Jak uczy doświadczenie, umierają inni.
To jedno z wytłumaczeń, dlaczego nie wierzymy w śmierć.
Inne jest takie, że śmierć jest zaprzeczeniem życia. Żyjąc nie sposób w nie-życie uwierzyć naprawdę.
Dziś, bardziej niż dawniej, od śmierci uciekamy.
Także dlatego, że daje się uciec. Bądź niebądź, umiera się teraz dość rzadko. Sto lat temu przeciętny rodzic w średnim wieku doświadczał już smierci kilkorga swych dzieci (pewnie co najmniej jednego przy porodzie) i rodziców. O dalszych krewnych i znajomych nie mówiąc. Do tego co trzydzieści lat wojna, czasem głód, czy zaraza. Od dziecka każdy był wiele razy świadkiem śmierci. Czuwał przy umierającym, modlił się przy zwłokach.
Dziś, zanim śmierć napotkamy, naprawdę możemy o niej zapomnieć. Dzieci nie poznają śmierci. Zwłok nie wyprowadza się z domów, a z kostnicy. I robi to specjalistyczny zakład pogrzebowy, bez naszego udziału.
Rzecz jasna, życie, którego sensem jest doznawanie (przyjemnych) wrażeń, doczesność, tym bardziej śmierci unika.
Dawniej dla większości śmierć była bramą. Dziś jest końcem.
A już poza wszystkim – strach przed śmiercią zależy chyba także od osobowości. Moja mama np. śmierci boi się straszliwie. I na śmierć dowolnej osoby, którą w jakikolwiek sposób znała, reaguje płaczem. Ja, podobnie jak ojciec, nie.
Pozdrawiam.
Dzięki za ziarnko eschatologii.
Perzepraszam za ględzenie.
PS. “Coś nie poszło przy porodzie.” A dziecko żyje?
Jest jakiś naturalny sens śmierci, łatwiej ją zaakceptować, gdy pojawia się nowe życie.
Pani Algo
Jak uczy doświadczenie, umierają inni.
To jedno z wytłumaczeń, dlaczego nie wierzymy w śmierć.
Inne jest takie, że śmierć jest zaprzeczeniem życia. Żyjąc nie sposób w nie-życie uwierzyć naprawdę.
Dziś, bardziej niż dawniej, od śmierci uciekamy.
Także dlatego, że daje się uciec. Bądź niebądź, umiera się teraz dość rzadko. Sto lat temu przeciętny rodzic w średnim wieku doświadczał już smierci kilkorga swych dzieci (pewnie co najmniej jednego przy porodzie) i rodziców. O dalszych krewnych i znajomych nie mówiąc. Do tego co trzydzieści lat wojna, czasem głód, czy zaraza. Od dziecka każdy był wiele razy świadkiem śmierci. Czuwał przy umierającym, modlił się przy zwłokach.
Dziś, zanim śmierć napotkamy, naprawdę możemy o niej zapomnieć. Dzieci nie poznają śmierci. Zwłok nie wyprowadza się z domów, a z kostnicy. I robi to specjalistyczny zakład pogrzebowy, bez naszego udziału.
Rzecz jasna, życie, którego sensem jest doznawanie (przyjemnych) wrażeń, doczesność, tym bardziej śmierci unika.
Dawniej dla większości śmierć była bramą. Dziś jest końcem.
A już poza wszystkim – strach przed śmiercią zależy chyba także od osobowości. Moja mama np. śmierci boi się straszliwie. I na śmierć dowolnej osoby, którą w jakikolwiek sposób znała, reaguje płaczem. Ja, podobnie jak ojciec, nie.
Pozdrawiam.
Dzięki za ziarnko eschatologii.
Perzepraszam za ględzenie.
PS. “Coś nie poszło przy porodzie.” A dziecko żyje?
Jest jakiś naturalny sens śmierci, łatwiej ją zaakceptować, gdy pojawia się nowe życie.
Wierzę, że dla zmarłej jest życie wieczne.
odys -- 21.02.2008 - 00:40