Ja niestety pamiętam pięciocyfrowe w Warszawie i czterocyfrowe na prowincji.
Tudzież pamiętam, jak się zamawiało międzymiastową. Panienka mówiła:
– Co? Zakopane? To się nie uda! siedem godzin oczekiwania, jak dla pana… Że co? Błyskawiczną? Do dziewczyny? 3 godziny…
Po dłuższych negocjacjach i użyciu całego ładunku uroku osobistego telefonistka zapisywała rozmowę na hasło aktualnie obowiązującej akcji (np. “powódź” lub “żniwa”) i zazwyczaj udawało mi się usłyszeć głos mojej przyszłej merlotowej już po 30-40 minutach…
No to, Lagriffe
jesteś małolat.
Ja niestety pamiętam pięciocyfrowe w Warszawie i czterocyfrowe na prowincji.
Tudzież pamiętam, jak się zamawiało międzymiastową. Panienka mówiła:
– Co? Zakopane? To się nie uda! siedem godzin oczekiwania, jak dla pana… Że co? Błyskawiczną? Do dziewczyny? 3 godziny…
Po dłuższych negocjacjach i użyciu całego ładunku uroku osobistego telefonistka zapisywała rozmowę na hasło aktualnie obowiązującej akcji (np. “powódź” lub “żniwa”) i zazwyczaj udawało mi się usłyszeć głos mojej przyszłej merlotowej już po 30-40 minutach…
merlot -- 26.02.2010 - 23:00