Lipiec 2006 roku – chyba najważniejszy miesiąc w Polsce przed wyborami 2007 roku.
Tak, z pewnością najważniejszy.
Miesiąc zmian w polskiej polityce i w życiu gospodarczym, zmian w kulturze i na rynkach medialnych, dziwnych przejęć, wrogich przejęć, nieuzasadnionych odwołań i jeszcze mniej uzasadnionych nominacji – i to wszystko tak jakoś równocześnie – jakby ktoś stojący w cieniu odgwizdał moment, a słudzy cieni posłusznie wykonali co wykonać mieli. A w tle olbrzymie ruchy finansowe. Rady nadzorcze wielkich spółek. Kontrola mediów. Olbrzymie pieniądze. Teczki!
Lipiec 2006 roku
Prezydent Lech Kaczyński z pozornie rozbrajającą głupotą będzie chwalić się za rok: „Kazałem go wyrzucić” – mówiąc o Kazimierzu Marcinkiewiczu, którego popularność w społeczeństwie dodaje skrzydeł PiS. Marcinkiewicz nie jest kolegą cieni – jest niebezpieczny, bo zyskuje zbytnią samodzielność i można nad nim utracić kontrolę.
Marcinkiewicz, gładkosłowy, uśmiechnięty, sympatycznie nijaki, zostaje wyrzucony. Przychodzi Jarosław Kaczyński – ze swoim wrednym głosem, ze swoją nienawiścią do większości Polaków, stale zduszonym bulgotem wściekłości w gardle i….. w towarzystwie cieni, których rozlokowuje na ministerialnych i wiceministerialnych stołkach, wlokąc za sobą brud koalicji z Lepperem, wspólników biznesowych z czasów uwłaszczania się nomenklatury i lewych interesów PC, i z konkretnym planem-zadaniem pozbycia się tych, którzy dla cieni są niebezpieczni, bo cienie na nich nic nie mają – żadnego haka lub jakość haków jest zbyt słaba.
Choćby taki Dorn.
To on zbudował Kaczyńskim partię.
PiS musiał powstać jako czysta nowa partia bez związków ze starymi biznesami Kaczyńskich, w których tkwiło Porozumienie Centrum. Cienie potrzebowały jeszcze trochę czasu by pozacierać ślady pierwszych spółek, porozdrabniać wszystko, pomieszać, sprzedać, poprzelewać pieniądze, przekazać, polikwidować konta, potworzyć nowe nazwy, pozmieniać nazwiska a długi partii Kaczyńskich wobec państwa umorzyć w ostatniej chwili, tuż przed nominacją nowego rządu – już nienależącego do cieni – w końcu po to się miało ministra skarbu, żeby za pieniądze społeczne zrobić sobie dobrze.
A wiecie Wy moi mili, kiedy to Porozumienie Centrum przestało istnieć? Ano istniało ono sobie równolegle z PiS i kręciło swoje lody do lipca 2007 roku.
Tak. Tak.
Przestało istnieć dopiero wtedy, gdy widmo utraty władzy zajrzało cieniom w oczy i trzeba było pozbyć się ostatnich śladów wiodących w przeszłość
Ludwik Dorn dał się Kaczyńskim wykiwać jak dziecko.
Wysiudany z biznesów Porozumienia Centrum, w których odnajdujemy niemal wszystkie nazwiska z obecnego BMW Kaczyńskich ( Gosiewski, Szczypińskia, Czabański, Jasiński, Urbański itp ), zastąpiony jakimiś innymi nazwiskami, jeśli nie potrafił w porę zabezpieczyć swoich interesów, a wszystko na to wskazuje – został dziś z gołą ...
I wcale mi nie żal człowieka, który świadomie budował niemoralną potęgę ludzi łakomiących się nie tylko na miliony z uwłaszczenia się na RSW Prasa Książka Ruch, nie tylko drących darmochę z państwa każąc nam, podatnikom zapłacić za PC ten dług , te 700 tysięcy złotych., gdy równocześnie partie Kaczyńskich otrzymują z naszej kieszeni kilkadziesiąt milionów rocznej subwencji na swoją działalność – ale co szczególnie ohydne, łakomiących się na owe słynne już 300 złotych diety poselskiej i gotowych dla tych 300 złotych kłamać i oszukiwać..
Nie żal mi Ludwika Dorna, który podjął się szczególnej roli – przejmując MSWiA – i której nawet jego stępione obcowaniem z cieniami poczucie moralności w pewnym momencie nie sprostało. Wobec wymagań Jarosława Kaczyńskiego i cieni czekających na rezultaty – Dorn nie miał wyjścia – nie chcąc dopuścić by to jego nazwiskiem opatrzone były wydarzenia, które nieopatrznie przyjął na siebie Janusz Kaczmarek musiał odejść.
Dorn upokarzany i poniewierany jak Marcinkiewicz – co sprawia szczególną przyjemność obu Kaczyńskim i wyraźnie widać jak czerpią satysfakcję z poniżania niewątpliwie tyleż lepszych intelektualnie od siebie, ile mniej cwańszych, mniej pazernych i mniej bezwzględnych – przystąpił do obrony dobrego imienia własnego i próby ocalenia PiS przed pójściem w niebyt .
Nie sądzę by mu się to udało, zwłaszcza, że cienie eskalują swoje groźby wobec Dorna.
Czy…. stać go będzie na powiedzenie prawdy o cieniach….
A on tę prawdę niewątpliwie zna.
Sąd , alimenty, dobre imię.... to jedna, wielka zmyła…To metajęzyk. To szyfr . To rozmowa z cieniami.
Chciałam byście wiedzieli, jak korzysta się z ludzi.
Ach prawda…artykuł. No tak, ten poruszający, wstrząsający w swojej wymowie artykuł z „Rzeczpospolitej” – jak to się stało, że jeszcze we wrześniu mógł się ukazać?
Widać autorom udało się wyprzedzić tsunami.
Ale o tym dopiero następnym razem.