W czasie, gdy tak wielu debatuje o sprawach tak małych i nędznych jak to, co się dzieje między premierem a prezydentem, co budzi we mnie tak wielką niechęć, nie tyle do tych najważniejszych dziś osób w państwie, ile do całej klasy politycznej odwołującej się do „Solidarności”, postanowiłem powrócić do lat przecież tak niedawnych, a do których powraca się jak do lat zamierzchłych, by nie rzec – niebyłych. Bo co ze współczesności w dziedzinie polityki może odpowiadać temu, co działo się 30–20 lat temu? Czyż wszystko było tylko narzędziem walki, także nauczanie Jana Pawła II, a także humanistyczne deklaracje ludzi „Solidarności”?
W dniu 30. rocznicy rozpoczęcia pontyfikatu przez Jana Pawła II, pozwalam sobie na sentymentalne wspomnienia z moich spotkań z papieżem. Przepraszam, że to znów jest b. pokaźny wpis.
Trzy spotkania z Janem Pawłem II
1979 Gniezno
W roku 1979 na wyjazd do Gniezna na spotkanie z Janem Pawłem II namówiła mnie koleżanka Ala Kubiak, której jestem i będę wdzięczny za to do końca życia. To ona przekonała mnie, że wspanialszego dnia imienin 3 czerwca nigdy w życiu nie będę miał. Miała rację. Ruszyliśmy wczesnym świtem spod parafii św. Michała w Sopocie.
Był słoneczny, upalny dzień. Na podgnieźnieńskich błoniach zgromadziło się ponad milion ludzi. Chodziłem między nimi, rozmawiałem i robiłem zdjęcia. Wielu z nich było bardzo zmęczonych. Nigdy wcześniej nie byłem w tak wielkim zbiorowisku ludzi. Zaskakiwała życzliwość i chęć pomagania jeden drugiemu. Wiele drobnych, przyjaznych gestów, jak choćby podzielenie się wodą, kilka uprzejmych zdań, wiele miłych uśmiechów.
Pomimo braku akredytacji prasowej, udało mi się podejść w pobliże lądowiska helikoptera. Widziałem z bliska pogodnego, uśmiechniętego Papieża, który życzliwie spoglądał na ludzi i witał się z każdym. Pomyślałem, że to ktoś niedostępny, ale zarazem tak bliski… Myślałem, że przybył ktoś, kto jest członkiem rodziny. Zacząłem czuć, że wszyscy na błoniach jesteśmy rodziną. To wrażenie było jeszcze większe po południu w samym Gnieźnie.
Na błoniach rozpoczęła się msza, podczas której Papież wygłosił homilię, której większość słów przeszło wówczas gdzieś koło mnie. Dziś sięgając do tego tekstu odkrywam, że przekazywał nam sprawy najistotniejsze, dotykające narodowego poczucia tożsamości. Czytając papieskie słowa wyobrażam sobie ogromne połacie lasów i puszcz oraz polanę, na której św. Wojciech nawracał naszych piastowskich przodków. Jednocześnie mam poczucie, że miałem ogromne szczęście być wówczas na błoniach; może za tysiąc lat ktoś porówna papieską pielgrzymkę do pielgrzymowania św. Wojciecha i wspomni o tym, że jak wcześniej rycerstwo, tak wtedy opuszczeni przez świat ludzie, którzy zostali pozbawieni nadziei, zobaczyli w Janie Pawle II pielgrzyma, który odbudował w nich wiarę i ponowił wezwanie do wzniesienia się ponad przyziemne problemy, by spojrzeć na sprawy niezmienne od tysiąca lat. Sprawy wierności najważniejszym przykazaniom kierującym nas i nakazującym przestrzegać prawdy, miłości i uczciwości.
Sprawdzianem wierności i jej zasadniczym warunkiem na przyszłość jest młodzież – mówił Papież. Ten sprawdzian w najbliższych latach trzeba było zdać. Przyjechałem do Gniezna jako młody człowiek, jeszcze nieukształtowany. Wszystko budziło zdziwienie, nieznani ludzie byli obcy. Kilka chwil, gestów, uśmiech na twarzy i nagle stawali się bliscy i serdeczni. Usłyszane tam słowa oraz to poczucie międzyludzkiej wspólnoty dawało nadzieję, że jest się uczestnikiem początku czegoś zupełnie niezwykłego. Ludzie już czuli, że nie są sami, każdy oddzielnie, ale że są wspólnotą. To poczucie wydało swoje owoce w sierpniu 1980 roku. Poczucie wspólnoty pokonało strach i konformizm. Były to owoce papieskiej pielgrzymki.
Gdy Ojciec Święty przejeżdżał z podgnieźnieńskich błoń w Gębarzewie do samego Gniezna ludzie wiwatowali, płakali, cieszyli się. Wszędzie ogromne rozradowane tłumy. W czasie mszy południowej przy katedrze pod jej progi mogło się dostać niewielu. Ludzie uczestniczyli więc we mszy w całej przyległej do katedry części miasta. W czasie podniesienia ludzie znajdujący się na ulicach w środku miasta uklękli.
Gniezno witało przybyłych świątecznym wystrojem. Wszystkie domy były udekorowane w papieskie barwy. W oknach niezliczona ilość świętych obrazków i papieskich herbów. Wszędzie polskie i papieskie flagi. Wystrój miasta i zachowanie ludzi było niezwykłe. Świat PRL schował się w bocznych ulicach, gdzie stały długie szeregi milicyjnych samochodów. W mieście były rozstawione megafony. Gdy przemawiał Papież, jego słowa odbijały się echem od kamienic i krążyły pomiędzy murami domów. Objęły miasto we władanie. Słowa były wypowiadane z potężną mocą. Ta homilia, jej przesłanie, towarzyszyło mi nieprzerwanie do pamiętnych dni w sierpniu 1980 r. Jan Paweł II mówił, a głos jego niósł się przez miasto. Jak objawienie spadały na mnie słowa Papieża, że Duch święty „wieje tam, gdzie chce” i odnawia „oblicze ziemi”, a później kilkakrotnie ponawiał pytanie „Czyż Chrystus nie chce, czyż Duch Święty nie wzywa”, by Papież przypomniał o tych „zapomnianych ludach” i językach, o których Zachód zdawał się zapomnieć? Pytał: „Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten papież–Polak, papież-Słowianin, właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu?”.
I odpowiadał: „Przychodzi, więc wasz rodak, papież, aby wobec całego Kościoła, Europy i świata mówić o tych często zapomnianych narodach i ludach. Przychodzi wołać wołaniem wielkim. Przychodzi ukazywać te drogi, które na różny sposób prowadzą z powrotem w stronę wieczernika Zielonych Świąt, w stronę Krzyża i Zmartwychwstania. Przychodzi, wszystkie te narody i ludy – wraz ze swoim własnym, przygarnąć do serca Kościoła: do serca Matki Kościoła, której ufa bezgranicznie. [...] Znajdujemy się na głównym szlaku naszych duchowych dziejów. Jest to zarazem jeden z głównych szlaków duchowych dziejów całej Słowiańszczyzny. I jeden z głównych szlaków duchowych dziejów Europy. [...] Pójdziemy razem tą drogą naszych dziejów. Na Jasną Górę, w stronę Wawelu, w stronę świętego Stanisława. Pójdziemy ku przeszłości. Nie pójdziemy jednakże w przeszłość. Pójdziemy ku przyszłości!”.
Papież stał się przewodnikiem tych zapomnianych ludów Europy. Od tego momentu był tym, który dawał pewność, że każdy trud, podjęty po to, by przywrócić chrześcijańskie zasady moralne, należy podjąć, bo jest ktoś na świecie, kto nie jest obojętny na to, co każdy Polak będzie w tym kierunku starał się robić. Każdy, to znaczy, że nie tylko ten znany, o którego dokonaniach będą pisali dziennikarze i historycy, ale także zwykły, anonimowy obywatel, który poczuł w sobie niezgodę na otaczającą rzeczywistość a Papież pokazał mu drogę w przyszłość. Drogę, która musiała być prawdziwa, bo przemawiała za nią tysiącletnia tradycja, słowa pierwszych pielgrzymów, późniejszych królów i przywódców narodu.
Jan Paweł II wskazał nie tylko drogę moralną. Przypominając o słowiańskich korzeniach, przypominając daty chrztu słowiańskich ludów – wskazał na ich wspólną przeszłość oraz na to, że są nierozerwalną częścią całej chrześcijańskiej Europy, ale tą częścią, która jest zapomniana. Zakwestionował podział Europy na dwa przeciwstawne bloki i zarazem wskazał, że ideologia bloku komunistycznego – nieoparta na wspólnych dla Europy korzeniach, jest tej Europie i ludziom obca. Papież używając doniosłych słów zakwestionował porządek Jałtański. Nie przyjechał jednak do Gniezna dumać nad przeszłością. Mówił do ludzi, by otworzyli drzwi ku przyszłości, by poszli w przyszłość z nadzieją w sercu. Zapewnił jednocześnie, że nie pozwoli już na to, by świat nie pamiętał o „zapomnianych ludach Europy”. Miała przecież nastąpić „Pięćdziesiątnica Słowian”, a miasto św. Wojciecha otwierało na nowo Jerozolimski Wieczernik.
To z tego miejsca, ze Wzgórza Lecha, z miejsca, w którym nauczał św. Wojciech rozlała się, poruszona przez Ojca Świętego, potężna fala i moc Ducha Świętego na całą Polskę i dalej na kraje słowiańskie. Od tego momentu zaczęła się krystalizować myśl o nowej ewangelizacji oraz duchowej jedności Europy. Homilia, wygłoszona tamtego dnia w Gnieźnie, stała się programem pontyfikatu Papieża Jana Pawła II. Była – jak sam później powiedział – odczytaniem zamierzeń Bożych dotyczących ostatniego ćwierćwiecza drugiego tysiąclecia. Tak, więc – to tu się wszystko zaczęło, tak samo jak tysiąc lat wcześniej.
Dopełnieniem i ukoronowaniem spotkania z Papieżem było specjalne spotkanie z młodzieżą. Papież przemawiał z balkonu prymasowskiego pałacu. „Bogurodzica” miała obudzić młode polskie sumienia. Owacje i okrzyki po przemówieniu Papieża trwały przez kilka dobrych minut. Wraz z całym tłumem krzyczałem: „niech żyje Papież”. Wszyscy zaczęli śpiewać „Sto lat”.
Do mikrofonu podszedł prymas Wyszyński, który chciał coś powiedzieć, ale stale zagłuszały go okrzyki młodzieży skandującej „niech żyje Papież”. W końcu udało mu się powiedzieć kilka słów: „Ta młodzież jeszcze w tej chwili potwierdziła, że mnie nie słucha. A więc masz oczywisty dowód, Ojcze Święty, że musisz przysłać tutaj takiego biskupa, którego będą słuchali. Jako ostatnia deska ratunku, czy rzeczywiście będą mnie słuchali, czy już nie, proponuję – zaśpiewajmy”. Ku zaskoczeniu wszystkich zaczął śpiewać: Góralu, czy ci nie żal. Po zaśpiewaniu kilku taktów, uśmiechając się, „uciekł” z balkonu w głąb apartamentów. Papież wraz z całym tłumem dośpiewał pieśń do końca. Po zaśpiewaniu „Górala”, rozpoczął się zupełnie spontanicznie koncert życzeń.
Papież zaproponował zaśpiewanie „Czerwonego pasa”, a potem z tłumu zaczęto rzucać różne propozycje. Najpierw zabrzmiało „Płonie ognisko w lesie”, potem inne piosenki religijne i niereligijne. Nastrój zaczął przypominać harcerskie ognisko. Śpiewano: „Wiele jest serc”, „Płynie Wisła płynie”, „Czy to w dzień, czy o zachodzie”, „Barkę”. Po zaśpiewaniu „Barki” Papież powiedział, że wbrew temu, co sam usłyszał na początku spotkania, łodzi swojej wcale nie zostawił w Krakowie ani w Wadowicach, lecz w lasach, nad jeziorami. I dodał: „Jakbyście chcieli szukać, to się zapytajcie tego tutaj mego przyjaciela, biskupa kołobrzeskiego, to może coś będzie wiedział. Moi drodzy! Jak ktoś ten kajak znajdzie, może nim jeździć do końca życia!”
Wielu, którzy tam byli, po tym spotkaniu stali się innymi ludźmi. Wielkim przeżyciem było wspólne zaśpiewanie z Papieżem polskiego hymnu. Po raz pierwszy w życiu, ta narodowa pieśń, którą śpiewało tysiące ludzi, poraziła mnie tak bardzo swoimi patriotycznymi treściami. Słowa „Jeszcze Polska nie zginęła” nabrały głębszego, prawdziwego sensu. Dla mnie ten dzień i wieczór pod balkonem, na którym Papież śpiewał „Góralu, czy ci nie żal”, był powtórnym chrztem. Wiedziałem, że od tego dnia mam kierować się słowami mego nauczyciela, który jak przed tysiącem lat św. Wojciech uczył moich przodków uczciwości, miłości i sprawiedliwości, tak dziś pielgrzym z dalekiego Rzymu, ale urodzony na ziemi moich i jego praojców, uczył ponownie, czym jest prawda, patriotyzm, sprawiedliwość, tożsamość, kultura i miłość. Otworzył mi świat, bym mógł z innej perspektywy spojrzeć na życie codzienne, gdzie strach mieszał się z lenistwem, łotrostwo z prawością, a wyobraźnia sięgała końca miesiąca i rodziła obawę, czy starczy pieniędzy na życie oraz czy przez ten strach nie skrzywdzi się innego człowieka. Strach o życie codzienne rodził egoizm, odgradzał od innych ludzi, zamykał w kręgu rodziny.
Papież to wszystko zmienił. Chciałem wówczas, by to wieczorne spotkanie jeszcze trwało, nie chciałem wracać do codzienności, ale na zakończenie spotkania powiedział kilka wzruszających zdań i zachęcił: „Ty nie rób się Panem Jezusem. Tak jest, moi drodzy, to mi przychodzi na myśl i dlatego jednak idźcie już na tę stację. Co robić? Nie ma wyjścia. Według Ewangelii nie ma wyjścia”. Papież zaintonował jeszcze „Idzie noc”, a potem udzielił zgromadzonym błogosławieństwa. Trzeba było wracać do domu, ale już jako nowy człowiek.
Wiosną 1980 roku moje zdjęcia z pielgrzymki Jana Pawła II do Gniezna zostały nagrodzone na konkursie fotograficznym w Gdańsku. Cenzura, niestety, nie zezwoliła na ekspozycję zdjęć oraz na ich druk w katalogu. Organizatorzy konkursu nie zdążyli, usuniętych z katalogu zdjęć, zastąpić innymi i ukazał się on z pustymi miejscami. Po raz pierwszy nieocenzurowany wybór zdjęć z Gniezna 1979 roku oraz z innych pielgrzymek był pokazany w kościele św. Michała w Sopocie w 1998 roku – w kościele, z którego wyjeżdżałem przed laty na pierwszą papieską pielgrzymkę i która to parafia rok później witała Ojca Świętego w Sopocie.
Po pielgrzymce Papieża w 1979 roku ukazał się kilkupłytowy album z wyborem pieśni i homilii papieskich z pierwszej pielgrzymki. Od razu go kupiłem. Gdy rozpoczął się strajk w sierpniu 1980 roku w Stoczni Gdańskiej, zapakowałem do torby aparat i płyty. Papież z tych płyt przemówił do strajkujących. Był obecny nie tylko w postaci portretu na bramie stoczni, ale cały czas mówił do robotników, a ci – mam nadzieję – go słuchali. Nie wiem ile razy słuchano płyt przez stoczniowy radiowęzeł i w dużej sali BHP. Zabrałem je z powrotem do domu dopiero w dniu zakończeniu strajku.
W czerwcu 1979 r. na gnieźnieńskich błoniach rozpoczęło się coś, co dopiero po latach, patrząc na przeszłość z dystansu, nie waham się nazwać najcudowniejszym dziesięcioleciem mojego życia. Spotkało mnie niebywałe szczęście żyć w czasie, gdy na Stolicy Apostolskiej był Papież – Polak, widzieć i słyszeć Jego słowa, a później być świadkiem i uczestnikiem wieloletniej walki o demokratyczną i wolną Polskę. Walkę, którą ukoronowało wrzucenie do urny głosu na „Solidarność” w czerwcu 1989 r. Wszystko, co wydarzyło się później, budowa demokratycznych struktur państwa, partyjne wojny „na górze”, wyścig po pieniądze i karierę, wybory prezydenckie i wszystkie inne sprawy właściwe codziennej rzeczywistości demokracji, wszystko to było szare i blade w stosunku do blasku, który rozniecił w sercu Jan Paweł II.
1983 – Warszawa
Podczas wygłaszania przez Papieża homilii w katedrze św. Jana w Warszawie byłem na placu Zamkowym. Po słowach Papieża: „Opatrzność Boża oszczędziła prymasowi Wyszyńskiemu bolesnych wydarzeń, które wiążą się z datą 13 grudnia 1981 roku”, skandowałem wraz z tysiącami ludźmi najgłośniej jak potrafiłem: „Solidarność!, Solidarność!”. Przeze mnie, jak i pewnie przez te wszystkie dziesiątki tysięcy ludzi przeszedł potężny impuls, wszyscy mieliśmy dumny błysk w oczach, twarze wyrażały niespotykane uczucie szczęścia i radości. Nie było strachu, nie było obawy przed represjami, strzałami, przed „siłą zła”, gdyż On był z nami, On mówił o nas i za nas, o tym, co nas bolało, martwiło i raniło. Te tysiące ludzi oddałoby swoje serca, by został z nimi, aby na zawsze czuć się tak bezpiecznie i żyć w zgodzie z jego naukami, czuć wolność życia, wolność słowa i wiary.
Jan Paweł II na pewno czuł nasze emocje, czuł to pełne napięcia oczekiwanie na każde wypowiadane przez Niego słowo. Naprawdę, wówczas wystarczyłaby iskra… a poszlibyśmy na wroga walczyć o wolność z gołymi rękami. Byłby to efekt desperacji, rozpaczy i ogromnego kontrastu naszej codziennej rzeczywistości z tym ciepłem i dobrem płynącym z papieskiego nauczania. Właśnie z powodu papieskiego współczucia, z powodu człowieczeństwa tkwiącego w każdym wypowiadanym przez Niego słowie, nikt nie ważył się postąpić tak, jak dyktowały mu emocje. To nie czołgi, tysiące zomowców, ogromne kolumny milicyjnych samochodów powstrzymały tłum. Powstrzymało – papieskie słowo.
Pamiętam doskonale spotkanie z Papieżem 17 czerwca na stadionie X-lecia PRL. Witały Ojca św. setki tysięcy ludzi zgromadzonych na i wokół stadionu. Wiele transparentów „Solidarności”, ludzie w uniesieniu wyciągali w górę ręce z palcami ułożonymi na kształt znaku zwycięstwa – litery „V”. Wszyscy skandowali: „Solidarność!”. Po mszy uformował się wielki pochód, który został zablokowany przez milicję, jednak ludzie spokojnie rozeszli się. Ojciec święty z jednej strony przywracał nadzieję, wzmacniał ducha, a jednocześnie pragnął uspokoić nastroje społeczne, abyśmy nie zdecydowali się na nieprzemyślane, ryzykowne i brawurowe działanie, ale też nie popadli w stan zobojętnienia i nihilizmu. Papież w ówczesnym stanie Polski widział potrzebę dokonania wewnętrznej przemiany, jako czas próby, która zadecydować musi o przyszłym, lepszym losie Jego rodaków. Chciał odmienić ludzkie serca i sumienia.
Na mszę na stadionie, która rozpoczęła się późnym popołudniem, ludzie przychodzili od wczesnego rana. Większość zgromadziła się wokół stadionu – szacowano, że przybyło ponad 1,5 mln ludzi. Wszystkich dokładnie rewidowano – zabierano transparenty. Mimo to na samym stadionie i wokół było wiele napisów z charakterystycznym liternictwem i znamiennymi hasłami. Były one rozwijane w ostatniej chwili – tak, aby nie zdążyła zareagować milicja i tajniacy. Pojawienie się każdego takiego transparentu było witane burzliwymi oklaskami i skandowano „Solidarność!”. Największe owacje wzbudziły transparenty z Gdańska, oraz ten z napisem: „Najserdeczniejsze pozdrowienia Janowi Pawłowi II z podziemia i z więzienia przemyca NSZZ Solidarność”.
Podczas mszy każdemu odniesieniu do bieżącej sytuacji i Sierpnia 1980 roku odpowiadała rozemocjonowany tłum. Głos Ojca świętego unoszący się nad stadionem, był potężny, słowa przenikały umysł i serce. Jego ton był zupełnie inny od zapamiętanego z Gniezna w 1979 roku. Papież ważył każde słowo, nadawał mu intonacją odpowiednie znaczenie. Czułem, że to, co mówi, mówi całym sercem i pragnie, żeby mu nie przerywano. Czuli to na pewno wszyscy, jednak ponad milion tęskniących i pełnych nadziei serc nie mogło się powstrzymać. Papież był wyrozumiały. Gdy po homilii podchodzili do niego z darami reprezentanci wszystkich diecezji, rozległy się huczne brawa – w momencie, gdy podeszli gdańscy stoczniowcy. Elektryzującym zakończeniem było odśpiewanie przez wszystkich zgromadzonych, z wyciągniętymi w górę rękoma na znak zwycięstwa, pieśni „Boże, coś Polskę”.
Po mszy, wielotysięczny tłum zaczął się powoli rozchodzić ze stadionu. Utworzył się ogromny wielotysięczny pochód z wieloma transparentami „Solidarności”. Jego trasę zablokowały zmasowane oddziały milicji. Nie doszło do żadnych starć z milicją. Ludzie rozeszli się do domów.
Papież nauczał, w tych wówczas tak trudnych dla całego narodu okolicznościach, w których dla wielu „przyszłość tak bardzo zdaje się nam zaciemniona”, że naród „ma wolę zwycięstwa, która nie opuszcza go pośród wszystkich dziejowych klęsk i doświadczeń”, że „nie chodzi o zwycięstwo militarne [...] ale o zwycięstwo natury moralnej”, a zwycięstwo to nie ma wykopać przepaści, ale wręcz przeciwnie – szacunek i uznanie. Zwycięzca się nie mści, nie tryumfuje, nie pyszni się swoją wyższością, po to, aby pokonany mógł zapytać: „Czy poseł z Lechistanu jest obecny?”.
Jan Paweł II tłumaczył setkom tysięcy ludzi zgromadzonych na mszy, że jest inne zwycięstwo od osiągniętego za pomocą siły – zwycięstwo ducha, które oznacza „życie w prawdzie, prawość sumienia, miłość bliźniego, zdolność przebaczania, rozwój duchowy naszego człowieczeństwa”. Wierzył, że takie „wewnętrzne zwycięstwo” już się dokonuje, co odczytał z listów od osób internowanych. Był przekonany, że w trudnym momencie historycznym, „a może i czasów, które idą”, zło należy zwyciężyć za pomocą dobra.
Po wyjeździe Ojca św. wróciliśmy do codzienności, byliśmy jednak wzmocnieni. Nasz duch domagał się spełnienia ideałów, spełnienia się celów stawianych przez Jana Pawła II. Bardzo wielu miało nadzieję, że spełni się to w niezbyt odległym czasie. Zderzenie z rzeczywistością, niestety, nieraz bywało bolesne i sił z czasem zaczynało brakować.
Przed pielgrzymką, wspólnie z kolegami ze Studenckiego Komitetu Solidarności NZS „Trójmiasto”, zorganizowałem konspiracyjną obsługę fotoreporterską pielgrzymki, której zadaniem miało być udokumentowanie obecności „Solidarności” na spotkaniach z Papieżem. Z nie wszystkich miejsc pobytu Papieża, zdjęcia wyszły zadowalającej jakości. Jednak te, które udało się zrobić, rozeszły się w tysiącach egzemplarzy. Sam wywoływałem wszystkie filmy i robiłem w warunkach konspiracyjnych odbitki. Wykonałem też kilkanaście obszernych zestawów zdjęć, które różnymi kanałami powędrowały, nie tylko do podziemnych redakcji i struktur „Solidarności”, ale i za granicę.
1987 – za papieżem po kraju.
Wówczas oczekiwałem, iż kolejna pielgrzymka sprawi, że ideały, które stan wojenny zniszczył lub stłumił w ludziach, z powrotem ożyją. „Solidarność” rodziła się w obronie wyrzuconej z pracy Anny Walentynowicz a strajkujący twierdzili, że walczą o godność człowieka. Później stoczniowcy, po wywalczeniu swoich postulatów, postanowili strajkować dalej. Nie byli obojętni na głosy robotników z innych zakładów pracy, którzy pytali:, „co będzie z nami?” „Solidarność” stała się zbiorową manifestacją obrony podstawowych, najbardziej szlachetnych ludzkich cech i w działaniu udowodniła, że wartości te, to nie tylko puste słowa, że można i trzeba w zgodzie z nimi postępować. Nikt nie czuł się samotny i bezbronny.
W 1987 roku sytuacja dramatycznie się zmieniła. Ludzi bezkarnie wyrzucano z pracy, a w wielkich zakładach pracy bezradnie przyjmowano nowe podwyżki cen i informacje o represjach. Bolesne doświadczenia stanu wojennego i lat następnych sprawiły, że moralne postawy, zakorzenione na najlepszych ludzkich cechach, które zrodziła „Solidarność”, osłabły. Dla mnie chyba najbardziej bolesną była konstatacja, że w obliczu braku perspektyw zapanowała rezygnacja, która objawiała się w tym, że nie było ani nadziei, ani rozczarowania związanego z tym, że Papież może coś w Polsce zmienić. Zdecydowana większość społeczeństwa pogodziła się z rzeczywistością, a świat szlachetnych idei, które głosił Papież i które nie były obce „Solidarności”, zaczęto uważać za fantasmagorie i cechę ludzi naiwnych. Bardziej zaczęto cenić tych, którzy w realiach realnego socjalizmu potrafili sobie doskonale radzić, którzy wiedzieli jak kombinować „byle tylko wyjść na swoje”. Wzorami postępowania stawali się na powrót ci, którzy za pomocą układów, łapówek i omijania prawa oraz moralności pokazywali, że w PRL można spokojnie i w miarę dostatnio żyć.
Naiwnie wierzyłem, że taki sposób postępowania jest właściwy tylko ludziom z tamtej strony barykady, a z tymi z naszej strony, jeśli odzyskamy wolność – sami sobie poradzimy.
Przed pielgrzymką ksiądz Henryk Jankowski, u którego w kościele w sierpniu 1985 r. były wystawiane moje zdjęcia ze strajku 1980 r. i gdzie z kolegami z NZS organizowaliśmy spotkania dyskusyjne, napisał na odwrocie swojej wizytówki kilka słów do asystenta biskupa Gocłowskiego z prośbę o akredytację dla „fotografika studentów”. Od księdza w kurii dostałem kartkę do biura prasowego w Warszawie. W biurze prasowym wręczyłem wizytówkę i kartkę księdzu Orszulikowi i dostałem akredytację w „przyspieszonym trybie”, czyli bez sprawdzania przez służby specjalne (w takim trybie dla podziemia dostała akredytację tylko jeszcze jedna osoba).
Przez tydzień wędrowałem za Ojcem Świętym po Polsce. Program wizyty był tak napięty, że nie było sposobu, aby wszędzie za Papieżem zdążyć. Szkoda, że podziemna „S” nie przywiązywała wagi do zdjęć i dokumentacji różnych wydarzeń. Z fotografii coraz chętniej korzystano, ale o pomocy nie było mowy. Kupienie w owym czasie kolorowego filmu, a tym bardziej zachodniego, graniczyło z cudem. Po pielgrzymce, podziemna „Solidarność” wydrukowała jednostronicowy kolorowy kalendarz ze zdjęciem milicyjnego kordonu i transparentem „Solidarności”, który był niesiony na czele pochodu po mszy na gdańskim osiedlu Zaspa. Zdjęcia z pielgrzymki, zestawy i pojedyncze, kolportowała „Solidarność” i ks. Jankowski – szczególnie ceniono te z największej demonstracji „Solidarności” w latach 80., która odbyła się po mszy na osiedlu Zaspa. Przez kilka następnych dni żyłem w innym, wspaniałym świecie, w którym wciąż czuło się obecność świętości…
Dla mnie jednym z największych przeżyć tej pielgrzymki było niespodziewane spotkanie z matką Teresą z Kalkuty. Po mszy w kościele Wszystkich Świętych, podczas inauguracji Kongresu Eucharystycznego, Ojciec Święty przywołał słowa ks. Jerzego Popiełuszki mówiące o śmierci i zmartwychwstaniu, o drodze przez krzyż do zwycięstwa. W tym kontekście wskazywał, że trzeba wciąż się wyzwalać z nienawiści i egoizmu. Po jej zakończeniu wyszedłem przez wąskie boczne wyjście z kościoła. Po chwili wymknęła się z kościoła z towarzyszącą mniszką Matka Teresa i czekała na kogoś w uliczce. Przyklęknąłem blisko niej, aby zrobić zdjęcie drobniutkiej zakonnicy. Gdy zrobiłem, pobłogosławiła mnie i pogładziła po włosach. Przemknęła mi wówczas przez głowę taka myśl: tak wiele miłości jest w tej małej kobiecie, taki zdawałoby się mało znaczący gest… Dlaczego tak mało jest takich gestów wśród ludzi, co im przeszkadza, aby tą miłością darzyć innych, aby ufać ludziom i nie okłamywać ich, nie oszukiwać. Przecież to jest takie proste, tak, jak ten mały, ale jakże ciepły ruch ręką. Ba, ale nie jest to przecież takie proste, także dla mnie…
Podczas pielgrzymki Ojca Świętego do Polski w 1987 r. jedno z najbardziej wstrząsających przemówień usłyszałem 11 czerwca w Gdyni, gdy Papież zacytował na koniec swojej homilii słowa Chrystusa: „Czemu zwątpiliście, małej wiary?”. Słowa te zabrzmiały w kraju, w którym panowała atmosfera zwątpienia w podstawowe wartości, dlatego mogły i powinny wstrząsnąć, ja czułem się zaszokowany. Słowa budziły sumienie, ale i postawiły pytanie: w co wierzyć, w ludzi czy ideę? Jeśli ludzie błądzą, jeśli prawda nie może zwyciężyć, to jak działać, na kim się oprzeć? Papież chciał, aby biblijną scenę zrozumieć na nowo w sytuacji lat 80., wstrząsał nami, byśmy z wiarą wypełniali powołanie i nie poddawali się. Trzeba ryzykować sobą, poświęcić osobistą korzyść, ale trzeba być wiernym zasadom moralnym, inaczej życie jest nic nie warte…
Gdańsk witał Papieża 12 czerwca w sposób specjalny. To tu miała się odbyć najważniejsza dla „Solidarności” msza. Dlatego wszyscy ściągali do Gdańska z całej Polski, z transparentami i z nadzieją. Każdy wiedział, że usłyszy głośno to, co nikt inny powiedzieć nie mógł, że będzie mówił „o was i za was” – za bitą, poniewieraną, zlikwidowaną, zepchniętą do podziemia, za zbolałą i bezradną, ale wierną – także Jemu wierną – i wierną tym wszystkim wartościom, w które On i miliony Polaków wierzyło: za godność człowieka, miłość, sprawiedliwość, wierność, uczciwość, prawdę i dobro.
Zwycięstwo nie jest łatwo osiągnąć. W drodze do celu trzeba się zmierzyć z wieloma przeciwnościami i przeżyć niejedno Westerplatte. Tym zwycięstwo jest cenniejsze i tym troskliwiej należy dbać o jego późniejsze owoce – jeśli mają się zdarzyć – im więcej wysiłku i ofiar musiano poświęcić dla jego osiągnięcia. Bardzo łatwo wybrać złą drogę, nie każdy jest zdolny do trafnego wyboru między dobrem a złem. Papież wzywał na Westerplatte, że „nie można zdezerterować”. Każdy sam może dziś zrobić rachunek sumienia, czy „porządek praw i wartości” potrafił „utrzymać” i „obronić”. Dla wielu byłby to bardzo gorzki rachunek sumienia.
Dojście przed pomnik Poległych Stoczniowców było zablokowane nawet dla akredytowanych dziennikarzy. Przepuszczano osoby z wpiętymi znaczkami w kształcie samolocika. Byli to wyselekcjonowani aktywiści partyjni z całego województwa oraz funkcjonariusze SB. Na widok Papieża podchodzącego do pomnika odwrócili się tyłem. Była to świadoma manifestacja władz partyjnych, której celem było poniżenie Papieża i „Solidarności”. Podły, niegodny pomysł rządzących. Chyba w żadnym innym kraju na świecie Ojciec Święty nie został tak poniżony, by odwrócono się do niego plecami. Odwróconych tyłem Papież pobłogosławił.
Po słowach Ojca Świętego: „Nie może być walka silniejsza od solidarności”, wypowiedzianych 12 czerwca na gdańskiej Zaspie, zgromadzeni przerwali Papieżowi oklaskami. Wielokrotnie Mu wówczas przerywano. „Solidarność” identyfikowano wtedy jako zaprzeczenie siły i walki, którą posługiwała się władza. Papież upominał, że nie można stawiać na konfrontację, gdyż „Solidarność” nie może być walką, niezbędne jest porozumienie. To była podstawowa lekcja, którą Papież głosił w Gdańsku i jednocześnie najważniejsza wskazówka dla całego społeczeństwa, „Solidarności” i opozycji. Jego słowa przeciwstawiały się podziałowi na „my” i „oni”. Przeciwstawiały się logice podziału, która, gdy funkcjonuje w życiu społecznym, jest szalenie niebezpieczna.
Jan Paweł II w homilii wygłoszonej w Gdańsku wskazał, że nie ma innego wyjścia niż współpraca, że jeżeli się tego nie zrobi, to stracą wszyscy. Papież wymuszał na wszystkich, którzy Go kochali, aby przeciąć gordyjski węzeł, który uniemożliwiał rozmowy pomiędzy władzą i opozycją. Nie namawiał do kapitulacji, ale do wierności ideałom i wytrwałości.
„Solidarność” od początku odrzuciła stosowanie przemocy – nie użyto jej w Sierpniu ’80 i podczas stanu wojennego. Papież mówił o tym, co było istotą w postępowaniu „Solidarności” i czym miała się kierować dalej. Przeciwstawiał się tym samym wszystkim tym, którzy głosili radykalne hasła – były sprzeczne z gdańską lekcją Jana Pawła II, a więc nie mogły zdobyć społecznego poparcia.
Jego słowa to był także apel do rządzących, z którymi rozmawiał i apelował do ich poczucia odpowiedzialności. Jego nauczanie powodowało zmiany i po przeciwnej stronie barykady. Papież wezwał jednocześnie wszystkich do walki, ale nie przeciw komukolwiek, ale przeciw złu. Nauczał, że sprzeciw jest niezbędny dla obrony społecznej solidarności. Sprzeciw nie może być jednak pusty. Musi mu towarzyszyć dialog i miłość.
Na trasie papieskiej pielgrzymki Gdańsk był miastem – symbolem i zachował się tak, jak na symbol przystało. Msza na Zaspie była inna od wszystkich odprawionych wcześniej i później. Można było odczuć entuzjazm, ogromną radość i odczuć ducha wspólnoty. Ludzie potwierdzili tu swoje przywiązanie do Niego i do „Solidarności”, nie tylko dlatego, że mówił o nas i za nas, ale dlatego, że mówił samą prawdę, a wierzono, że ludzie „Solidarności” właśnie tylko prawdą żyją i dla niej się poświęcają.
„Solidarność”, jej idea i Jan Paweł II to była jedność, którą nie można od siebie oddzielić. Jedność od pierwszego dnia sierpniowego strajku w 1980 roku, gdy Jego portret został powieszony na bramie stoczni. Nie, wcześniej – od czasu wypowiedzenia przez Niego słów na placu Zwycięstwa w Warszawie: „Niech zstąpi Duch Twój i odmieni oblicze ziemi, tej ziemi!”. Ponad milion ludzi na Zaspie potwierdziło, że w odmianę „tej ziemi” wierzą, że temu przesłaniu są i pozostaną wierni.
Przez wiele następnych dni ludzie przychodzili pod ołtarz na Zaspie, snuli się w miejscach, gdzie jeszcze czuło się Jego obecność, słyszało Jego mocny, krzepiący głos. Chcieli czuć nadzieję w powracającej beznadziejności. Wielu może liczyło, że władza zdobędzie się na autentyczne pojednanie ze społeczeństwem. Niestety, rządzący tej wyjątkowej sytuacji nie wykorzystali.
Jan Paweł II do ok. 1,3 mln ludzi w Gdańsku mówił: „Codziennie się za Was modlę, tam w Rzymie, i modlę się za ludzi pracy, i modlę się za to szczególne, wielkie dziedzictwo polskiej »Solidarności«. Modlę się za tych ludzi, którzy są związani z tym dziedzictwem, w szczególny sposób za tych, którym wypadło, czy wypada ponosić ofiary z tego powodu. I modlić się nie przestanę, bo sprawa jest wielka” – te słowa nie musiały „dojrzewać”. Były jednoznaczne. Oznaczały dla wszystkich wyzwanie i wzięcie na siebie odpowiedzialności, aby słowa Ojca Świętego wypełniły się treścią. Po ich wypowiedzeniu „Solidarność” nie mogła być, jakby chcieli ci z prawej i z lewej strony, „zamkniętym rozdziałem”. Musiała się odrodzić a wraz z nią cała Polska.
komentarze
uff, dłuuugie:)
ale warto było.
Znaczy kolejny świetny tekst.
Pięknie napisane, przemawia nawet do kogoś, kto takich doświadczeń i przeżyć nie ma zupełnia, ba, nawet nigdy papieża “na żywo” nie widziałem, miałem raz uczestniczyć , znaczy być w Sandomierzu, jak był, chyba w 1999 roku, ale jakoś nie wyszło, znaczy nie miałem przekonania, że chcę tam byc na 100 proc.
No a póxniej okazji już nie było.
Dzięki za tekst.
Pozdrówka.
grześ -- 16.10.2008 - 17:26Nooo
On jest z nami.
Igła -- 16.10.2008 - 18:39Leszek
dzięki za tekst i udostępnienie zdjęć,
władza nie zabierała takich tranasparentów?
chyba się trochę bali, prawda?
pozdrawiam
prezes,traktor,redaktor
max -- 16.10.2008 - 23:51Max
Zabierała, ale ludzie w różny sposób przemycali je na msze. Gdy transparenty pojawiały się w tłumie to nie wkraczali.
leszek.sopot -- 17.10.2008 - 00:39Ten tłum na Zaspie liczył ponad milion ludzi to i się bali wkraczać, ale później pochód po mszy został poprzerywany przez milicyjne kilumny samochodów, a jego czoło spałowane choć nikt nie rzucił w nich kamieniem, a wielu usiadło bądź uklękło.
Leszku
Niesamowita lektura. Nawet dla ateisty.
Griszeq -- 17.10.2008 - 08:55Dziękuję i pozdrawiam.