by witamin ( nazwa wtedy nieznana) ludziskom nie brakło – obsadzano drogi czereśniami, miedze jabloniami i gruszami, śliwy w rogach podwórek a na wałach sadzono pigwy i pigwowce.
We Lwowie, wzdluż Wałow Hetmańskich w towarzystwie złotych forsycji – rosły przepięknie kwitnące czerwono, lososiowo, rożowo i biało Pigwy i pigwowce. Są tam do dziś – chociaż zdziczale i niewiele juz ich przetrwało.
Z owoców zbieranych masowo przez nie tylko niazamożnych robiono konfitury, kompoty, marynaty, dżemy ale i coś co jest przepyszne – jednak wymaga trzymania “w lodzie”, “ w lodowni” czyli dziś w lodowce.
Obrane z łupiny ( straszliwa męka dla palcow – bo lupina twarda jak cholera!) i wydrążone z gniazd nasiennych owoce mielono, mieszano z cukrem lub z miodem i bez pasteryzowania , w szczelnie zakręconych, lub zatwistowanych sloiczkach przechowywano właśnie “w lodzie” ( a tym lodem wyrąbywanym zimą w rzece lub na stawach, zwożonym do piwnic i opatrywanym piskiem i słomą – to osobna historia).
Podawono dzieciom jako nagrodę za łyżkę tranu zakąszoną uprzednio obowiązkowo chlebem.
Pigwa i pigwowiec ( zwany japońskim) mają swój rozdział, jako, że jest owocem jesiennym w walkach o Lwów, gdzie w wygłodzonym mieście jej gotowane owoce stanowiły istotny element pożywienia walczących.
Kto dziś sadzi cokolwiek pro publico bono?
I dziwić się, że dziadkowie i babcie z rozrzewnieniem wspominali czasy Franciszka Józefa?
A za Franza Josepha
by witamin ( nazwa wtedy nieznana) ludziskom nie brakło – obsadzano drogi czereśniami, miedze jabloniami i gruszami, śliwy w rogach podwórek a na wałach sadzono pigwy i pigwowce.
We Lwowie, wzdluż Wałow Hetmańskich w towarzystwie złotych forsycji – rosły przepięknie kwitnące czerwono, lososiowo, rożowo i biało Pigwy i pigwowce. Są tam do dziś – chociaż zdziczale i niewiele juz ich przetrwało.
Z owoców zbieranych masowo przez nie tylko niazamożnych robiono konfitury, kompoty, marynaty, dżemy ale i coś co jest przepyszne – jednak wymaga trzymania “w lodzie”, “ w lodowni” czyli dziś w lodowce.
Obrane z łupiny ( straszliwa męka dla palcow – bo lupina twarda jak cholera!) i wydrążone z gniazd nasiennych owoce mielono, mieszano z cukrem lub z miodem i bez pasteryzowania , w szczelnie zakręconych, lub zatwistowanych sloiczkach przechowywano właśnie “w lodzie” ( a tym lodem wyrąbywanym zimą w rzece lub na stawach, zwożonym do piwnic i opatrywanym piskiem i słomą – to osobna historia).
Podawono dzieciom jako nagrodę za łyżkę tranu zakąszoną uprzednio obowiązkowo chlebem.
Pigwa i pigwowiec ( zwany japońskim) mają swój rozdział, jako, że jest owocem jesiennym w walkach o Lwów, gdzie w wygłodzonym mieście jej gotowane owoce stanowiły istotny element pożywienia walczących.
Kto dziś sadzi cokolwiek pro publico bono?
RRK -- 05.05.2008 - 22:28I dziwić się, że dziadkowie i babcie z rozrzewnieniem wspominali czasy Franciszka Józefa?