„Polskie obozy koncentracyjne” i Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” w optyce „fejginiątek”.
I. Mobilizacja przed 1 Marca
Na temat komunistycznych łagrów w okupowanej przez sowietów Polsce przez długie lata panowało w establishmentowych mediodajniach, z „Wyborczą” na czele, głuche milczenie. Może napomykano coś niecoś przy takich okazjach jak sprawa ekstradycji Salomona Morela, ale generalnie uznano, że nie należy zaprzątać głów ludności autochtonicznej tego typu zaszłościami, mogącymi rzucać cień na rodzinno-towarzyskie koneksje rozmaitych a wpływowych „fejginiątek” (że tak pożyczę określenie Jerzego Targalskiego), stanowiących dziś elitę obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP.
Tak było do momentu, kiedy to jakiś spryciula wpadł na genialny w swej prostocie pomysł, by tych prywislańskich łagrów użyć do uderzenia w pamięć historyczną Polaków i ożenić je z określeniem „polskie obozy koncentracyjne”. Jestem dziwnie pewien, iż od tej pory owe „polskie obozy” będą powracać przy najróżniejszych okazjach, albowiem zostały szczęśliwie wyegzorcyzmowane przez kapłanów sekty z Czerskiej i pobłogosławione jako kolejny element antypedagogiki wstydu, mającej permanentnie zaniżać samoocenę Polaków, by tresowana w antynarodowym duchu lumpeninteligencja tym chętniej „wyrzekła się polskości”.
Moment na ofensywę został wybrany nieprzypadkowo. Przypadający na 1 marca Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” – w rocznicę wykonania w więzieniu mokotowskim wyroku śmierci na siedmiu członkach IV Komendy Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” – i związane z nim obchody będące kolejnym przejawem oddolnej, społecznej samoorganizacji „Wolnych Polaków” musiał poskutkować wzmożoną mobilizacją i koniecznością zakomunikowania wyznawcom, co powinni sądzić o czasach II konspiracji.
II. „GW” w taktycznym sojuszu z pruskim rewizjonistą
Pretekstu dostarczył film Pawła Siegera „Polskie obozy koncentracyjne” opowiadający o powojennych gułagach na Śląsku. Film można obejrzeć na stronie o wdzięcznej nazwie „siegersraum.com” – pisanej charakterystyczną, gotycką czcionką. Sam autor definiuje siebie jako „Prusaka” (cyt. „Być Niemcem to nie honor – to wyzwanie dla wybitnie odważnych, albo totalnie durnych. Dlatego wolę mówić, że jestem Prusak. Choć Prusak i Niemiec ze mnie jak z cegły myśliwiec bombardujący. Ale jednak Prusak… Albo coś na kształt… A czym jest SIEGERSRAUM? Jest moim „Raum”. Moim miejscem, moim Lebensraum.” http://siegersraum.com/pl/index_pl.php?op=1&it=3 ).
Jak widać, dla „GW” nie ma wroga, gdy trzeba poprzez anty-politykę historyczną zrobić kolejny podkop w ramach podrywania godnościowych podstaw patriotyzmu. Może być nawet taktyczny sojusz z pruskim rewizjonistą lansującym przy wsparciu Ruchu Autonomii Śląska zredefiniowany termin, z którym usiłują z różnym powodzeniem walczyć ludzie dobrej woli na całym świecie. I absolutnie nie przeszkadza, że pod innymi względami pan Sieger jest przeciwieństwem kulturowo-obyczajowej linii „Wyborczej”, gromiąc w swym manifeście multikulturalizm i odejście Europy od swych cywilizacyjnych korzeni („Jestem rewizjonista i konserwatysta. I libertarianin. Może, gdybym był homoseksualnym związkowym działaczem bzykającym jakiegoś małego Turka, czy Kurda, albo gdybym był dość odrażającą aktywistką feministyczną, dla której “orgazm” to jedynie termin z Wikipedii, to może mówiłbym/ mówiłabym inaczej.”). To nieistotne, tego się czytelnikom nie powie – no bo ilu z nich zada sobie trud, by zajrzeć na internetową stronę Siegera?
Na gorzką ironię zakrawa fakt, że „GW” zaangażowała się w lansowanie prusko-rewizjonistycznej narracji wkrótce po tym, jak największa amerykańska agencja prasowa Associated Press dzięki akcji Fundacji Kościuszkowskiej i Alexa Storożyńskiego zrezygnowała z używania terminu „polskie obozy koncentracyjne”, co zostało wpisane do firmowego „style booka”.
III. Anty-polityka historyczna
Teraz uwaga. To nie jest tak, że środowisko salonowszczyzny nie uprawia polityki historycznej. Uprawia, jak najbardziej, tylko po swojemu. Ta, jak napisałem wyżej, anty-polityka historyczna jest elementem szerszej antygodnościowej socjotechniki, mającej obezwładnić moralnie Polaków – żeby sobie nie wyobrażali za dużo, tylko pokornie przełykali wstyd i stali się powolną, spętaną kompleksami, łatwo sterowalną masą, nieświadomą własnej historii. Przeszłość ma się jawić jako pasmo czarnych plam, ciąg hańby i śmieszności. Z jednym wyjątkiem – komunistycznych zdrajców. Ci zawsze mogą liczyć na ciepłe słowo i zrozumienie dla „dramatycznych okoliczności” w jakich przyszło im funkcjonować. Kiedy zaś oprawców nie da się usprawiedliwić w żaden sposób, jak w przypadku nadzorców powojennych łagrów, należy zwekslować dyskurs na to, że byli to po prostu Polacy działający z ramienia legalnych władz ówczesnego polskiego państwa, a więc kolejny powód do wstydu.
Otóż nie. Byli to odszczepieńcy, kierujący się mottem Moczara z 1948 roku: „Związek Radziecki jest nie tylko naszym sojusznikiem – to jest powiedzenie dla narodu. Dla nas, partyjniaków, ZSRR jest naszą Ojczyzną, a granice nasze nie jestem w stanie dziś określić, dziś są za Berlinem, a jutro będą na Gibraltarze”. Byli to zdrajcy polscy, żydowscy, rosyjscy, którzy wyrzekli się własnych narodowych tożsamości na rzecz komunizmu i którzy w „klasowym patriotyzmie” realizowali się o tyle, o ile utożsamiał się on z sowieckimi interesami. Polacy którzy nie chcieli iść w ich ślady byli wrogiem – jako naród, jako masa do przerobienia, mierzwa pod nowy komunistyczny świat – i to oni od Władywostoku po Śląsk ginęli w komunistycznych koncłagrach z rąk czerwonych oprawców dla których internacjonalistyczna ojczyzna była tam, dokąd sięgały Sowiety.
„Fejginiątka” i ich akolici boją się takiego postawienia sprawy. Zbyt wiele mają rodzinnych i towarzyskich zaszłości, za bardzo boją się Polaków i zbyt mocno uwierzyli w wykreowana przez siebie legendę „endeckiego ciemnogrodu” podbudowaną środowiskową martyrologią Marca 1968, kiedy to w ramach partyjnych rozgrywek niedawny żarliwy internacjonalista Moczar użył narodowo-komunistycznej pałki do wykoszenia konkurencji. Dlatego też powodowani swoistą wewnątrzpolską ksenofobią ruszają do kolejnej bitwy o pamięć, albowiem zadekretowane zostało, iż marzec w społecznej świadomości kojarzyć się winien wyłącznie z ICH Marcem – mitologią „komandosów” mającą stanowić coroczną okazję do walenia tubylców po głowach kłonicą „wyssanego z mlekiem matki antysemityzmu” i utrzymywania polskiej tłuszczy w permanentnym poczuciu winy.
IV. Bitwa o pamięć
Pamięć zbiorowa nie znosi konkurencji, dlatego też marcowe święto ku czci Żołnierzy Wyklętych należy zdezawuować i unieważnić już na starcie, by nie zdołało się zagnieździć w powszechnej świadomości. Tak jak Marsz Niepodległości kojarzyć miał się z burdami i obciachem, tak również i Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” należy obwołać świętem „pisowców” i „moherów”, co jasno zaznaczył przodujący w pracy ideologicznej i wyszkoleniu bojowym Seweryn Blumsztajn, grzmiąc: „Zawsze ci sami: “żałobnicy smoleńscy”, skrajna nacjonalistyczna prawica (ONR, Młodzież Wszechpolska, NOP), kluby “Gazety Polskiej”, patriotyczni kibole, nieodzowny profesor Jan Żaryn. I oczywiście działacze PiS.” Po tak jednoznacznym wskazaniu ideowego dywersanta, pan Seweryn kończy paradnym finałem: „I zapalając świeczkę na grobie jakiejś stalinowskiej ofiary, będziemy się teraz zastanawiali, w czyim imieniu i komu to służy.”
Szczerze mówiąc, jakoś nie wyobrażam sobie Seweryna Blumsztajna zapalającego choćby ogarek w jakimkolwiek miejscu pamięci, kaźni Żołnierzy Wyklętych. Mentor z „Wyborczej” tylko uczula wczytanych w jego nauki lumpeninteligentów, by przypadkiem żadnemu z nich taka zdrożna myśl w młodym wykształconym łbie nie postała, bo zostanie wyrzucony do czeluści zewnętrznych, gdzie tylko „smoleńscy żałobnicy” i „pisowcy”. Obowiązująca wersja jest bowiem taka, że skoro członków antykomunistycznego podziemia mordowali w „polskich obozach koncentracyjnych” inni „Polacy” o przeciwnych zapatrywaniach politycznych, to mamy do czynienia z jeszcze jedną historyczną hańbą, którą szanujący się leming powinien omijać z daleka.
A gdyby który co bardziej tępy „obrazowaniec” nie zakumał, to „Wyborcza” poczęstuje go łopatologicznym tekstem utrzymanym w militarystycznej retoryce godnej „Żołnierza Wolności”: „W całym kraju zgromadzenia i przemarsze. Zapłoną znicze, w kościołach będą odprawiane uroczyste msze. W tym roku środowiska prawicowe i narodowe z rozmachem przygotowują obchody Dnia Pamięci ‘Żołnierzy Wyklętych‘” Straszne, prawda? Ale to nic, atmosfera się bowiem zagęszcza: „Chwilę po ukonstytuowaniu sprzymierzeni ogłosili mobilizację wśród polskich patriotów.” I dalej: „Najmocniejsze patriotyczne uderzenie zapowiadane jest w stolicy. Zacznie się na Dworcu Centralnym (...)”. „‘Koncentracja’ grup biorących udział w obchodach nastąpi przed Grobem Nieznanego Żołnierza. (...)”
Jeśli komuś jeszcze mało, to obok mamy link do zeszłorocznego wywiadu z prof. Rafałem Wnukiem, w którym czytamy: „‘Żołnierze wyklęci’ byli bardzo różni. Niektórych nie można stawiać za wzór współczesnego obywatelskiego patriotyzmu, bo pod dzisiejszą Polską by się nie podpisali i nie o taką walczyli.”
I tutaj pozostaje tylko się zgodzić z diagnozą pana profesora. Pod III RP w jej obecnym kształcie bohaterowie antykomunistycznej II konspiracji nie podpisaliby się z całą pewnością.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/