Jak wyobrażamy sobie dalsze funkcjonowanie w Unii pod nieustanną presją brukselskiego szantażu?
Mało kiedy można spotkać tak otwartą autodemaskację, jak ta, która miała miejsce podczas sejmowej debaty nad uchwałą o obronie suwerenności. Posłanka Agnieszka Pomaska drąca na mównicy projekt uchwały już na stałe wpisze się w polski krajobraz polityczny jako symbol stosunku establishmentu III RP do kwestii podmiotowości własnego kraju („tego kraju” w nomenklaturze tzw. „Polski jasnej”). Przy tym, posłanka Pomaska, szczera w swej głupocie, objawiła jedynie publicznie to, co w jej środowisku formułowane jest po cichu. W ich języku nie istnieje słowo „zdrada” – bo też i nie istnieje dla nich pojęcie ojczyzny, którą mieliby zdradzić. Obszar Rzeczypospolitej jest dla nich jedynie terytorium zamieszkałym przez jakichś bliżej niesprecyzowanych autochtonów, żywioł, któremu trzeba się raz na jakiś czas podlizać, by wydębić głosy wyborcze, ale którym jednocześnie się pogardza do samych trzewi – tym bardziej, że samemu się spośród owego „żywiołu” wyszło. „Odseparowujesz się od tego folkloru, od tego syfu” – słowa Jacka Krawca z rozmowy z Pawłem Grasiem o brukselskiej karierze Tuska są doskonałym podsumowaniem tego podejścia oraz aspiracji napędzających całe środowisko.
Skoro zatem Polska jawi się w ich oczach jako bantustan do drenowania, żerowisko przynależne im – o czym są głęboko przekonani – z racji przynależności do „lepszego towarzystwa”, to nic dziwnego, że każda wzmianka o suwerenności wywołuje ich drwiący uśmieszek (kiedy są u wpływów i władzy), bądź wściekłość i agresję (gdy zostali odsunięci od koryta). Dzieje się tak dlatego, że z ich punktu widzenia suwerenna Polska jest zagrożeniem dla ich żywotnych interesów. Są kastą kompradorską, postkolonialną elitą zastępczą, osobiste kariery tej warstwy są uzależnione od przychylności zagranicznych ośrodków, którym się wysługuje – i to jest prawdziwe oblicze „murzyńskości” o jakiej mówił w innej z podsłuchanych rozmów Radosław Sikorski. Zerwanie przez Polskę owych nitek podległości siłą rzeczy oddala widoki na powrót do żłoba – i stąd to potępieńcze wycie na dźwięk słowa „suwerenność”. Klasa zarządzająca do niedawno nadwiślańską kolonią, owa warstwa „lepszych Murzynów”, nie chce suwerenności, niepodległości, podmiotowości – bo to trudne i nieopłacalne. Doskonale wiedzą, że akurat oni nie są „temu krajowi” do niczego potrzebni – potrzebni są jedynie Berlinowi i Brukseli jako gwaranci zachowania obcych wpływów, a cała ich nadzieja w tym, że na skutek zewnętrznych nacisków w jakiś sposób wrócą na posady i do kręcenia lodów.
W takiej sytuacji logiczne jest, że gros swej energii, prócz ekscytowania społecznych niepokojów, koncentrują na antyszambrowaniu w brukselskich korytarzach i nakręcaniu antypolskich inicjatyw w ramach metody znanej jako „ulica i zagranica”, co oczywiście spotyka się z życzliwym przyjęciem europejskich mandarynów, pozostających z kolei politycznym narzędziem Berlina. Najnowszym tego przykładem jest wyciek pisma Trybunału Konstytucyjnego z instruktażem, jak w Brukseli należy zapatrywać się na nowelizację ustawy o TK i wizyta delegacji kodowców u Tuska. Skoro w ich świadomości nie istnieje coś takiego jak zdrada, ojczyzna i suwerenność – to niby co miałoby ich ograniczać?
Co do samej uchwały – jest to oczywiście symboliczny, polityczny gest, ale m.in. z takich gestów składa się polityka zagraniczna. Trudno sobie wyobrazić, by polskie władze zareagowały w inny sposób na ewidentny dowód, że Komisja Europejska nie szuka żadnego „kompromisu”, tylko oczekuje bezwzględnego podporządkowania się jej dyktatowi. Wszelkie rozmowy ze strony tego gremium były jedynie pozorowaniem „dialogu”, a stanowisko końcowe zostało z góry przygotowane, zaś jego radykalny język sugeruje, że sformułowano je w gabinecie politycznym Platformy. Jeżeli stawia się nam ultimatum w stylu „albo do poniedziałku spełnicie nasze żądania, albo wypowiemy wam wojnę” – bo do tego sprowadza się groźba Timmermansa i reszty brukselskich „guyów”, że „wydadzą opinię” w kwestii naszej praworządności – to jakiekolwiek ustępstwa nie wchodzą w rachubę, oznaczałoby to bowiem kapitulację i byłoby sygnałem, że można nas „dociskać” również w innych sprawach.
Teraz pora na montowanie koalicji. Wprawdzie Węgry już wcześniej ogłosiły, że nie poprą żadnych sankcji wobec Polski w Radzie Europejskiej, ale dobrze byłoby nie być uzależnionym od jednego państwa. Tu Grupa Wyszehradzka powinna mówić jednym głosem – tak jak w sprawie imigrantów. Warto uświadomić naszym sąsiadom z Czech i Słowacji, że za chwilę również i oni mogą pod byle pretekstem stać się ofiarami podobnego ostrzału. No a nade wszystko należy rozważyć podstawowy problem: jak wyobrażamy sobie dalsze funkcjonowanie w Unii pod nieustanną presją brukselskiego szantażu?
*
kiedy zostanie ograniczona możliwość inwigilacji obywateli przez organy państwa?
kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ———-> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3875-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr nr 21 (27.05-02.06.2016)
komentarze
Panie Piotrze!
Może po brexicie czas na polexit?
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 11.06.2016 - 18:35@ JM
A o czym ja od jakiegoś czasu piszę?
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 13.06.2016 - 08:18Panie Piotrze!
I tak trzymać. :)
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 14.06.2016 - 22:03