Pewien znajomy profesor z Australii (niejaki Sadurski go dobrze zna) odkrył w sobie, gdzieś w latach osiemdziesiątych, polsko –żydowskie korzenie.
Nawiązał znajomości i sposobił się do pierwszej wizyty w kraju przodków.
Po drodze bodaj czy nie w Amsterdamie (tu się mogę mylić, bo ja jego jak raz w Amsterdamie poznałem i może mi się mylić), skonstatował, że u nas wojenny stan, a on tak z pustymi jedzie rękami.
Ponieważ nie chciał być krępujący (bo wielkiej to kultury jest gość) pomyślał, że kupi jakiś egzotycznych owoców i przywiezie tym, tam, znanym – nieznanym ludziom w dziwnej Polsce.
Wybrał się na zakupy i kupił owoce, które mu się wydały egzotyczne.
Taka to piękna historia. O tym, co jest egzotyczne. Dla Australijczyka.
A, przepraszam, zapomniałem dodać, że wyładował wczesną jesienią, na Okęciu, z pięcioma kilogramami jabłek.
Panie Maxie,
bardzo to ładne.
Aby się odwdzięczyć opowiem anegdotę.
Pewien znajomy profesor z Australii (niejaki Sadurski go dobrze zna) odkrył w sobie, gdzieś w latach osiemdziesiątych, polsko –żydowskie korzenie.
Nawiązał znajomości i sposobił się do pierwszej wizyty w kraju przodków.
Po drodze bodaj czy nie w Amsterdamie (tu się mogę mylić, bo ja jego jak raz w Amsterdamie poznałem i może mi się mylić), skonstatował, że u nas wojenny stan, a on tak z pustymi jedzie rękami.
Ponieważ nie chciał być krępujący (bo wielkiej to kultury jest gość) pomyślał, że kupi jakiś egzotycznych owoców i przywiezie tym, tam, znanym – nieznanym ludziom w dziwnej Polsce.
Wybrał się na zakupy i kupił owoce, które mu się wydały egzotyczne.
Taka to piękna historia. O tym, co jest egzotyczne. Dla Australijczyka.
A, przepraszam, zapomniałem dodać, że wyładował wczesną jesienią, na Okęciu, z pięcioma kilogramami jabłek.
Pozdrawiam nostalgicznie…
yayco -- 05.05.2008 - 21:24