Do jesieni z Platformy zostaną zgliszcza, zaś szarpanina jaką obserwujemy obecnie przypomina pogrzeb na raty.
I. Polityka maniakalno-depresyjna
Wygląda na to, że przegrane wybory prezydenckie wpędziły Platformę Obywatelską w swoistą cyklofrenię. Najpierw mieliśmy fazę depresyjnego stuporu, ostatnio zaś PO, bez żadnych etapów pośrednich, przeskoczyła gładko w stan hiperaktywności – jak to czasem bywa na moment przed agonią, gdy choremu się polepsza i pełen optymizmu zaczyna snuć plany na przyszłość. Jak wyczytałem, w fazie „maniakalnej” u pacjenta występują m.in.: gonitwa myśli, halucynacje lub urojenia, podniecenie psychoruchowe, przymus mówienia, zawyżona samoocena i brak krytycyzmu. Wszystko się zgadza. Najpierw mieliśmy sabat w Jachrance na którym pani premier oznajmiła, że lekiem na całe zło i kluczem do wygrania wyborów parlamentarnych będzie wynajęcie stu „hejterów” do robienia PiS-owi czarnego piaru w sieci; następnie myśl tę rozwinęła twórczo pani Kidawa-Błońska formułując skrzydlaty postulat, że członkowie Platformy mają przejść hejterskie szkolenie; w międzyczasie zaś ukuto teorię, iż wszystko generalnie jest OK, Polska rośnie w siłę, ludziom żyje się dostatniej, jest wzrost PKB, budują się autostrady, tylko ogłupiały naród tego nie rozumie, bo Partia oderwała się od mas i zapomniała o tym wszystkim społeczeństwu powiedzieć. Jak poprawi się „komunikację społeczną” i aparat przestanie się alienować, to wszystko wróci do normy i będzie gites-tenteges. Nie było żadnych afer, arogancji władzy, wszystkie niepowodzenia są winą „płatnych sk…synów” – słowem, pełna lewitacja w innym wymiarze, z całkowitym ignorowaniem rzeczywistości.
Co ciekawe, podobna przypadłość na tle urojeniowym udzieliła się części wyznawców przewodniej siły narodu, czego widomym znakiem był nadesłany do „Wyborczej” list niejakiego dr Kazimierza Bulandry w odpowiedzi na krytyczny felieton pozycjonującej się pod nowe rozdanie Moniki Olejnik: „uważam, że zarówno premier Tusk, jak i wicepremier Bieńkowska zostawili nasz kraj w kwitnącej kondycji”, minister Sienkiewicz jedynie „wyrażał w PRYWATNEJ rozmowie swój niepokój o stan państwa”, a w ogóle, to „rząd – zamiast się samobiczować, dowodząc gawiedzi swych wyimaginowanych win – powinien poprawić politykę informacyjną”. Doprawdy, żal mi wyborców, którzy do tego stopnia zaangażowali się emocjonalnie po jedynie słusznej stronie, bo muszą przeżywać teraz niezłą traumę, a będzie już tylko gorzej.
II. Państwo, to k… MY!
Jednocześnie mamy do czynienia z nasilającymi się objawami demencji, co uwidacznia się w niezbornej miotaninie, której najnowszą odsłoną jest postawienie na wariant „socjalistycznej odnowy”, bo tak należy odczytywać falę dymisji po upublicznieniu przez Stonogę akt śledztwa w sprawie afery podsłuchowej. Że wicie-rozumicie, może jednak faktycznie z tymi taśmami wyszło nieładnie, ale my tutaj, prawda, odsuniemy towarzyszy, którzy zawiedli zaufanie, partia się oczyści i teraz będzie po nowemu. Do tego, partyjna nomenklatura – niczym za nieboszczki PZPR – stopiła się we własnym mniemaniu z państwem jako takim do tego stopnia, że zwyczajnie nie potrafi się już komunikować z odbiorcami inaczej, niż językiem aparatu. Zwróćmy uwagę na kuriozalne przeprosiny Ewy Kopacz: „Wiemy, jak wiele trudnych chwil mieli w ostatnim czasie, a może w ciągu ostatniego roku, wyborcy Platformy Obywatelskiej, którzy bardzo często oburzeni, poirytowani, słuchali tych nagrań. Im się należą przeprosiny. I ja dzisiaj w imieniu Platformy Obywatelskiej bardzo serdecznie przepraszam”.
Innymi słowy, Kopacz przeprasza „wyborców PO” – nie Polaków. Ustępujący urzędnicy mówią, że to dla „dobra Platformy” – nie „dobra Polski”, a tak w ogóle, to nie czują się winni, tylko nie chcą stanowić wizerunkowego obciążenia dla Partii i Rządu. Wniosek nasuwa się jeden: oni są tak odklejeni, tak wsobnie skoncentrowani na wewnętrznych rozgrywkach, że nawet nie są w stanie zdobyć się na hipokryzję, by choćby udawać, że coś takiego jak Polska i Polacy jest na liście ich priorytetów. Utożsamienie państwa z własną kliką stało się dla nich po ośmiu latach czymś równie naturalnym jak oddychanie. „Państwo to k… MY” – kolesie, koterie, biznesy, przewały, intrygi, dojenie kasy – i w imię tego możemy przeprosić, a nawet się poświęcić, to są wartości zrozumiałe, uszyte na naszą miarę.
No dobrze, ale kogo w szczególności miała na myśli pani Kopacz mówiąc o „wyborcach platformy”? W kontekście powyższego, to chyba oczywiste. Zrośnięty z partią aparat urzędniczo-biurokratyczny i zblatowany biznes czerpiący profity na styku ze światem polityki – jak w przypadku tych miliardów wyprowadzanych z KGHM o których mówił Paweł Wojtunik w rozmowie z Bieńkowską. Oni teraz faktycznie mają prawo być wściekli i przerażeni, partia ewidentnie zawaliła sprawę jako gwarant układu, dostatnie życie za chwilę może się skończyć, zostaną za kilka miesięcy pogonieni w diabły, biznesy na publicznej kasie się urwą, wypracowane dojścia i kontakty szlag trafi… tak, im należą się przeprosiny. Bo przecież nie tym jeleniom, którzy głosowali myśląc, iż w ten sposób kupują sobie symboliczną przynależność do lepszej, nowoczesnej Polski, by z tych pozycji napawać się poczuciem wyższości nad „moherami”.
III. Gra służb
W tle natomiast toczy się gra rodzimych „siłowików”. Spójrzmy – do dymisji podał się „cywil”, czyli Jacek Cichocki, koordynator ds. służb specjalnych, ale palcem nie tknięto żadnego z szefów bezpieczniackich koterii. Paweł Wojtunik, szef CBA, zwyczajnie odmówił ustąpienia ze stanowiska i zapewne włos z głowy mu nie spadnie do końca kadencji. Wykreowanie Zbigniewa Stonogi na nowego trybuna ludowego bliźniaczo przypomina lansowanie Leppera – znać tu sznyt charakterystyczny dla kolejnych „konstruktów” służb. Kolejna poszlaka, to determinacja, by dotrwać do końca kadencji – gdy prosta logika nakazywałaby „ucieczkę do przodu” w postaci wcześniejszych wyborów, kiedy jeszcze możliwe jest zachowanie jakiegoś stanu posiadania. Do jesieni z Platformy zostaną zgliszcza, zaś szarpanina jaką obserwujemy obecnie przypomina pogrzeb na raty. Jeżeli mimo wszystko, wbrew elementarnemu instynktowi samozachowawczemu, Platforma samobójczo dąży do jesiennych wyborów, to jest widomy znak, że bezpieczniackie koterie postawiły na „projekcie PO” krzyżyk i potrzebują tylko czasu na dokończenie swych gier – choćby na wykreowanie „swojego antysystemowca” pokroju Stonogi, by ten urwał ile się da głosów Kukizowi, a może nawet spacyfikował jego inicjatywę i popierających go samorządowców, którym nagle się zamarzyło odgrywanie roli samodzielnego bytu politycznego. Taki „Kukiz na sterydach” epatujący radykalizmem byłby najlepszym hamulcowym jakichkolwiek istotnych zmian – atakując i torpedując program naprawy państwa właśnie z nieprzejednanych, skrajnych pozycji.
Osobną kwestią jest wpływ zmian geopolitycznych oraz interesów poważnych graczy międzynarodowych pod których „podłączeni” są nasi bezpieczniacy. Platforma była użyteczna w roli notariusza kwitującego podział wpływów w niemiecko-rosyjskim kondominium, przy desinteressement USA. W momencie gdy USA powróciły do gry, a cesarzowa Angela pokłóciła się z carem Władymirem o zasięg Mitteleuropy i Eurazji, okazało się, że w Polsce jest potrzebne nowe rozdanie polityczne oraz zmarginalizowanie wpływów rosyjskich. A że podpięta pod Moskwę frakcja bezpieki nie chce łatwo ustąpić – przynajmniej nie bez jakichś łupów na odchodnym – to mamy wojnę gangów dodatkowo pogrążającą rząd PO. Swoją drogą, Donald Tusk musi sobie gratulować ewakuacji do Brukseli. Zresztą, kto wie – może odpalenie rok temu afery przez tygodnik uchodzący za „drukarkę” służb, uświadomiło mu ostatecznie, że nie ma co kopać się z koniem, tylko trzeba uciekać „do Europy”, bo właśnie rozpoczął się proces likwidacji Platformy? Jeśli tak, byłby to pierwszy akord rozbrzmiewającego dziś tak głośno marszu żałobnego i wyjaśnienie, czemu Donald Tusk nie ukręcił sprawie łba w sposób znany z afery hazardowej, tylko – cytując pretensje Moniki Olejnik – „zostawił to g… swojej następczyni”. Koresponduje z tym opinia cytowanego przez „Wyborczą” jednego z działaczy PO, twierdzącego, iż „pod koniec rządów Donald zamknął się w swoim gabinecie. Mało kogo słuchał, zbyt wolno reagował”. Czyżby wiedział, że żadne „reakcje” tu nie pomogą?
Niezależnie jednak od schadenfreude z jaką można obserwować ostatnie konwulsje partii, która jeszcze do niedawna „nie miała z kim przegrać”, trzeba sobie powiedzieć, iż wizja wedle której „zaprzyjaźnione” mocarstwo przeorganizowuje nam scenę polityczną – nawet jeżeli wskutek owego „przeorganizowania” dojdzie do władzy siła mogąca rozpocząć proces naprawy kraju – musi budzić niepokój. Choćby dlatego, że przy kolejnym obrocie geopolitycznej karuzeli może zostać zdmuchnięta powiewem następnego „resetu”, Polska zaś pozostanie tym, czym jest obecnie – narzędziem w rękach potężniejszych graczy, pozbawionym własnej podmiotowości, zewnątrzsterownym i beznadziejnie uzależnionym od kaprysów światowych koniunktur.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ———->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/1877-pod-grzybki-8
Artykuł opublikowany (pod zmienionym tytułem „To już jest koniec”) w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 23 (17-23.06.2015)