Uwaga, uwaga! :) Opowiem historię, którą zasłyszałam od znajomego, który w w nagrodę za znakomite wyniki w pracy oraz nadzieje dalszego wzrostu sprzedaży został wysłany do kraju dalekiego, siedziby Firmy Bardzo Wielkiej, na szkolenie.
Przylazł rano na zajęcia nie mogąc się pozbierać z powodu jet-lag. Oczy zamknięte; ruchy spowolnione; drapie się tu i ówdzie, najczęściej po zadku i rozczochranej czuprynie. Wokół wesoły szczebiot (do szału normalnego człowieka doprowadzający): Hał ar ju? Hał du ju du? Aj em Stiw from łerewer. Hał najs, izynt it?... i tym podobne.
Jak normalny człowiek usłyszy coś takiego 200 razy to ma ochotę sprać kogoś po mordzie. (kopyrajty Oszusta)
Zaczyna się lekcja. Radosny gwar zamiera. Klasa wita oklaskami prelegenta, czyli “wery ekspirjent person”, która to “person” zamierza się podzielić swoimi “eskpiriensami” z “respektful” publiczność.
No! to się zaczęło.
Gość spika, spika, spika, jakby go kto korbką nakręcił. Im bardziej spika tym mocniej się nakręca.
Czas płynie. Znajomy przysypia na krzesełku i źli się kiedy drzemkę przerywają mu okrzyki zachwytu oraz oklaski.
Facet spika. W pewnym momencie dochodzi. Już w zasadzie nie spika tylko krzyczy. Krzyczy o firmie, o rodzinie, o miłości i oddaniu. Normalnie szczytuje.
Mój znajomy jest już całkiem obudzony. Oczy ma wręcz kwadratowe. Szczęka opada.
W pewnym momencie postanowił zrobić coś, jak mu się wydawało, bardzo głupiego. Zrobić cokolwiek, żeby tylko przerwać ten sekciarski teatrzyk.
Nie zastanawiał się długo.
Powstał z krzesełka i wrzasnął z całych sił: HALLELUJAH!
A tłum powstał za nim i skandował raz za razem: HALLELUJAH!
I klaskał.
Twarze rozświetliła radość wielka.
Prelegent biegał między uczniami ze łzami w oczach.
Mój znajomy prawie zemdlał. Ze strachu, że im wszystkim coś złego się stało.
Potem poszedł się upić. Z żałości.
Na koniec kursu otrzymał dyplom za “ekselent acziwments end fabiulus atitud tołard de kompany mejn gol”.
Maxie
Bardzo mega. :)
Uwaga, uwaga! :) Opowiem historię, którą zasłyszałam od znajomego, który w w nagrodę za znakomite wyniki w pracy oraz nadzieje dalszego wzrostu sprzedaży został wysłany do kraju dalekiego, siedziby Firmy Bardzo Wielkiej, na szkolenie.
Przylazł rano na zajęcia nie mogąc się pozbierać z powodu jet-lag. Oczy zamknięte; ruchy spowolnione; drapie się tu i ówdzie, najczęściej po zadku i rozczochranej czuprynie. Wokół wesoły szczebiot (do szału normalnego człowieka doprowadzający): Hał ar ju? Hał du ju du? Aj em Stiw from łerewer. Hał najs, izynt it?... i tym podobne.
Jak normalny człowiek usłyszy coś takiego 200 razy to ma ochotę sprać kogoś po mordzie. (kopyrajty Oszusta)
Zaczyna się lekcja. Radosny gwar zamiera. Klasa wita oklaskami prelegenta, czyli “wery ekspirjent person”, która to “person” zamierza się podzielić swoimi “eskpiriensami” z “respektful” publiczność.
No! to się zaczęło.
Gość spika, spika, spika, jakby go kto korbką nakręcił. Im bardziej spika tym mocniej się nakręca.
Czas płynie. Znajomy przysypia na krzesełku i źli się kiedy drzemkę przerywają mu okrzyki zachwytu oraz oklaski.
Facet spika. W pewnym momencie dochodzi. Już w zasadzie nie spika tylko krzyczy. Krzyczy o firmie, o rodzinie, o miłości i oddaniu. Normalnie szczytuje.
Mój znajomy jest już całkiem obudzony. Oczy ma wręcz kwadratowe. Szczęka opada.
W pewnym momencie postanowił zrobić coś, jak mu się wydawało, bardzo głupiego. Zrobić cokolwiek, żeby tylko przerwać ten sekciarski teatrzyk.
Nie zastanawiał się długo.
Powstał z krzesełka i wrzasnął z całych sił: HALLELUJAH!
A tłum powstał za nim i skandował raz za razem: HALLELUJAH!
I klaskał.
Twarze rozświetliła radość wielka.
Prelegent biegał między uczniami ze łzami w oczach.
Mój znajomy prawie zemdlał. Ze strachu, że im wszystkim coś złego się stało.
Potem poszedł się upić. Z żałości.
Na koniec kursu otrzymał dyplom za “ekselent acziwments end fabiulus atitud tołard de kompany mejn gol”.
THE END.
Magia -- 13.03.2009 - 22:36