Wydarzenia ostatnich miesięcy wydawały mu się tak niewiarygodne, a jednocześnie banalne, że po raz kolejny zaczął myśleć o Czerniku jak o przedmiocie, który gdzieś się zagubił i w żaden sposób nie można wytłumaczyć, ani gdzie teraz jest, ani dlaczego zniknął. Przeciągnął się leniwie i wciąż nie do końca przytomnie rozejrzał wokół. Otoczony drzewami park nie przepuszczał odgłosów ulicy. Było coraz cieplej. Wędkarz siedział na składanym taborecie wpatrując się w spławik, którego czerwony czub wystawał z wody. „Ciekawe, czy trwa jakiś okres ochronny na ryby i czy ryby z tego bajora w ogóle są jadalne — przyszło mu do głowy. — Można by dziada postraszyć”. Wsunął ręce za głowę i przeciągnął się, aż chrupnęły kości. „Mniej więcej wiemy co działo się do północy. Gorzej z tym co później. Staw to był wtedy zamarznięty, nie mogło być inaczej. Blisko dwadzieścia stopni mrozu. Wyż syberyjski utrzymujący się od ponad tygodnia. Suchy mróz. No więc tak. Powoli. Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. W gospodzie Borawskiego spotyka się pół miasta. Głównie przyjezdni, ci co to wyjechali za chlebem albo studiują, a teraz wrócili na moment, odwiedzić rodziny, na święta. Mają jedną z niewielu okazji, żeby się spotkać i pogadać o starych czasach. Jest oczywiście młody Biernacki. Za barem stoi Borawski, po salach chodzą Czernik i żona Borawskiego. Młody Biernacki jest kompletnie pijany. W zasadzie wszyscy potwierdzili, że szybko się upił i przysypiał przy stole. Czernik nie pił. Nigdy nie pił. Mnie akurat nie trzeba tego udowadniać. We krwi ani śladu alkoholu. To już oficjalnie z orzeczenia lekarza sądowego. Poza tym był w pracy. Pańskie oko miał na plecach. Właśnie, to pańskie oko. Borawski... Tak... Z wieloma osobami rozmawiał, przysiadał się. W sumie wszystkich znał, ze szkoły, z knajpy, z życia w tym zasranym mieście. O czym prowadził dyskusje? O drobiazgach, o duperelach, o niczym. Zero motywów, zero podejrzeń, zero zabójcy. Nikt nic nie wie, nikt nic nie widział”.