Niektórzy już znają z Salonu24, inni skądinąd, z Latte24 albo co, ale jakoś można by zacząć, a przecież sfera bajkowa była od zawsze moja i na TXT to obstawiałam ją chyba tylko ja… Zatem, kto ciekaw, niech rzuci okiem.
Postanowiłam, że w ramach prezentu na święta dam moim siostrzenicom bajki napisane przez siebie. Każda dostanie jedną, ze sobą w roli głównej. Na razie napisałam jedną, mam pomysły na kolejne. W ramach prapremiery będę je wrzucać na bloga, ciekawa jestem waszych opinii i na temat pomysłu i na temat wykonania. A oto bajka…
* * *
Była sobie mała dziewczynka o imieniu Nadziejka. Miała wielkie, brązowe oczy i piękny uśmiech. Lubiła śpiewać i tańczyć, i wymyślać różne historie. Często chodziła na spacery, na których zbierała kwiaty, tworząc z nich czarodziejskie bukiety. Na spacerach spotykała też różne zwierzątka, z którymi się chętnie zaprzyjaźniała, rozmawiała i bawiła godzinami.
Pewnego dnia Nadziejka poszła na bardzo długi spacer. Był piękny, słoneczny dzień, a dziewczynka biegała za motylami i nawet nie zauważyła, jak bardzo oddaliła się od domu. Nagle zobaczyła przed sobą ścianę lasu. Pomyślała, że zaraz wróci do domu, ale poczuła się trochę głodna i zmęczona długim spacerem. Znała w lesie jedną polankę, na której rosły poziomki. Pomyślała, że wróci do domu, jak spróbuje poziomek.
Jak pomyślała, tak zrobiła. Weszła do lasu, odnalazła polankę całą czerwoną od owoców i zaczęła się nimi zajadać. Przesuwała się od krzaczka do krzaczka wybierając starannie pyszne poziomki spomiędzy zielonych listków. Nagle rozgarnąwszy poziomkowe krzaczki zobaczyła coś dziwnego, wąskiego i błyszczącego, jakby ogon pokryty łuską. Pomyślała, że to pewnie jaszczurka, ale te zwinne stworzonka zawsze szybciutko przed nią umykały. A to coś tutaj leżało bez ruchu i błyszczało w trawie. Nadziejka zupełnie nie wiedziała, co by to mogło być. Zdawało jej się, że tajemnicze coś się poruszyło, dlatego pomyślała, że to jakieś zwierzątko. „Może to wąż? Ciekawe, czy z wężem tez można by się zaprzyjaźnić?…” – pomyślała sobie dziewczynka i wiedząc, że ma przed sobą koniec węża, zaczęła przyglądać się uważnie wężowemu ogonowi, szukając jego początku. „No bo żeby porozmawiać z wężem, muszę odnaleźć jego głowę. ” – pomyślała.
Ten ogon był jednak jakiś dziwny. Zamiast się powoli rozszerzać i wić w trawie, on się gwałtownie poszerzył i zniknął pod jeszcze dziwniejszym trawiastym pagórkiem. „Co to za dziwny ogon i jeszcze dziwniejszy pagórek?” – zastanowiła się Nadziejka, przyglądając się uważnie nieznanemu jej zjawisku. Wtem pagórek poruszył się, a Nadziejka odskoczyła od niego z okrzykiem: – Ojejku! Przecież to nie wąż, to smok!
Usłyszawszy okrzyk pagórek będący smokiem poruszył się bardziej zdecydowanie i machnął ogonem. Ów ogon potrącił dziewczynkę, która zachwiała się i wylądowała na pupie. Dlatego nie uciekła od razu przed smokiem, chociaż się trochę przestraszyła. No bo kto by się nie bał prawdziwego smoka! A ten od razu stanął nad Nadziejką i wybałuszał na nią swe wielkie, smocze ślepia. – Nie rób mi krzywdy, panie Smoku – poprosiła Nadziejka, przezwyciężając lęk. – Ja tu tylko zbierałam poziomki, bo byłam trochę głodna. Ale już zaraz sobie pójdę i nie będę ci przeszkadzać…
Smok zdziwił się bardzo, że ktoś do niego tak grzecznie mówi. Przyzwyczajony był do okrzyków i przerażonych pisków. Odwaga Nadziejki go zaskoczyła. – A kim ty jesteś – spytał z zaciekawieniem – że się mnie nie boisz i rozmawiasz ze mną, zamiast uciekać z krzykiem? – Nie mogłam uciec, bo przewróciłam się na pupę – wyjaśniła praktycznie dziewczynka. – Ja jestem Nadziejka. Poza tym ja bardzo kocham wszystkie zwierzątka i pomyślałam, że z tobą może też mogłabym się zaprzyjaźnić… Bo ty też jesteś zwierzątkiem, prawda? Ale nie chciałam ci przeszkadzać w drzemce, przepraszam bardzo, że cię obudziłam. – Ja jestem Eryk – powiedział smok i westchnął. – Właściwie to nie spałem. Leżałem bez ruchu, zastanawiając się, gdzie mógłbym znaleźć coś do jedzenia. – Ojej! – zawołała Nadziejka.- Ale chyba nie chciałbyś zjeść mnie?
Smok wyraźnie się zakłopotał. – No nie… – odpowiedział z ociąganiem. – Przecież nie mogę cię zjeść, skoro kochasz wszystkie zwierzątka, w tym także i mnie. Ale coś bym zjadł…
Dziewczynka zastanowiła się chwilę nad tym, co właściwie jadają smoki. – Wiesz co, – powiedziała – cieszę, że postanowiłeś mnie nie zjadać i coraz bardziej cię za to lubię. Dlatego postaram się pomóc ci. Widzisz, jak ja byłam głodna to znalazłam w lesie poziomki. Wiem, że smoki lubią zupę ogórkową, ale nie mogę cię na nią zaprosić, bo u nas dzisiaj jest na obiad zupa pomidorowa. My bardzo lubimy pomidorową. Ale może ty znalazłbyś sobie coś do jedzenia w lesie? Tu rośnie tak dużo dobrych owoców! – Owoce? – prychnął smok z oburzeniem, aż z nozdrzy uniosła mu się smużka dymu. – Myślisz, że po owocach mógłbym tak pięknie zionąć? – spytał i aby zilustrować swe słowa zionął ogniem i opalił stojące nieopodal drzewko. – Ojej, Eryku, ale ty masz ogień! – wykrzyknęła Nadziejka z zachwytem, ale też trochę z przestrachem. – Skąd go bierzesz? – Z muchomorów! – powiedział smok z dumą. – Takich naprawdę pieprznych. – To czemu ich nie zjesz teraz? – spytała z ciekawością dziewczynka. – Bo tu ich nigdzie nie ma. W całym lesie. Zjadłem wszystkie, które były, a nie było ich znów tak wiele… – To trzeba poszukać następnych gdzieś indziej! Rusz się, Eryku, ruszamy na poszukiwania!
Przez jakiś czas szli piechotą, ale tak jak smok mówił, dookoła nie było widać żadnych muchomorów. Rosły tam borowiki, koźlaki, podgrzybki, maślaki, kurki i kanie, ale muchomor nie rósł ani jeden. Dlatego Nadziejka po chwili wsiadła na grzbiet smoka, który był wygodny, bo między łuskami porośnięty zielonym futerkiem. Razem polecieli do zupełnie innego lasu. Po drodze przelecieli nad domem dziewczynki. – Zobacz, Eryku, to tutaj mieszkam. Zaproszę cię kiedyś do domu na obiad, jak mama zrobi ogórkową.
Smok kiwnął głową i polecieli dalej, aż do drugiego lasu.
– Tu jeszcze nie byłem, może będą tu jakieś muchomory do jedzenia?… – powiedział smok i przygotował się do lądowania. Zobaczyli pod sobą ładną polankę pełną przepięknych muchomorów, czerwonych w białe kropki. Ale jak się okazało, nie byli tu jedynymi gośćmi. Kawałek dalej buszował wśród grzybów drugi smok, całkiem pomarańczowy. – Dzień dobry! – odezwała się grzecznie dziewczynka do nowego smoka. – Ja jestem Nadziejka, a to jest Eryk. Przyszliśmy tu szukać muchomorów do jedzenia, bo Eryk był głodny. Mam nadzieję, że grzybów starczy dla was obojga, bo ja to przecież muchomorów nie jadam… – i roześmiała się dźwięcznie. – Witam – uśmiechnął się pięknie nieznajomy i od razu było wiadomo, że to jest smoczyca. – Ja jestem Lindriam. Zapraszam, jestem pewna, że obydwoje najemy się muchomorami i jeszcze ich zostanie na następny obiad. – A co ze śniadaniem? – spytała ciekawie Nadziejka. – Smoki nie muszą jeść śniadań ani kolacji – odpowiedziała Lindriam. – To obiad jest dla smoków ważny.
Eryk nie mówił nic, tylko patrzył na nową znajomą z prawdziwym zachwytem. Po czym zajął się jedzeniem, nie spuszczając smoczycy z oka.
Nadziejka poczekała, aż Eryk zje co nieco, po czym poprosiła go, by podrzucił ją do domu. – Wiesz, to trochę daleko, a ja sama przecież nie polecę do domu na skrzydłach… A tam mama czeka na mnie z pomidorówką… – rozmarzyła się Nadziejka, która po długich spacerach i lotach też poczuła się głodna. W końcu było już dość późno, bliżej podwieczorku niż obiadu!
Eryk przystał na propozycję dziewczynki z ochotą. Miał teraz dużo siły i zaproponował Lindriam wspólny lot. Wszyscy razem ruszyli w stronę domu Nadziejki. Gdy dolecieli na miejsce, mama Nadziejki stała w drzwiach i rozglądała się dookoła z niepokojem. – Gdzie byłaś tak długo? – zawołała na widok córki. – I kto to przyszedł z tobą? – zapytała ze przestrachem na widok niespodziewanych gości. – Nie bój się mamo, to tylko Eryk i Lindriam. Są smokami, ale nic ci nie zrobią, bo najedli się muchomorów. Teraz mogą wspaniale ziać ogniem. Zostało dla mnie trochę zupy? – wołała Nadziejka, zaglądając w kuchni do garnków.
Smoki pomachały Nadziejce przez okno na pożegnanie. – Mam nadzieję, że niedługo do mnie zajrzycie! – krzyknęła dziewczynka, gdy odlatywali.
A mama Nadziejki nałożyła dziewczynce pełen talerz zupy pomidorowej, postanawiając w duchu, że niczemu nie będzie się dziwić. Ale nie udało jej się to wcale, bo po chwili Nadziejka spytała: – Mamo, kiedy zrobisz zupę ogórkową? Chciałabym zaprosić smoki na obiad.
Obrazek autorstwa Asi Rysowniczki, blogerki z Salonu http://asiarysuje.salon24.pl/
komentarze
Bardzo ładnie, proszę pani:)
a rok smoka wodnego się niedługo zaczyna wg mitologii chińskiej.
P.S.
W tym zdaniu
“Dlatego postaram się pomóc ci.”
to ‘ci” bym trochę wcześniej w zdaniu umieścił, bo mi zgrzytnęło ono:)
grześ -- 28.12.2011 - 16:54O rany... Smok wegetarianin?
Pewnie z pobudek religijnych albo etycznych. Długo na tych grzybach raczej nie pociągnie. Zresztą grzyby są nielegalne, można za nie dostać 3 lata, o wstydzie nie wspomnę. Dziwny temat jak na bajkę dla – sądzę – dzieci.
referent -- 29.12.2011 - 14:55-->Autorka
Trochę jeszcze o tym myślałem. Nie bardzo podoba mi się imię dziewczynki. Nazwałbym ją raczej Helga albo Gertruda, a smoka opatrzył swojskim Świętodmuchem albo Chachułą. Po czym z czystym sumieniem poprowadziłbym akcję tak, żeby nasza słowiańska siła przebiegle wydobyła z Gertrudy przepis na zupę ogórkową, miło gaworząc podczas wycieczki po lesie, a potem dzieciaka zeżarła i mlasnęła ze smakiem. Naprawdę, słabe to jest, że smok żywi się grzybami. Ciemny lud może to kupi, ale jednak smok, to musi być smok.
referent -- 29.12.2011 - 21:24Grzesiu,
poprawię... kiedyś. Teraz nie chce mi się. Będzie Cię kłuło w oczy, no przepraszam bardzo.
Mida -- 29.12.2011 - 22:42A smok wodny, to chyba całkiem co innego! Czym się taki żywi? Glony chyba nie są zbyt pieprzne… :D
Pozdrawiam!
Referencie,
ale na coś trzeba się zdecydować.
Albo bajka dla dzieci, albo historia wojenna z podtekstami.
Smoki jadają muchomory i ogórkową – to wie każdy, kto czytał sceny z ich życia. A kto nie czytał, ten ma czego żałować. Zatem nawiązanie jest oczywiste i dla mojej małej adresatki odpowiednie, gdyż “Sceny z życia smoków” już zna. Jej mama o to zadbała.
Mida -- 29.12.2011 - 22:47A poza tym imienia nie wybierałam ja, tylko jej mama. Ja, że tak powiem, wyboru nie miałam, musiałam dostosować się do rzeczywistości.
A gdybyś Ty, Referencie, miał kiedyś lecieć na grzbiecie smoka, to co wolałbyś, żeby on jadał? Muchomory, czy małe dzieci, hm? Z mojego punktu widzenia sprawa jest bezdyskusyjna.
Poza tym zapraszam, napisz swą własną opowieść na kanwie mojej bajki, z Gertrudą, Słowianami i pożeraniem dzieci. Ja się nie obrażę za zapożyczone wątki, tylko nie czytaj jej mojej Nadziejce. Poczekaj, aż trochę odrośnie i nabierze dystansu.
Pozdrawiam
-->Mida
Że niby ja? Bez żartów. Bajka to jedna z najtrudniejszych form literackich. Dla bardzo wymagającego czytelnika. Nie odważyłbym się nawet wtedy, gdyby ego skoczyło mi do poziomu samopoczucia Radka Sikorskiego (to nasz minister spraw zagranicznych). A tu jest w dodatku orka na ugorze. Akcja szczątkowa, postaci jak cepy, całość “wisi” na końcowym zdaniu, które jest swego rodzaju puentą, ale co to w gruncie rzeczy za puenta. Nie, to robota nie dla mnie, za mało szans na powodzenie. Wolę więc sobie poszydzić, bo to wychodzi mi najlepiej. I w sumie nie zabiera aż tak dużo czasu. Do pracy twórczej jednak nie zniechęcam, choć bajka mi, prawda, nie podeszła. I bez znaczenia jest, że sam nie piszę lepiej. To naprawdę bez znaczenia dla sprawy.
referent
referent -- 30.12.2011 - 07:44Referencie,
dziękuję za szczere postawienie sprawy.
Ja za to lubię poważnie odpierać wyszydzanie. To ćwiczy w bronieniu swego stanowiska.
To jest akurat trochę inna bajka niż pozostałe moje. Miała pasować do charakteru mojej czytelniczki. I myślę, że udało mi się to. Więc nawet jeśli postacie i fabuła cienkie – to stylizacja udana, a o to najbardziej chodziło.
A zdanie końcowe… wyszło przypadkiem. Wcale nie było zaplanowaną puentą. Miało być tylko… zaskoczeniem. Jeśli jest na tyle mocne, że trzyma całość, to wow.
Nigdy nie zauważyłam, że bajka to trudny gatunek dla wymagającego czytelnika. A jesteś już drugim komentatorem, który mi to mówi. A może trzecim. A te bajki jakoś tak naturalnie mi one wychodzą, czasem lepsze, czasem gorsze.
Ciekawe, od czego to zależy.
Pozdrawiam w zastanowieniu
Mida -- 30.12.2011 - 15:17-->Mida
I słusznie. Nie ma co się za bardzo przejmować. Przy czym znowu – nie do końca.
Pozdrawiam,
referent
referent -- 31.12.2011 - 06:46