Ludzie WSI wystrugali sobie prezydenta w charakterze politycznego parasola i zabezpieczenia na przyszłość.
I. Złapał kozak Tatarzyna…
Niby nie powinno się wyskakiwać z tekstami typu „a nie mówiłem”, jednak trudno nie oprzeć się uczuciu pewnej satysfakcji, gdy przewidywania się sprawdzają. Zaledwie nieco ponad pół roku temu opublikowałem w „Polsce Niepodległej” nr 35 (01-07.09.2014) artykuł „Tonący WSI się chwyta”, w którym twierdziłem, że jeśli PiS mądrze rozegra sprawę, to sejmowa komisja badająca rozwiązanie WSI może zacząć działać na jego korzyść – a tu proszę, jakie piękne efekty. Wprawdzie Platforma w odruchu samoobrony ostatecznie nie zdecydowała się powołać komisji śledczej, ale dzięki nadaktywności ruchersów od Palikota mamy Zespół Parlamentarny ds. skutków działalności Komisji Weryfikacyjnej, zajmujący się dokładnie tym samym, a który już na wstępie, w 2013, został przejęty przez posłów opozycji i co jakiś czas dostarcza nam powodów do radości, demaskując rozmaite sprawki ludzi obozu rządzącego. Czyli, wychodzi na to, że Palikot w swej gorliwości wyświadczył zarówno Platformie, jak i służbowym patronom iście niedźwiedzią przysługę. Coś, co miało być propagandowym batem na znienawidzonego Macierewicza, okazało się w rękach Prawa i Sprawiedliwości całkiem poręcznym narzędziem – w sam raz do wykorzystania w gorącym okresie kampanii wyborczej. Swoją drogą, zastanawiam się, czy Bronisław Komorowski przeklina teraz w duchu swojego kumpla Janusza, który nie policzył szabel i nie przewidział, że PiS wykorzystując regulaminowy kruczek będzie w stanie zdominować jego ferajnę. Nie ma co – długoletnia przyjaźń obu panów, cementowana wspólnymi polowaniami w Rosji pod czułą opieką oficerów FSB jest teraz wystawiana na ciężką próbę. Niewykluczone zresztą, że być może m.in. dlatego służby postanowiły zwinąć parasol ochronny nad narwanym Biłgorajczykiem uznając, że jednak z tym kretynem nie sposób dłużej wiązać poważnych nadziei.
A miało być tak pięknie… Przypomnijmy, że jeszcze latem mogliśmy usłyszeć, jak sam Radosław Sikorski pod wpływem wina za 820 zł (nuworyszowska zasada „im droższe, tym lepsze”), dywaguje u „Sowy i przyjaciół”, jak tu by tu „zaj…ć PiS komisją specjalną w sprawie Macierewicza”, niepomny, że w domu wisielca nie należy mówić o sznurze. Wszak warto przypomnieć, że sam Sikorski był szefem MON właśnie wtedy, gdy Macierewicz – formalnie wówczas jego podwładny – za jego wiedzą i zgodą likwidował wojskową bezpiekę, za czym skądinąd głosowała cała Platforma ze znamiennym wyjątkiem Bronisława Komorowskiego. A teraz wychodzi, że to nie żadna spec-komisja Platformy zaj…e PiS, tylko parlamentarny zespół PiS ma niezłe widoki na zaj…e Bronka, umoczonego w konszachty z postpeerelowskimi trepami po czubek głowy.
II. Patron gangsterów z „Pro Civili”
O desperacji lub przeciwnie – zadufaniu Platformy świadczy również chęć pogrążenia Andrzeja Dudy via uderzenie w SKOK-i i Grzegorza Biereckiego. Domyślam się, że sztabowcy Komorowskiego wynajmując sobie dziennikarzy „Wprost” akurat do takiej roboty byli absolutnie przekonani co do szczelności medialnego parasola, zwłaszcza ze strony „zaprzyjaźnionych telewizji”. Przecież, na zdrowy rozum, musieli zdawać sobie sprawę, że PiS z miejsca odwinie się aferą „służbowego” SKOK-u Wołomin, o ciężarze gatunkowym nieporównywalnie większym od finansowej inwencji pana senatora. Tak się bowiem składa, że transfer pieniędzy z Fundacji na rzecz Polskich Związków Kredytowych (za zgodą fundatorów) można uznać co najwyżej za nieetyczny, podczas gdy w przypadku Wołomina mamy, zgodnie z tradycją miejsca, do czynienia z autentyczną zorganizowaną grupą przestępczą o polityczno-wsiowych konotacjach i kryminalnym przekrętem w najlepszym, bezpieczniackim stylu rodem z lat 90-tych.
Jak wynika z dotychczasowych ustaleń, ze SKOK Wołomin wyprowadzono ok. 1 mld złotych, co zaowocowało upadłością kasy, przy czym Krajowa SKOK jeszcze przed bankructwem alarmowała Komisję Nadzoru Finansowego o podejrzanych działaniach władz wołomińskiej spółki. Wówczas jednak najwyraźniej był rozkaz, by sprawy nie ruszać, tak więc lewizny trwały w najlepsze aż do wiadomego finału. Przewodniczącym rady nadzorczej SKOK Wołomin był kpt. WSI Piotr Polaszczyk, zwany już obecnie „Piotrem P.” – uprzednio oficer obiektowy na WAT oraz członek władz fundacji „Pro Civili”. Prócz tego we władzach zasiadali inni członkowie kierownictwa „Pro Civili” – płk. Marek W., oraz podający się za oficera WSI Krzysztof W. Krótko mówiąc, WSI założyła sobie SKOK, gdzie spokojnie mogła prać pieniądze pochodzące z przestępczej działalności „Pro Civili”. A ta, począwszy od lat 90. była bogata i wielowątkowa – handel bronią, wyprowadzanie pieniędzy z Wojskowej Akademii Technicznej (ok. 400 mln zł) na podstawie fikcyjnych umów, wyłudzenia VAT i kredytów, handel gruntami…
Piotr P., za którym ciągną się sprawy niewyjaśnionych zabójstw (m.in. pracownika PKO BP, z którego to banku wyłudzono 100 mln zł kredytów) bywał częstym gościem w Kancelarii Prezydenta. Do tego warto dodać wątek syna Bronisława Komorowskiego – Tadeusza, zatrudnionego jako prokurent w spółce Maddy Investments powiązanej z Piotrem P. i zamieszanej w sprawę obrotu po zaniżonych cenach terenami po fabryce „Ursus”. Jak widać, związki ze służbami przechodzą z pokolenia na pokolenie. Nic więc dziwnego, że redaktor Piasecki, gdy Jacek Kurski poruszył w rozmowie z nim kwestię posady prezydentowicza, zatchnął się z oburzenia i ekspresowo zakończył rozmowę. Nie ma to jak świadoma dyscyplina aktywu dziennikarskiego. Zastanawiam się tylko, co ów aktyw pocznie z obecną aferą – raczej skoncentruje się na minimalizowaniu strat, bo jednak sprawa jest zbyt gruba, by Komorowski wyszedł z niej całkiem bez szwanku. Będą musieli znaleźć coś poważniejszego niż fundacja Biereckiego i żydowski teść Dudy. Sądzę, że przydałby się teraz talent na miarę Witolda „hieny roku” Krasuckiego i jego „Dramatu w trzech aktach”, w którym udało mu się przykleić Porozumienie Centrum do afery FOZZ. No chyba, że już wszystko stawiają na specjalistów od liczenia głosów…
III. Smoleński cień nad Komorowskim
W każdym razie, obrońcą Pro Civili i WSI pozostawał niezmiennie Bronisław Komorowski – i to na wszystkich funkcjach publicznych, które pełnił, począwszy od momentu spotkania z funkcjonariuszami służb w 1989 roku w rosyjskich budynkach przy Al. Szucha po którym miał stwierdzić: „teraz moja kariera potoczy się szybko”, poprzez wiceministra obrony narodowej, marszałka Sejmu i wreszcie – prezydenta RP, który nie dał zginąć sierotkom z rozwiązanych służb. O stopniu zaangażowania świadczą zarówno desperackie próby uzyskania Aneksu do raportu o rozwiązaniu WSI, co dało początek „aferze marszałkowej”, jak i chociażby przytaczana przez Wojciecha Sumlińskiego sytuacja, w której ówczesny marszałek zerwał wywiad, gdy tylko dziennikarz zaczął pytać go o „Pro Civili”, rzucając: „czy pan wie, co pan robi?”. A służby potrafią się odwdzięczyć, wszystko wskazuje bowiem na to, ze ludzie WSI wystrugali sobie prezydenta w charakterze politycznego parasola i zabezpieczenia na przyszłość.
W kontekście owego „strugania” i związków Komorowskiego z towarzyszami z wojskowego bezpieczeństwa podzielę się pewną hipotezą. Otóż z badań niezależnych ekspertów pracujących nad wyjaśnieniem zamachu smoleńskiego wynika, że rządowy Tupolew został rozerwany od wewnątrz. Innymi słowy, musiało dojść do wybuchu bomby na pokładzie. Tak się składa, że przed lotem, prócz słynnego remontu w Samarze, dokonano przeróbek w prezydenckiej salonce – i to tam najprawdopodobniej podłożono ładunek. Kto mógł go umieścić? Moim zdaniem, możliwe jest, że dokonali tego pierwszorzędni fachowcy z rozwiązanego WSI – nie tylko w zemście za likwidację służby, ale również po to, by utorować drogę do Pałacu Prezydenckiego swojemu protegowanemu – Bronisławowi Komorowskiemu, będącemu wówczas marszałkiem Sejmu, czyli drugą osobą w państwie i potencjalnym p/o prezydenta RP. Trzeba się było tylko dogadać z ruskimi „siłowikami” na zasadzie – my ładujemy Kaczyńskiemu bombę w salonce, wy nam udostępniacie terytorium na „katastrofę” i zacieracie ślady oraz przejmujecie „śledztwo” na tak długo jak będzie trzeba. Jeśli wspomnimy do tego tajemnicze rozmowy Arabskiego w Moskwie prowadzone w styczniu i marcu 2010, grę gabinetu Tuska na rozdzielenie wizyt, samobójstwo Grzegorza Michniewicza – szefa kancelarii premiera, przez którego ręce przechodziły również tajne dokumenty, oraz prucie sejfu w BBN przez ludzi Komorowskiego w poszukiwaniu Aneksu, połączone z ekspresowym przejęciem urzędu jeszcze przed potwierdzeniem zgonu Głowy Państwa, to wszystko nagle zaczyna się kleić. Później już tylko wystarczyło sfałszować wyniki II tury wyborów, kiedy to nagle nad ranem okazało się, że wbrew wszystkim wcześniejszym danym zwyciężył Komorowski. Tak, generał Dukaczewski wiedział co mówi, ogłaszając w 2010, że chłodzi szampana w oczekiwaniu na zwycięstwo Komorowskiego… czy chłodzi go również i teraz?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
http://blog-n-roll.pl/pl/ton%C4%85cy-wsi-si%C4%99-chwyta#.VRWdY46NAmw
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 11 (23-29.03.2015)