jak wszystkie wielkie słowa bywają przereklamowane.
Często także bywają zasłoną/usprawiedliwieniem dla zła.
Często przez swe zamknięcie, wsobność i brak otwarcia na świat nie uczą dzieci radości a strachu.
Inna sprawa, czy uważasz, że dwoje ludzi zakochanych w sobie, będących razem od lat i polegających na sobie tworzy jakiś gorszy związek niż małżeństwo?
Czy małżeństwo przez sam fakt zawarcia powoduje, że relacja staje się lepsza.
(Abstrahuję od wiary i sakramentów, ale przecież bardzo czesto małżeństwo jest jedynie formą/formalnością/ozdobnikiem, zawiera się je, bo rodzice, bo co powiedzą sąsiedzi, bo tradycja, bo ciąża, bo biała suknia, bo inaczej nie można)
Nie krytykuje tego, każda droga życiowa jeśli nie krzywdzi się innych jest uprawniona, ale wiem, że fetyszyzacja małżeństwa rodzi zło i krzywdę (choćby to co o sobie myślą tzw. małżonkowie niesakramentalni, którzy uważają swoje życie za gorsze i siebie za kogoś złego, bo wmówiono im de facto, że bez małżeństwa, którego przecież zawrzeć nie mogli, nie są w pełni katolikami itd)
To zresztą swoją drogą zabawne, gorsze rzeczy się robi, spowiada się z nich i do komunii przystępuje, ale do spowiedzi i komunii żona rozwodnika czy on sam przystępować nie mogą/nie powinni.
I jak tu nie twierdzić, że Kościół ma obsesję na punkcie seksu…
P.S. Sorry za wpis nie po linii, ale wiesz, że ja tu od siania wątpliwości jestem.Ten zły:)
Do komentarza który napisałem do Pino, dodam – jeszcze dla Ciebie, gdyż poruszasz temat sakramentu.
Jeśli jeszcze w realizowaniu owego marzenia i pragnienia, będzie Bóg po naszej stronie, to jest pewność, że się uda. Bo jest świadkiem naszej decyzji i przysięgi.
Ale musi być spełniony jeden konieczny warunek. Ja, i moja Kobieta musimy wiedzieć czego chcemy. Zarówno jako osoby( każde z osobna) jak i jako Para. Jeśli MY!, wiemy czego chcemy, Bóg wie w czym ma pomagać.
Jeśli sam nie wiesz czego chcesz, to jak ktokolwiek, może Ci w czymkolwiek pomóc? Sam określ cele, priorytety i do dzieła. Zamiast zasłaniać się porażkami innych zawalcz o projekt swojego życia.
Gdyby Małysz oglądał się na porażki innych nie zostałby mistrzem. Gdyby Justyna Kowalczyk, oglądałaby się na porażki innych nie byłaby mistrzynią.
Ale szczęście ma swoją cenę i jest efektem wysiłku. Kto powiedział, że ma być lekko?( w sensie, że bez oglądania się na innych..).
Trza określić cel i o niego zawalczyć, zamiast “użalać się” nad klęskami innych. Wszyscy są dorośli i są odpowiedzialni za swoje wybory, decyzje, sukcesy i porażki.
Czyż wolność nie ma swojej ceny? Trza płacić za efekty z jej korzystania latami. Czasem rachunek ten rozłożony jest na kilka pokoleń. Przykład Pino, właśnie jest potwierdzeniem tego, jak błędy dziadków mogą jeszcze “oddziaływać” negatywnie na życie wnuków.
Dlatego ważne są marzenia i odpowiedzialność za nie – ich realizację jesteśmy winni nie tylko sobie ale swoim dzieciom, wnukom, itd. Właśnie dlatego, by Ci którzy przyjdą, nie “używali mojej historii” do tego, by się zniechęcić, zdołować ale do tego, by się budować i nabierać sił do tego, by walczyć o swoje szczęście.
p.s.
Alem Ci kazanie walnął. Ale za każde słowo daje swoją głowę, bo to jest mój sposób na życie.
Grześ
jak wszystkie wielkie słowa bywają przereklamowane.
Często także bywają zasłoną/usprawiedliwieniem dla zła.
Często przez swe zamknięcie, wsobność i brak otwarcia na świat nie uczą dzieci radości a strachu.
Inna sprawa, czy uważasz, że dwoje ludzi zakochanych w sobie, będących razem od lat i polegających na sobie tworzy jakiś gorszy związek niż małżeństwo?
Czy małżeństwo przez sam fakt zawarcia powoduje, że relacja staje się lepsza.
(Abstrahuję od wiary i sakramentów, ale przecież bardzo czesto małżeństwo jest jedynie formą/formalnością/ozdobnikiem, zawiera się je, bo rodzice, bo co powiedzą sąsiedzi, bo tradycja, bo ciąża, bo biała suknia, bo inaczej nie można)
Nie krytykuje tego, każda droga życiowa jeśli nie krzywdzi się innych jest uprawniona, ale wiem, że fetyszyzacja małżeństwa rodzi zło i krzywdę (choćby to co o sobie myślą tzw. małżonkowie niesakramentalni, którzy uważają swoje życie za gorsze i siebie za kogoś złego, bo wmówiono im de facto, że bez małżeństwa, którego przecież zawrzeć nie mogli, nie są w pełni katolikami itd)
To zresztą swoją drogą zabawne, gorsze rzeczy się robi, spowiada się z nich i do komunii przystępuje, ale do spowiedzi i komunii żona rozwodnika czy on sam przystępować nie mogą/nie powinni.
I jak tu nie twierdzić, że Kościół ma obsesję na punkcie seksu…
P.S. Sorry za wpis nie po linii, ale wiesz, że ja tu od siania wątpliwości jestem.Ten zły:)
Do komentarza który napisałem do Pino, dodam – jeszcze dla Ciebie, gdyż poruszasz temat sakramentu.
Jeśli jeszcze w realizowaniu owego marzenia i pragnienia, będzie Bóg po naszej stronie, to jest pewność, że się uda. Bo jest świadkiem naszej decyzji i przysięgi.
Ale musi być spełniony jeden konieczny warunek. Ja, i moja Kobieta musimy wiedzieć czego chcemy. Zarówno jako osoby( każde z osobna) jak i jako Para. Jeśli MY!, wiemy czego chcemy, Bóg wie w czym ma pomagać.
Jeśli sam nie wiesz czego chcesz, to jak ktokolwiek, może Ci w czymkolwiek pomóc? Sam określ cele, priorytety i do dzieła. Zamiast zasłaniać się porażkami innych zawalcz o projekt swojego życia.
Gdyby Małysz oglądał się na porażki innych nie zostałby mistrzem. Gdyby Justyna Kowalczyk, oglądałaby się na porażki innych nie byłaby mistrzynią.
Ale szczęście ma swoją cenę i jest efektem wysiłku. Kto powiedział, że ma być lekko?( w sensie, że bez oglądania się na innych..).
Trza określić cel i o niego zawalczyć, zamiast “użalać się” nad klęskami innych. Wszyscy są dorośli i są odpowiedzialni za swoje wybory, decyzje, sukcesy i porażki.
Czyż wolność nie ma swojej ceny? Trza płacić za efekty z jej korzystania latami. Czasem rachunek ten rozłożony jest na kilka pokoleń. Przykład Pino, właśnie jest potwierdzeniem tego, jak błędy dziadków mogą jeszcze “oddziaływać” negatywnie na życie wnuków.
Dlatego ważne są marzenia i odpowiedzialność za nie – ich realizację jesteśmy winni nie tylko sobie ale swoim dzieciom, wnukom, itd. Właśnie dlatego, by Ci którzy przyjdą, nie “używali mojej historii” do tego, by się zniechęcić, zdołować ale do tego, by się budować i nabierać sił do tego, by walczyć o swoje szczęście.
p.s.
Alem Ci kazanie walnął. Ale za każde słowo daje swoją głowę, bo to jest mój sposób na życie.
Miłość nie ustaje… .
************************
poldek34 -- 03.03.2012 - 01:46Drążę tunel.. .