Karta, którą podano Biernackiemu nie miała okładki i była poplamiona jedzeniem. Ostatnią stronę ktoś przedarł na pół. Zegar w rogu sali pokazywał kwadrans po trzynastej. Właściciel stał za barem i wyczekiwał na zamówienie.
– Wgapiasz się we mnie jak sroka w gnat — powiedział Biernacki nie przestając czytać. — Poleciłbyś coś staremu przyjacielowi, co to przyszedł, żeby dać ci zarobić na podatki. Może coś lekkiego, jakaś kuchnia włoska spod twojej ręki.. Tak... spodziewam się, że raczej będziesz mi zaraz zachwalał golonkę. I piwo. Poproszę zupę dnia i polędwiczki wołowe pod beszamelem.
– Mamy tylko wieprzowe. Mięsa nie dowieźli.
– To wieprzowe — Biernacki odwrócił się w stronę gospodarza. – Chciałbym z tobą porozmawiać. Krótko. Może teraz, póki jesteśmy sami.
Borawski nie odezwał się, ale uważnie wpatrywał się w Biernackiego.
– Widzisz, był u mnie Kula i zdaje mi się, że on jest... uparty. Tak tego nie zostawi. Może jest nawet bardziej uparty niż ja, a wiesz, że ja jestem uparty. Kuba, porozmawiajmy, choćby przez wzgląd na stare czasy.
– Poczekaj, prawda... — odpowiedział Borawski. — Zaniosę zamówienie do kuchni. Przesiądź się do tego stolika z tyłu, bliżej okna.