Nadzieja ciągle jest w nas (?)

Zdecydowałam się napisać ten list pod wpływem bardzo silnego impulsu jakim była dla mnie informacja o śmierci prof. Religi. Myśli kłębiące się w mojej głowie nie pozwalają spokojnie zasnąć. Informacja o odejściu mojej ikony, mojego wzoru człowieka potrafiącego dzielnie żyć z chorobą, jakoś nie może znaleźć swojego miejsca w zakamarkach mojego umysłu. Nie może, ponieważ widziałam w nim siebie. Słowa wypowiedziane kiedyś przez Profesora, a dziś uporczywie powtarzane we wszystkich mediach „żyję normalnie”, „po operacji chcę wrócić do pracy”- to jakby moje słowa. Jego wiara w powodzenie rozpoczętego leczenia, to jakby moja wiara…

Takie bolesne informacje odbijają sie szerokim echem przede wszystkim w sercach ludzi nieuleczalnie chorych, takich jak ja, którzy mimo wszystko próbują w swoim nieszczęściu odnaleźć sens życia. Patrząc jak okrutne bywa przeznaczenie, na pewno ciężko jest uwierzyć, że w „moim” przypadku los okarze się łaskawszy. Chciałam jednak zwrócić się do tych wszystkich chorych ludzi, którzy proszą mnie w swoich listach o psychiczne wsparcie, o wskazówki jak sobie radzić z chorobą, jak żyć w tym niesprawiedliwym świecie i nie zwariować. Nie jestem specjalistą, ale mam kilka wskazówek wartych chociażby przemyślenia:

Po pierwsze nie można swojego nieszczęścia uporczywie chować przed światem. Dobroć ludzka, jakiej doświadczyłam przez ostatnie miesiące naładowała mnie tak wielką pozytywną energią, że wystarczy mi jej na jeszcze bardzo, bardzo długo. Postawa mieszkańców mojego miasta dała mi siłę i jakąś mądrość, które pozwoliły mi inaczej widzieć świat. Dziś doskonale potrafię odróżniać to, co w życiu nie ważne i nietrwałe, od tego co wieczne.

Świadomość nieuleczalnej choroby to co prawda uczucie bardzo niewygodne, ale można ugasić je w sobie tak mocno, że w końcu przestaje sie o tym pamiętać. Każdy pojawiający się dyskomfort w oddychaniu tłumaczę sobie na sto różnych sposobów: a to spadkiem ciśnienia, a to pewnie przesadziłam z wysiłkiem. Nigdy nie dopuszczam do swojej świadomości, że może to być postęp choroby. Jestem zdrowa. Żyję tylko trochę inaczej niż inni. Ta myśl pozwala mi funkcjonować bardzo dobrze.

Kiedy leczenie się nie powiodło, kiedy dopadła mnie ta bolesna prawda, że jedynym ratunkiem jest przeszczep, zaczęłam zupełnie bezpodstawnie utożsamiać bezradność z bezsilnością. To bardzo niebezpieczne. Nie powinniśmy w takich przypadkach czuć się bezsilni, mimo, że pierwsze wrażenie mogłoby wskazywać na to, że jest to sytuacja patowa. Z każdej sytuacji są zawsze co najmniej dwa wyjścia. Bezradność jest chwilowa, trzeba więc szukać różnych sposobów podjęcia walki z chorobą tak, aby być do syta przepełnionym wrażeniem, ze zrobiło się zupełnie wszystko co można.

Z pewnością wielu z Was uzna moje rady za banalne mrzonki, ale w moim przypadku te sposoby sprawdzają się znakomicie i mimo to, iż dzisiaj dotarły do mnie tak smutne wieści o śmierci Profesora, ja wierzę, na prawdę wierzę, że wytrwam w tej kolejce po nowe życie.

Życzę tego wszystkim chorym oczekującym na przeszczep.

pomoc dla renaty

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Nie wiem do kogo skierować ten komentarz

Do Renaty, czy do Mada.

To nie ma zbyt wielkiego znaczenia.

Zadzwoniłam do mojej mamy w dniu śmierci Religi. Pytam czy wie.
Wiem, odpowiada mama, zdenerwowała mnie ta śmierć.
Poprzez śmiech odpowiadam pytając jednocześnie: czy czuje się zdenerwowana za każdym razem kiedy słyszy, że ktoś umarł na raka.
Mama odpowiada coś wymijająco.

Jestem beznadziejną kretynką. Wiem przecież o co chodzi. Wiem, że za każdym razem kiedy umiera ktoś na raka, moja mama widzi w nim siebie.

Skąd mój śmiech? Normalna, choć prymitywna samoobrona. Przed myśleniem o nieuniknionym.
Nauczyłam się tego, jak wielu ludzi podczas intensywnego etapu jej leczenia. Kiedy była tak słaba i przerażona, że tylko mój uśmiech mógł cokolwiek zmienić.
Wychodziłyśmy ze szpitala, wsiadała do samochodu, albo ja odeszłam za róg i łzy zaczynały płynąć same.

Wtedy byłam przekonana, że Ona umiera. Właściwie lekarze też tak myśleli.

Tak długo jak trwa życie, trwa nadzieja.

Wszystko może się wydarzyć.

To o czym pisze Renata, to nie są żadne naiwne mrzonki, to jest szukanie siły i nadziei.

Siła i nadzieja. W sobie i od innych.

Renata doświadczyła tego, co może sprawić ludzka energia i Obecność.

Przeznaczenie nie jest ani okrutne, ani łaskawe. Jest jakie jest i właśnie dlatego nadzieja jest ogomnie ważna.

Przeznaczenie można urobić :)

Tego się trzymajmy.

Szczególnie ciepłe pozdrowienia dla Renaty.

Dziękczynne, za ten tekst, dla Mada.


nadzieja umiera ostatnia

i niech tak zostanie


Subskrybuj zawartość