Należy ustawowo uznać „kredyty” frankowe za nielegalne, sprzeczne z prawem bankowym – zgodnie zresztą z raportem Rzecznika Finansowego.
Niedawno zespół prezydenckich ekspertów przedstawił nowe propozycje rozwiązania problemów tzw. kredytów frankowych – delikatnie mówiąc, dość zagmatwane, bo mamy tam i cztery warianty „kursu sprawiedliwego”, i przewalutowanie po obecnym kursie, i zwrot nieruchomości w zamian za uwolnienie od kredytu… Jednak ciekawsze było to, co działo się na marginesie prac i w debacie publicznej dotyczącej zagadnienia. Związek Banków Polskich na spotkaniu u prezydenta prezentował nieodmiennie znakomite samopoczucie wskazując na dobroczynne skutki frankowych produktów i prezentując banki niemal niczym instytucje charytatywne. Nieco wcześniej znacznie dalej poszedł prezes mBanku, Cezary Stypułkowski, stwierdzając w tekście na stronach „Rzeczpospolitej”, iż mBank jest wręcz stratny i dopłaca do kredytów frankowych! („W sumie od lat ekonomiczny wynik na portfelu frankowym jest u nas ujemny”). Hmm… zważywszy, że umowy opiewają np. na 30 lat, to może klienci posiadający rachunki w bankach „umoczonych” we franki powinni się czym prędzej ewakuować – bo jak długo bank może wozić się ze swoim wiodącym produktem, który generuje straty i nie zbankrutować? Pan prezes Stypułkowski propozycję odwalutowania kredytów nazywa „rabunkiem” i lokuje ją „poza obszarem rozwiązań, jakie mogłyby zostać uznane za kompromis przez banki”, wskazując ponadto, iż taki „precedens” miałby „demolujące, długookresowe skutki dla dyscypliny zobowiązań w Polsce”.
Z powyższego wynika, iż Cezary Stypułkowski nie słyszał o tego typu „precedensach” na Węgrzech czy w Chorwacji – jak z tamtejszą „dyscypliną zobowiązań”? Generalnie, banki „zabetonowały się”, co na pierwszy rzut oka może się wydawać nieco dziwne – czyżby naprawdę nie widziały, że tak dalej funkcjonować zwyczajnie się nie da? Skąd ten kurs na totalną konfrontację na zasadzie „wszystko albo nic” i to pomimo z jednej strony, stosunkowo kompromisowych propozycji Kancelarii Prezydenta, a z drugiej – niekorzystnych dla banków wyroków sądów powszechnych, decyzji Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumenta (klauzule abuzywne), ostatnio zaś miażdżącego raportu Rzecznika Finansowego podważającego wręcz legalność produktów frankowych? Być może jest to próba sił – jeśli banki wygrają, umocnią się na pozycji finansowych właścicieli Polski. Może jednak po prostu z zachodnich central przyszedł rozkaz „ani kroku wstecz” – banki kredyty frankowe finansowały m.in. pożyczając walutę u swych zagranicznych właścicieli, stając się tym samym gigantyczną przepompownią pieniędzy i de facto pośrednikiem na linii kieszeń kredytobiorcy – zachodnia centrala. W tym ujęciu „na papierze” taki mBank faktycznie może „tracić” – ale też od samego początku to nie on miał zyskiwać, tylko poprzez spłatę zobowiązań zaciągniętych na pokrycie kosztów akcji kredytowej zasilać swoich zagranicznych wierzycieli i/lub centralę.
Ale to nie wszystko. W międzyczasie bowiem pojawił się pomysł, by banki na pokrycie „strat” wynikających z odwalutowania, tak by nie trzeba było ich księgować jednorazowo, emitowały akcje, które wykupywałby np. NBP. Akcje byłyby „nieme” – NBP nie miałby w związku z nimi żadnych uprawnień władczych, ani prawa do dywidendy. Akcje te byłyby następnie stopniowo odkupywane przez banki przez najbliższe 20-30 lat. W operacji użyto by m.in. rezerw walutowych NBP – czyli banki zrobiłyby „skok” na rezerwy, a międzynarodowi spekulanci przypuściliby atak na złotówkę. Coś pięknego. Ostatnio z kolei pojawiła się inna koncepcja – banki miałyby założyć spółkę–wydmuszkę do której „wypchnęłyby” toksyczne produkty walutowe i której byłyby akcjonariuszami. Znów: chodzi o rozłożenie „strat” na kilkudziesięcioletnie „raty”.
To ja już wolę pierwszy z wariantów – z wykupem akcji przez NBP, z jednym zastrzeżeniem: to mają być jak najbardziej „głośne” akcje – z pełnią przysługujących im uprawnień. Jak niedawno napisałem – przewalutowanie kredytów frankowych może być znakomitym sposobem na repolonizację sektora i to tanim kosztem. Przypomnijmy, że wcześniejsze projekty skutkowały każdorazowo zachwianiem kursu akcji „umoczonych” banków. Tym razem byłoby podobnie – uchwalenie stosownej ustawy spowodowałoby przecenę akcji, zatem i wykup emisji przeznaczonych na pokrycie „strat” stanowiłby okazję do przejęcia znacznej części sektora za bezcen. Dodatkowym plusem jest, że im bardziej restrykcyjna (a korzystna dla kredytobiorców) byłaby ustawa, tym spadek cen akcji większy i koszty operacji niższe. Powtórzę: zamiast „cichego” wykupu niczego nie dających „niemych” akcji należy uskutecznić jak najbardziej „głośne” przejęcie. Innej sensownej opcji dla repolonizacji nie widzę – przewalutowanie zatem należy postrzegać jako szansę, a nie problem.
Nade wszystko jednak należy ustawowo uznać „kredyty” frankowe za nielegalne, sprzeczne z prawem bankowym – zgodnie zresztą z raportem Rzecznika Finansowego, będącym swoistym „gotowcem” do wykorzystania. To naprawdę jest do zrobienia – wystarczy nieco odporności na lobbing i zdecydowania.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Przewalutowanie jako sposób na repolonizację
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ———->http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3892-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 25 (17-23.06.2016)
komentarze
Panie Piotrze!
Oj naraża się Pan banksterom…
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 24.06.2016 - 23:20@ JM
Owszem.
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 04.07.2016 - 10:20