W książce „Piękni dwudziestoletni” Marek Hłasko początki swej kariery pisarskiej opisuje w ten sposób, że przeczytał jakiś radziecki produkcyjniak o szoferach „Kierowcy” i zauważył: „tak głupio, to i ja potrafię” po czym usiadł o nasmarował „Bazę Sokołowską” rozpoczynając karierę literacką. Zauważa też skromnie, że w rozwinięciu skrzydeł pomogło mu bieganie po wódkę dla poety Broniewskiego. Dziś prawdziwych poetów już nie ma, ale zabawną bujdę pana Marka, niespodziewanie przypomniałem sobie wczoraj, gdy dotarły do mnie echa kolejnego „hejterskiego” ataku na pana dziennikarza Kuźniara z powodu jego cwaniactwa i zapobiegliwości, jaką się wykazał podróżując po USA.
Dlaczego ludzie poświęcają swój czas, by wyśmiewać osoby publiczne? Wyśmiewani twierdzą, że z zazdrości powodowanej bezsilnością wobec ich zdobytej ciężką pracą pozycji zawodowej i popularności. Nie śmiem wątpić, że redaktor Kuźniar do swojej pozycji, apanaży i sławy doszedł ciężką, codzienną pracą, jako dziennikarz. Nie sposób, bez ciężkiej, wręcz wytężonej pracy doprowadzić swój umysł do stanu, jaki publicznie prezentuje ten sympatyczny młody człowiek. Pan redaktor żali się, że wylewa się na niego pomyje, że wrogowie, źli ludzie… a on przecież prawa nie złamał. Normalna reakcja? Dla mnie, zgoła niepotrzebne fikanie koziołków. To dzięki takim reakcjom, pan redaktor jest najpopularniejszym polskim dziennikarzem na twitterze. Ważne, by pisali, prawda?
Rzecz w tym, że ludzie mają nawyk, często podświadomy, porównywania i ustalania własnych, opartych na obserwacji hierarchii. Coraz częściej zdarza się, że kreowane przez media osobistości, nijak przy dokładniejszym oglądzie w nie pasują do roli, jaką im wyznaczono. Tylko w sporcie, który jest bezwzględny, nikt nie stara się rozczłapanego grubasa kreować na gwiazdę sprintu, ponieważ choćby nie wiem czym go nafaszerować, taki typek nigdzie nie dobiegnie.
Krótko mówiąc „hejt” bierze się z rozdźwięku miedzy oczekiwaniami a podsuwanym widzowi pod nos produktem, takim właśnie, ja redaktor Kuźniar. Wiem, doszedł do swojej pozycji ciężką pracą, a zazdrośnicy i ludzie, którzy marzą o podobnej karierze… Stop.
Innym, źródłem „hejtu” jest rozczarowanie wynikłe z naiwności. Człowiek ogląda, słucha, czyta i kombinuje, jak przywołany na wstępie Hłasko, że tak głupio, słabo – to i on potrafi, w związku z czym aplikuje. Zakłada bloga, uprzykrza sąsiadom życie swoim śpiewem, a w skrajnych przypadkach pisze powieść o czarownikach ratujących Ziemię przed księdzem Godzillą, po czym porównuje efekty swojej pracy z dziełami, które odniosły sukces i dziwi się niezmiernie, że nie został celebrytą literatury. Czy „hejt” w jego wykonaniu wynika naprawdę li tylko z zazdrości?
Ważni redaktorzy, artyści wszelkiej maści, celebryci z łaski kolorowych pisemek a nawet niektórzy politycy, nie mogą pojąć, jakie zażenowanie i gniew budzą ich publiczne występy.
Publiczność wyobrażają sobie najwyraźniej, jako tłum zasmarkanych chłopów, przestępujących z nogi na nogę, mnących z nieśmiałości w spoconych dłoniach zniszczone czapki, a gdy pan raczy się odezwać, schylających głowy przed jego autorytetem. Być może dlatego wyobraźnia płata im takiego figla, że tacy ludzie ich otaczają na co dzień, a być może to jakaś projekcja z życia ich przodków. Nie mnie to rozstrzygać.
Czy jest tak, że „hejt” wobec osób publicznych powstaje z szacunku dla prawdy? To może przesada, ale na pewno jest to, często nie do końca uświadomiony protest przeciwko zaburzeniu hierarchii. Redaktor Kuźniar jest tylko najnowszym przykładem i nawet nie użyłbym w tekście jego nazwiska, gdyby nie to, facet wciąż udaje, że nie rozumie, dlaczego chwalenie się własną zaradnością spowodowało wylanie na niego „wiadra pomyj” choć wielu swoim znajomym zaimponował sprytem. No właśnie!