dawnych przekonań i pogodził się z rolą narzędzia w rękach swojego brata i ludzi z jego partii. Ludzi, którzy nic innego nie potrafią jak tylko uprawiać partyjną grę, rozpychać się łokciami, uprawiać demagogiczną propagandę i wkradać się w łaski swoich liderów.
Jarek Kurski napisał, że gdy pisał książkę „Wódz” bardzo się pomylił myśląc, że kim innym jest Lech a kim innym Jarosław Kaczyński. Dziś, owszem, rudno mówić by byli kimś innym, ale nie można przecież przekreślać tego, kim był niegdyś nasz prezydent.
(zdjęcia mojego autorstwa)
komentarze
Leszek
Pierwszy akapit to strzał milimetrowy mega precyzyjny,
generalnie martwi mnie że ludzi tak szybko zapominają o swojej wspólnej historii w imię...no własnie nie wiadomo czego bo na pewno nie w interesie dobra Rzeczpospolitej
pozdrawiam
prezes,traktor,redaktor
max -- 24.10.2008 - 14:45Ja bym wskazał 2 tropy
pochodzenia prezydenta.
Jeden prowadzi wprost do Nadzieżdy Krupskiej i Hitlera drugi do Tadeusza Kościuszki i Emilii Plater.
Blogosfera krąży wokół tych 2 wątków.
Igła -- 24.10.2008 - 16:04Acha..
Co do wspomnianego tu często Jacka Merkla, to warto by było abyś wrzucił kilka słów.
Igła -- 24.10.2008 - 17:10Ja od siebie dodam, że ładnie rozprowadził pewną spółkę giełdową oraz prawicowe Życie.
Ciekawe co teraz robi?
Jak to, co robi, Panie Iglo?
Pieniądze.
Pozdrawiam serdecznie
Lorenzo -- 24.10.2008 - 19:16Igła
Jacek w stanie wojennym i później był jednym z najbardziej się poświęcających “dla sprawy” ludzi. Cóż, w 1989 r. poczuł wiatr historii w żaglach. Był w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Ja pamiętam go prywatnie m.in. z sylwestra z 1987/88 roku w mieszkaniu mojego dawnego kolegi. Facet nie łyknął ni krzty alkoholu mimo, że parol na ten temat zagięła na niego jedna b. ponętna i jakże atrakcyjna absolwentka anglistyki (może to było nieskuteczne bo był z żoną?). Ale poważnie, Jacek to był jeden z filarów strajków w 1988 r. Jego ludzie podtrzymywali cały czas “S” w Stoczni Gdańskiej i redagowali oraz drukowali pismo stoczniowej solidarności, które wówczas stało się chyba najważniejszym pismem w regionie. To dzięki temu, że Donaldowi udało się namówić Jacka do współpracy z “Przeglądem Politycznym” a później do wstąpienia do liberałów, zrobili liberałowie tak niespodziewaną karierę.
leszek.sopot -- 24.10.2008 - 21:06To, co Jacek Merkel zrobił z 4 Mediami, to makabra.
Jak większość ONYCH
ten Lech i tamten też wziął się był z PRL-u :)
MarekPl -- 25.10.2008 - 11:19