[Mój 13 grudnia]Sigma - 13 grudnia 1981

W ramach prezentacji prac nagrodzonych w konkursie “Mój 13 grudnia” zapraszamy do lektury tekstu Sigmy.

13 grudnia 1981
Dzisiaj wszyscy wspominają rocznicę wprowadzenia stanu wojennego.

Cośmy się wtedy nadenerwowali, to nasze. Ale nie wpadliśmy. Nie wszyscy mieli takie szczęście.

12 grudnia 1981 zasnęlismy spokojnym snem bez żadnych przeczuć. Mąż jeszcze późnym wieczorem oddawał projekt, tak więc ostatni telefon odebrał w związku ze zmianami w projekcie.

W domu mieliśmy nielegalną drukarnię wydawnictwa „Alternatywy”.
Oznaczało to w praktyce, że w piwnicy od strony ogrodu stała offsetowa maszyna drukarska, pod ścianami sterty zadrukowanych stron, pod nogami warstwy nieudanych druków.
W piwnicy od ulicy stały regały, na których spoczywały kolejne kartki „Głównych nurtów marksizmu” Leszka Kołakowskiego, które w miarę wolnego czasu wszyscy składali.
W spiżarni na parterze dla odmiany składany był ostatni „Biuletyn KOR”.
Poza tym w domu było pełno bibuły, a także wielka maszyna IBM, na której pisałam teksty do gazetek podziemnych. Dodatkowo Andrzej Stefaniak podrzucił nam swoje archiwum.

Jednym słowem, była to radosna konspiracja.

Rano wpadł Piotr Kapczyński zawiadamiając, że mamy stan wojenny.
O 9-ej rano syn, Karol, podniósł alarm, bo nie było teleranka. Zamiast teleranka występował Jaruzelski.
Po chwili doszedł Zbyszek Nowek i Marek Wachnik, a nieco później Rysiek Pusz. Wszyscy razem polecieli na miasto zobaczyć, co się dzieje.

Oczywiście, trzeba było gdzieś tę działalność poligraficzną ukryć, bo pierwsza rewizja i bylibyśmy załatwieni.

Na strychu za kominem był boczny, bardzo obniżony fragment – jakieś 16 m2. Postanowiliśmy z mężem poprzenosić tam cały majdan, a z papier mache zbudować ściankę.

Na pierwszy ogień poszły już poskładane egzemplarze „Głównych nurtów marksizmu”.
Bogumił nosił je na górę, a ja przewlekałam na czworakach wózkiem na zakupy w głąb strychu i układałam w jakimś porządku.
Wszystko robiliśmy po ciemku, żeby nie zwrócić niczyjej uwagi. Niewiarygodne, jak wzrok się potrafi zakomodować.
Potem szły wydrukowane arkusze do składania i tu trzeba było zachować jeszcze większy porządek.
Blachy do offsetu, IBM-ka, archiwum Stefaniaka i nasza bibuła.

Było tego papieru około dwóch ton.
Dość powiedzieć, że skończyliśmy noszenie i upychanie o 5-ej rano już w poniedziałek, prawie nie robiąc przerw. A przecież mąż kursował te trzy piętra każdorazowo z mniej więcej pięcioma ryzami papieru.

Zaczęło się tworzenie ścianki działowej z papier mache. Musiała mieć długość ponad czterech metrów. Na betonowej podłodze w piwnicy, jak na patrycy (w przeciwieństwie do matrycy), z której odbijała się na papier mache faktura betonu, układaliśmy warstwę za warstwą zepsutych kartek i lecieli po nich klejem mącznym.
Jednocześnie paliliśmy w węglowym piecu c.o. tymi kartkami na potęgę.
Niestety, ciąg był niezły i Mama wracając z pracy w poniedziałek powiedziała, że z komina wylatują niedopalone fragmenty kartek. Bogumił musiał wyleźć na dach i założyć na kominie siatkę.

Została na dole pierońsko ciężka maszyna offsetowa. Bogumił stwierdził, że poczeka, aż wpadnie któryś z chłopaków i mu pomoże ją wtargać na strych.
Jednak akurat kiedy wpadł Piotr Kapczyński, jego nie było.
W chwilę potem na ulicę wjechały gąsienicowe transportery opancerzone i zaparkowały rzędem na chodniku pod naszym domem.
Widząc to Piotrek chwycił maszynę offsetową i po prostu wbiegł z nią na drugie piętro. Co znaczy adrenalina! Ważyło to cholerstwo jakieś 70 kg. Wagowo byli chyba jeden do jeden.

Nb.gąsienice tych bojowych wozów zniszczyły nam wtedy cały chodnik. Po co stały całą noc wzdłuż ulicy, pojęcia nie mam.

Jak tylko ścianka z papier mache obeschła, została dobita do szkieletu z listew na strychu, popruszona popiołem, ozdobiona pajęczynami, a cała okolica ścianki obsypana pieprzem celem ewentualnego zmylenia psów policyjnych. Od góry kryła ją belka sufitowa, od dołu została wpuszczona między dość luźno rozstawione dechy podłogi.

Po jakichś trzech dniach zjawili się chłopcy, bardzo z siebie zadowoleni i stwierdzili, że dalej drukują. Bogumił wykonał wtedy kilka rakli do naszego sita i do paru innych, w różnych punktach drukarskich. Zabrali mi też cały zapas gumy do majtek do odciągania sita. Jak wszystko poza octem, był to produkt trudny do zdobycia.
Syn miał dłuższy czas portki od dresu wiązane na sznurek i skarżył się, że koledzy z klasy się z niego nabijają. Na szczęście nie powiedział, kto jest winien temu stanowi rzeczy. W ogóle, jak na 9-letnie dziecko, był z niego znakomity konspirator. Działalność nielegalna w naszym domu trwała od chwili kiedy miał lat 8 do chwili, kiedy miał tych lat 13.

Nasza grupa poligraficzna była ścigana. Maćka Kapczyńskiego internowano, podobnie jak Andrzeja Stefaniaka. Za Piotrkiem Kapczyńskim i Zbyszkiem Nowkiem poszły listy gończe. Musieli się ukrywać.

Na II piętrze obok strychu była dawna pralnia. Zagospodarowana została do zamieszkania już w czasach kwaterunku. Tam się więc chłopcy ulokowali i zaczęli też od razu druk „Gdańska”, żeby było wiadomo, co się dzieje naprawdę. 24 grudnia 1981 przed pasterką rozrzucali już ulotki wzywające do oporu .

Wiadomo, że w początkach stanu wojennego aresztowano przez zaskoczenie 5 000 osób, a w czasie całego stanu wojennego około 10 000. Jednak wielokrotnie więcej osób będących na listach gończych nie zdołano nigdy aresztować. Niektórzy z poszukiwanych ukrywali się jeszcze wiele lat po zniesieniu stanu wojennego. Jak za okupacji, ludzie chronili ich i ukrywali. Nikt ich nie wydał. Sąsiedzi byli ślepi i głusi. Po prawie 200 latach niewoli Polacy są mistrzami w walce z okupantem.

*

Dotychczas ukazały się prace:

JaN: Moje subiektywne 13 grudnia czyli jak rozpętałem wojnę Polsko-Jaruzelską

Poeata – Noc we Franowie

Piotr Wiesław Jakubiak – Pierwszy dzień wojny

Średnia ocena
(głosy: 0)
Subskrybuj zawartość