Powstanie Warszawskie kontra Bogowie Demokracji

Powstanie_Warszawskie-Pami__tamy.jpg

Oni zdają sobie sprawę z narastającego społecznego odrzucenia. Mają świadomość, że już trwa kolejne, pełzające powstanie – przeciwko nim.

I. Powstanie vs. antypedagogika upodlenia

Że podniesienie rangi kolejnych rocznic Powstania Warszawskiego datujące się od czasów warszawskiej prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego jest solą w oku naszych samozwańczych Bogów Demokracji, wywindowanych na opiniotwórcze parnasy mocą okrągłostołowego dealu, to nie nowina. Dzieje się tak dlatego, iż godnościowa polityka historyczna w wydaniu szeroko rozumianego „obozu niepodległościowego” stoi na drodze inżynierii społecznej konsekwentnie wdrażanej przez Obóz Beneficjentów i Utrwalaczy III RP. Obóz, którego ekspozyturą polityczną jest obecna Dyktatura Matołów, emanacją propagandową zaś – formacja medialno-intelektualna określana zbiorczym mianem „michnikowszczyzny” (Ziemkiewicz). Podstawową funkcją owej formacji pozostaje krzewienie podszytej ojkofobią „pedagogiki wstydu” (Wildstein), mającej wpędzić Polaków w stan permanentnego kompleksu niższości i troskliwie ów kompleks pielęgnować.

Zakompleksionym stadem wykorzenionych klonów bez tożsamości łatwiej rządzić, łatwiej podsuwać mu model „modernizacji przez kserokopiarkę” (R. Legutko), polegający na rozbiciu elementarnych więzi społecznych i atomizacji. Człowiek utrzymywany w ciągłym poczuciu, że jest gorszy, zacofany, zaściankowy, nieeuropejski, że zostaje w tyle za nowoczesnym światem, gładko przełknie podsuwane mu rozwiązania, które sprowadzają się do jednego: by, mówiąc Palikotem, „Polacy wyrzekli się swej polskości”. Po co to wszystko? Bo społeczeństwo nieświadomych swego dziedzictwa autochtonów jest najlepszym gwarantem zachowania uprzywilejowanej pozycji uzurpatorskich pseudo-elit. Elit, dodajmy, które nafaszerowane różnymi historycznymi urazami, środowiskowymi fobiami i uwikłaniami – z komunizmem na czele – widzieć chcą w Polakach jedynie ciemną, sfanatyzowaną, nacjonalistyczną i antysemicką tłuszczę, gdyż jedynie taka skrajnie negatywna recepcja polskości ratuje ich własne biografie.

„Wszystko lepsze od tego endeckiego ciemnogrodu!” – pisała w swych „Dziennikach” Maria Dąbrowska i ta diagnoza mająca tłumaczyć poparcie dla stalinizmu jest dla naszych parnasiarzy wciąż obowiązująca. Dlatego należy narzucić tę optykę samym Polakom, poniżyć ich we własnych oczach, tak by już bez szemrania dali sobą powodować gronu uzupełniających się przez kooptację Autorytetów w nadziei, że kiedyś zasłużą sobie na pochwałę i symboliczne przyjęcie do grona „europejczyków”. Innymi słowy, prywislańscy Aborygeni mają patrzeć na siebie oczyma nienawidzących ich elit, które tak długo eksploatowały wszelkie możliwe antypolskie stereotypy, aż w końcu uwierzyły we własną propagandę.

II. Anty-polityka historyczna

Celowo obszernie zarysowałem powyżej tło światopoglądowe, bo dzięki temu możemy lepiej zrozumieć, dlaczego wszelkie przejawy polityki historycznej mającej zwrócić Polakom choć odrobinę godności i dumy narodowej wzbudzają wśród naszych Bogów Demokracji taką nieopisaną furię. Podobne zabiegi, jak utworzenie Muzeum Powstania Warszawskiego, umożliwiające przebicie się do masowego odbiorcy z innym komunikatem, niż ten o powstańcach mordujących Żydów, czy „bezsensownej awanturze”, mają potencjał niweczący narrację przedstawiającą Polaków jako zbrodniczych nieudaczników.

Nie jest bowiem tak, że tamta strona, gardłując przeciw „polityce historycznej” czy „martyrologii”, sama tejże „polityki historycznej” i „martyrologii” nie praktykuje. Przeciwnie – czyni to wszelkimi siłami dostępnego aparatu propagandy, tyle że jest to anty-polityka historyczna i anty-martyrologia, których celem jest zaszczepienie powszechnego przekonania o nieusuwalnych, historycznych winach Polaków względem innych nacji – z Żydami na czele. Zaś wszelkie narodowe aspiracje, widziane przez pryzmat tego narzuconego nam odgórnie „historycznego obciążenia”, mają jawić się jako coś z definicji podejrzanego, budzącego demony nacjonalizmu, szowinizmu i grożącego nawrotem „faszyzmu” (zupełnie tak, jakby w Polsce kiedykolwiek panował ustrój faszystowski). Na marginesie – patrząc z tej perspektywy łatwiej sobie uświadomić, skąd wzięła się obecna „antyfaszystowska” krucjata zapoczątkowana pamiętnym sabatem w siedzibie „Wyborczej”.

Tyle, że już teraz widać, iż ten społeczny eksperyment z antypedagogiką upodlenia się nie powiódł. Albo powiódł się jedynie częściowo i jest możliwy do odwojowania. Stało się tak dlatego, że warunkiem jego powodzenia jest absolutna szczelność systemu środków społecznej komunikacji. Ta monopolizacja przekazu była możliwa jedynie do pewnego momentu. Dziś, na skutek załamania się prestiżu i rynkowej potęgi „Gazety Wyborczej” oraz rozwoju niezależnego przekazu z internetem na czele, cały system dystrybucji opisywanego tu społecznego kompleksu niższości się sypie. Widzimy to nie tylko przy okazji Powstania Warszawskiego, ale również innych rocznic, czy np. odzyskiwania dla narodowej pamięci bohaterów antykomunistycznej partyzantki.

III. Delegitymizacja „elit zastępczych”

To wywołuje wściekłość pomieszaną ze strachem, bowiem naród z rozbudzoną samoświadomością staje się dla hochsztaplerów nieosiągalny, pozostaje poza ich władzą i oddziaływaniem. A stąd już prosta droga do zanegowania przywódczej roli tych, których nam obsadzono w charakterze duchowych, intelektualnych i politycznych przewodników stada u zarania IIIRP. Takie fałszywe „elity zastępcze” prędzej czy później zostaną zdelegitymizowane – unieważnione i strącone z piedestału.

Dlatego też nie dziwmy się, że Michnik wygaduje w „Spieglu” wszystkie te dyrdymały. Nie dziwmy się, że tamci organizują nagonki przeciw „faszystom” i otrzepują z naftaliny majora Baumana. Nie dziwmy się „profesorowi” Bartoszewskiemu, gdy w starczym amoku wrzeszczy o „bydle” i „motłochu” na Powązkach, czy gdy „odkrywa” po latach, że za okupacji bardziej niż Niemców bał się polskich donosicieli z sąsiedztwa. Przejdźmy do porządku dziennego nad deklaracjami o zbojkotowaniu Godziny „W” pod pomnikiem „Gloria Victis”. Oni bronią w ten sposób stanu posiadania i rządu dusz, bez którego są niczym. A gwizdy i buczenie na oficjeli cieszących się wsparciem salonowszczyzny – niezależnie od aspektu estetycznego – są właśnie wyrazem owej postępującej delegitymizacji zastępczych „elit”.

Ludzie wiedzą, że obecna władza wraz z tabunem „autorytetów” odbębnia te kolejne rocznice Powstania Warszawskiego (podobnie jak inne narodowe uroczystości) jedynie z musu, z urzędu i bez śladu głębszej patriotycznej emocji. Że to tylko puste, wymuszone gesty w przerwie między kolejnymi geszeftami, lub odbieraniem niemieckich odznaczeń, na które to gesty nabierają się jedynie nieliczni, większość ze względu na powagę chwili zmilczy, a zdeterminowana mniejszość – wygwiżdże. A jak niby inaczej ma okazać co sądzi o kabotynach maszerujących z wieńcami dla których „polskość to nienormalność”? Jak ma dać do zrozumienia, co myśli o pajacach od „morzeła” dla których patriotyzm jest szczytem obciachu i którzy chcieli by rozpuścić Polaków wraz z ich ojczyzną w ponadnarodowej, nieokreślonej magmie? Co ma zaprezentować, prócz pogardy, tym, którzy po największej narodowej tragedii po II wojnie światowej rzucili się do „pojednania” w smoleńskim błocie ze zbrodniarzem i którzy w tysięcznych przypadkach nie są w stanie, albo wręcz nie chcą zabezpieczyć elementarnych interesów własnego kraju?

Tamci to widzą, słyszą i czują. Zdają sobie sprawę z narastającego społecznego odrzucenia. Dlatego tak się zapluwają w nienawistnych paroksyzmach i rozpaczliwie zwierają szeregi. Bo mają świadomość, że już trwa kolejne, pełzające powstanie – przeciwko nim.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Średnia ocena
(głosy: 0)
Subskrybuj zawartość