Wojna o prof. Kieżuna

Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, przyjemnie i że problemy lustracyjne dotyczyć będą jedynie ferajny „resortowych dzieci”.

Witold_Kie__un_wiki.jpg

I. Wojna medialna

Wojna podjazdowa po prawej stronie rynku opinii przeszła ze stadium wzajemnych złośliwości i podgryzanek do otwartej konfrontacji. Stało się tak za sprawą zlustrowania profesora Witolda Kieżuna przez autorów „Do Rzeczy” – Piotra Woyciechowskiego i Sławomira Cenckiewicza. O współpracy TW „Tamiza” za chwilę, warto przedtem jednak zarysować tło całej sprawy. Sytuacja przedstawia się następująco. Oto mamy dwa konkurujące ze sobą prawicowe tygodniki opinii, oba wywodzące się z zespołu dawnej „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”. Po pacyfikacji „Presspubliki” przez zblatowanego z rządem PO biznesmena, Grzegorza Hajdarowicza, ekipa rozpadła się na dwa obozy – jeden pod przywództwem braci Karnowskich, którzy na bazie portalu „wPolityce.pl” założyli pismo „wSieci” pozyskując sponsora w postaci SKOK-ów i drugi pod wodzą Pawła Lisickiego, który z kolei dogadał się z Michałem Lisieckim z Point Group i stworzył „Do Rzeczy”. Przy czym wszystko wskazuje na to, że zapobiegliwi Karnowscy montowali swą inicjatywę medialną jeszcze gdy byli w „URz”, za plecami swego naczelnego i korzystając z redakcyjnego sprzętu „Rzepy” i „Uważaka”.

Z czasem do naturalnej konkurencji tytułów prasowych i personalnych animozji doszła walka wizerunkowa – kto jest bardziej, czy wręcz prawdziwie „niepokorny”, patriotyczny i niezależny z wyraźną intencją zagospodarowania możliwie największego segmentu prawicowych czytelników. Doprowadziło to do ciekawej polaryzacji biznesowo-ideowej: „wSieci” poszło w radykalny patriotyzm „romantyczno-insurekcyjny”, czego naturalną konsekwencją było gloryfikowanie narodowych zrywów, w tym Powstania Warszawskiego, natomiast „Do Rzeczy” postawiło na historyczny rewizjonizm z pozycji „realistycznych”, określany niekiedy mianem „zychowszczyzny” od nazwiska Piotra Zychowicza, autora książek „Pakt Ribbentrop – Beck” i „Obłęd 44”. Ton narzuca tu głównie trójka Sławomir Cenckiewicz – Piotr Zychowicz – Rafał Ziemkiewicz. Nieco na uboczu pozostała „Gazeta Polska”, która wprawdzie podziela stanowisko insurekcjonistyczne, ale obecnie przejawia się ono raczej w tropieniu „ruskich agentów” i „pożytecznych idiotów” wśród osób nie podzielających bezkrytycznego zachwytu nad post-majdanową Ukrainą.

W sferze politycznej „wSieci” dość jednoznacznie popiera PiS, natomiast publicyści „Do Rzeczy” usiłują wynajdywać jakieś, w ich mniemaniu bardziej estetyczne, alternatywy na prawicy. W warstwie przekazu, o ile „wSieci” balansuje na granicy prawicowego populizmu i tabloidalnego grzania emocji, o tyle „Do Rzeczy” pragnie uchodzić raczej za pismo wyważone – taką prawicową „Politykę” – z ambicjami by wychowywać sobie czytelników „krytycznie myślących”, czyli de facto podzielających historyczne obsesje wspomnianego wyżej tercetu autorów.

II. Ofiara systemu?

To musiało doprowadzić do wybuchu. Pismo i portal Karnowskich zarzucały narracji historycznej „Do Rzeczy” wpisywanie się w niemiecką propagandę dążącą do zamazywania odpowiedzialności za II Wojnę Światową, przeciwstawiając krytyce Powstania Warszawskiego autorytet prof. Witolda Kieżuna – światowej sławy naukowca, powstańca i więźnia sowieckich łagrów. Na to „Do Rzeczy” odwinęło się wyciągnięciem „kompromatów” wskazujących na wieloletnią współpracę profesora z bezpieką jako TW „Tamiza”. Cios był potężny.

Tylko co ma z tym zrobić skołowany czytelnik rozrywany między Sasem a Lasem? Najlepiej przyjąć po prostu do wiadomości fakty. Jeśli jesteśmy za lustracją, to musimy być przygotowani na przykre niespodzianki. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, przyjemnie i że problemy lustracyjne dotyczyć będą jedynie ferajny „resortowych dzieci”. Z drugiej strony – ewidentnie mamy do czynienia z wendetą na konkurencji i elementem międzyredakcyjnej, środowiskowej wojenki. Z materiałów ujawnionych na stronach „Do Rzeczy” wynika, że prof. Kieżun faktycznie został zarejestrowany jako TW „Tamiza” i w latach 1973-1980 odbywał szereg spotkań z oficerami SB. Ponadto jego postawę wobec PRL-owskiej rzeczywistości trudno określić jako negatywną. W dużym stopniu akceptował tamten system i władzę, udzielał się w oficjalnych gremiach, doradzał, wykładał na partyjnych szkoleniach… Do tego dochodzi członkostwo we władzach „sojuszniczego” Stronnictwa Demokratycznego. Pytanie, jak swe postępowanie oceniał wówczas sam profesor. Wydaje się, że kontakty z SB traktował jako oczywistą w tamtych realiach konieczność, podobnie jak swą ówczesną działalność publiczną. Świadczyłby o tym chociażby fakt, że kilka spotkań z esbecją sam omówił w swej autobiograficznej książce „Magdulka i cały świat” – nie robił więc z tego tajemnicy.

Przypuszczam, że prof. Kieżun dał się wmanipulować w rodzaj „socjalistycznego pozytywizmu" na zasadzie: „rzeczywistość jest jaka jest i trzeba próbować coś zrobić w ramach systemu". Sądzę również, że do końca uważał, iż wszystko – w tym kontakty z SB – ma pod kontrolą. Możliwe, że racjonalizował sobie w ten sposób swe postępowanie – zdolność nawet wybitnych intelektów do samooszukiwania się bywa nieograniczona. Miał do wyboru – albo wegetować gdzieś na marginesie na co skazywałaby go nieprawomyślna biografia, albo ułożyć się jakoś z komuną, bacząc by cena nie była zbyt wysoka, a kompromis nie przekształcił się w zeszmacenie. Wybrał to drugie. Nie jemu jednemu wydawało się, że może „grać” z esbecją i PRL-owską machiną władzy. I nie on jeden przegrał. Jest jeszcze pytanie na ile materiały SB powstawały wskutek bezpośrednich kontaktów z prof. Kieżunem, na ile zaś stanowiły kompilację jego poglądów lub analiz wygłaszanych i publikowanych w różnych okolicznościach. Tu już każdy musi wyrobić sobie opinię przeglądając dostępne w internecie akta, odkładając na bok artykuł Cenckiewicza i Woyciechowskiego. Niemniej, trudno mieć wątpliwości, że współpraca była, choćby nawet sam prof. Kieżun traktował to inaczej.

Osobną ciekawostką jest, że zarejestrowanie go jako TW było w środowisku dziennikarskim i historycznym tajemnicą Poliszynela, musieli o tym wiedzieć także we „wSieci”, a mimo to wyciągnęli profesora Kieżuna na sztandary. Trudno uciec tu od podejrzeń, że Karnowscy potraktowali naukowca instrumentalnie, jako „dyżurny autorytet” do pacyfikowania oponentów. A teraz, u kresu swych dni stał się ofiarą naparzanki między dwiema polityczno-dziennikarskimi koteriami. Smutne.

III. Anty-polityka historyczna

Ponieważ spektakl którego jesteśmy świadkami zaczął się od niezgody profesora na „rewizjonizm” (w skrócie – powinniśmy iść z Hitlerem na Ruskich, a po ich rozgromieniu w kluczowym momencie zmienić sojusze i pójść z zachodnimi aliantami na Hitlera, no i nie wywoływać skazanych na porażkę powstańczych awantur) warto jeszcze wspomnieć kilkoma słowami o tym zjawisku. Początkiem, jak się zdaje, był tekst Rafała Ziemkiewicza opublikowany na łamach „Rzeczpospolitej” w 2009 roku pt. „Polityka realna – czyli jaka?”. Jego myślą przewodnią była konstatacja, że „Zachowanie suwerenności wyszło z naszego realnego zasięgu. Musimy znaleźć się w całości w jednej ze stref wpływów, należy więc zadać sobie pytanie: Rosja czy Niemcy?”. No i Ziemkiewiczowi wyszło, że z dwojga złego, lepiej już znaleźć się pod niemieckim protektoratem.

Nie sposób opędzić się od myśli, że cała propaganda historyczna obecnej „zychowszczyzny” jest pokłosiem tamtego fundamentalnego wyboru geopolitycznego i pozycjonowaniem się pod niemieckiego protektora. Gdyby Ziemkiewiczowi wyszło odwrotnie, to może mielibyśmy dziś teksty gloryfikujące Bolesława Piaseckiego i PAX, Rzewuskiego, Wielopolskiego, Królestwo Kongresowe i wreszcie Jaruzelskiego, jak czyni to na innym biegunie rusofilski odłam polskiej prawicy (i to również z pozycji „realistycznych”). Niewykluczone zresztą, że sami zainteresowani zareagowaliby szczerym oburzeniem na insynuowanie im, że są przyczółkiem opcji niemieckiej na polskiej prawicy, tak jak prof. Kieżun zareagował na wieść, że miałby być komunistycznym konfidentem. Ba, jestem wręcz przekonany, że trzon środowiska „Do Rzeczy” odpowiadający za obecną narrację historyczną tygodnika uważa swe motywacje za z gruntu szlachetne. Oni we własnym mniemaniu tylko za pomocą krytycznej i rzeczowej analizy pragną urzeczywistniać polską rację stanu tak jak ją rozumieją, by uchronić obecną Polskę przed powtórzeniem błędów i tragedii z przeszłości. Nie bez przyczyny wspominam o tej specyficznej anty-polityce historycznej właśnie przy okazji sprawy prof. Kieżuna, bo mamy tutaj do czynienia z identycznym racjonalizowaniem swej kolaboracji intelektualnej z niemiecką linią jak prof. Kieżun racjonalizował swe kontakty z SB, czy generalnie – z PRL-owskim aparatem władzy. Ciekawe, czy trzej panowie C-Z-Z sobie to uświadamiają?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 40 )06.10-12.10.2014)

Średnia ocena
(głosy: 0)
Subskrybuj zawartość