Dzwonek zrobił: dryń, dryń! Podszedł do drzwi i wyjrzał przez dziurkę judasza. Zobaczył faceta w czarnym płaszczyku przytupującego na zimnie. Minus dwadzieścia a ten bez czapki. Gdzie masz czapkę? – Pomyślał i przypomniawszy sobie znakomity tekst prezydenta Łodzi, roześmiał się wewnętrznie, acz trochę niecenzuralnie.
Marznący wyglądał na przedstawiciela banku, ale mimo wszystko otworzył, bo jak tu nie otworzyć, jak udawać, że nikogo nie ma w domu, gdy w salonie rżnie od ucha węgierski zespół ludowy? A zresztą, co mi tam szkodzi!
Przycupnął i odezwał się piskliwym, dziecięcym głosikiem:
- Nikogo nie ma w domu! Tatuś i mamusia wyszli. Nikomu nie kazali otwierać! Nawet Mikołajowi!
Facet za drzwiami chrząknął.
- A kiedy wróci tatuś?
- Nie wiem, proszę pana!
- Bo mam dla tatusia….
W tym momencie nadbiegł wesoły synek Juruś i jak nie krzyknie!
- Tatusiu, czemu mówisz takim piskliwym głosem i kucasz przed drzwiami?
No, jasna dupa! Bywa i tak.
Otworzył drzwi.
- Dzień dobry!
- Dzień dobry! Słucham, o co chodzi?
- Można?
- Co można?
- Czy można wejść, bo mróz daje mi się we znaki.
- Proszę! Pan z Banku Światowego?
- Broń boże! – Oto moja wizytówka. Jestem łowcą głów!
- To ogłoszenie?
- Dokładnie
Weszli do salonu. Gestem dłoni dał do zrozumienia dziwnym węgierskim muzykantom by wynieśli się na piętro. Trochę fukali, ale w końcu poszli. Pełniąca obowiązki służącej sierotka Marysia zaszastała i podała im drinki.
W międzyczasie facet zdjął płaszczyk i skromnie przysiadł półdupkiem na starodawnej sofie.
- Przepraszam, ale nie mogłem się dodzwonić…zapowiedzieć wizyty
- Nic nie szkodzi. “Gość w dom – Bóg w dom” – że tak się wyrażę.
- Proszę bardzo, choć prawdę mówiąc… O, niezłe!
- Marysia dobre szasta drinki.
- Taka służąca to skarb, prawda?
- To jakby członek rodziny…
- Wypraszam sobie, panie profesorze – fuknęła Marysia – Bezczelna sierotka
- To jest pan łowcą głów z tej najważniejszej agencji?
- Tak, z tej najważniejszej! „Prezydenci, premierzy i głowy koronowane” Pan rozumie. Łowimy kandydatów a pańskie kwalifikacje…
- Są wysokie?
- Wyjął mi pan to z ust! Przewalić kraj na dwieście miliardów to dla pana to samo, jak dla innego splunąć. Plus autorytet wybitnego ekonomisty, oczywiście.
- Dziękuję!
- Nie ma za co! Niech pan spojrzy na naszą ofertę!
Łowca głów otworzył teczkę i na stół wyskoczyły papiery, a pod każdym dokumentem pieczęć! Aż strach czytać!
Założył popularne okulki, choć sportowiec i dalejże czytać! Czytając aż sobie mruczał z ukontentowania. Co zdanie to sława, kasa, dobro wspólne czy inny liberalizm.
Dzwonek zrobił: dryń, dryń! Przeprosił gościa i wyjrzał przez dziurkę judasza. Otworzył drzwi.
- Dzień dobry!
- Dzień dobry! Słucham, o co chodzi?
- Można?
- Co można?
- Czy można wejść, bo mróz daje mi się we znaki.
- Proszę! Pan też jest łowcą głów?
- Skąd pan wie? Diabli nadali! – Czy już czarny płaszczyk stał się zbyt oczywistym przebraniem?
- Proszę, zapraszam! Przedstawiciel konkurencji właśnie uzgadnia, uzgadniamy warunki…
- Jakiej konkurencji? Być pan mądry! Nasza firma jako jedyna ma odpowiedni międzynarodowy certyfikat! Spójrz pan na to!
- Co to jest, szabla?
- Sam pan jesteś szabla! To zwykła maczeta, dawaj pan łeb! Rach ciach i po wszystkim! Głowa do torby a pan masz spokój!
Próbował zamknąć drzwi, ale łowca był silniejszy i sprytniejszy, jak na fachowca przystało.
- Jaka marna folia! – Narzekał drugi, licencjonowany łowca wsiadając do auta. Tapicerka do prania. Cholera jasna! No, ale się w końcu doigrał! Ale znowuż ta tapicerka! Kto mi za to zwróci kasę?