Obecna wojenka władza-Kościół jest kolejną odsłoną „pierekowki” dusz ludności tubylczej na zewnętrzne zamówienie.
I. Zarządzanie przez kryzys
W sumie można się było tego spodziewać. Po kastrowaniu pedofilów, dopalaczach, kibolach i kim tam jeszcze, Tusk wskazał palcem kolejny obiekt: Kościół Katolicki. Wpisuje się to w logikę wywoływania sztucznych wojenek odwracających uwagę od rzeczywistych problemów państwa, narastających lawinowo pod rządami Dyktatury Matołów. A że skala niekompetencji i brakoróbstwa zaczęła ostatnio przy okazji mnożących się wtop nie-rządu docierać również do lemingów oraz wyborców pogrążonych do tej pory w usypiającym błogostanie (ACTA, skandal z refundacją leków, zapaść kolei, pękające autostrady, problemy ze Stadionem Narodowym, zamykanie placówek oświatowych, podwyżki cen energii – i tak można wymieniać ad infinitum) to i obiektem „nagonki przykrywkowej” należało uczynić odpowiednio poważną instytucję. Tu kibole już nie wystarczą. Więc czemu by nie Kościół?
Przy okazji można nieco uszczypnąć Palikota monopolizującego ostatnio antyklerykalny dyskurs w obszarze polityki, a że opierający się na zawiści wobec księżowskiej bryki tzw. ludowy antyklerykalizm zawsze miał się u nas całkiem nieźle (taki Urban w latach 90-tych zbił na tym majątek), to czemu nie sięgnąć po te polityczne punkty, gdy sondaże zaczynają szwankować?
Oczywiście, wszystkie te miliony, których beneficjentem jest Kościół, to kropla w skali budżetu państwa i dałoby się je zaoszczędzić w jakikolwiek inny sposób – choćby zwalniając kilku spośród rzeszy zatrudnionych w ostatnich latach urzędników, ale przecież nie o racjonalizację państwowych wydatków tu chodzi, tylko o emocje, mające zagospodarować uwagę gawiedzi i przekierować ją na temat zastępczy. Dlaczego państwo tonie w długach, zamyka się szkoły, brakuje pieniędzy na inwestycje infrastrukturalne? Już wiadomo – winna jest pazerność „czarnych” dojących budżet państwa i w związku z tym należy „przeciąć pępowinę”. To, że gdy już „klerowi” się zabierze ten Fundusz Kościelny i inne budżetowe obrywy, to nikomu się od tego nie polepszy, a „zaoszczędzona” w ten sposób kasa pójdzie tradycyjnie na zmarnowanie, nie ma znaczenia. Jutro, pojutrze, gdy wyeksploatowane zostaną indukowane dziś antyklerykalne emocje, wymyśli się co innego.
II. Kolonizacja
Ale to tylko pierwsze dno całej awantury, bowiem nie dam głowy, czy nie chodzi tu o coś znacznie głębszego.
Otóż, w naszym kraju katolicyzm – nierozerwalnie związany z patriotyzmem i polskością – jest jedyną ramą organizacyjną zdolną zagrozić Antycywilizacji Postępu i zwrócić uwagę ludzi na to, że nie zawsze liczy się „tu i teraz”, tudzież płytko pojmowana „europejska nowoczesność”, że istnieje coś takiego jak racja stanu, interes narodowy i takie tam. A takowy renesans narodowych sentymentów w naturalny sposób idzie w poprzek polityki plemienia Brukselczyków i kręcących unijnym interesem Niemiec, dla których UE w coraz większym stopniu staje się narzędziem realizacji ich narodowych interesów, których akurat Niemcy strzegą bardzo pilnie i realizują z nieubłaganą konsekwencją, udrapowawszy je uprzednio w szaty euro-nowomowy.
Interes Niemiec widziany z tej perspektywy staje się więc automatycznie interesem europejskim, zatem oczywiste jest, że na inne narodowe interesy miejsca robi się nagle bardzo mało, ba – tak po prawdzie, to miejsca nie ma w ogóle. Albowiem Lebensraum dla wielkiego narodu niemieckiego to nie w kij dmuchał, potrzebuje szerokiego rozpostarcia, gdyż wiadomo, że tak wielki naród musi się z czegoś utrzymać i zaspokajać swe równie wielkie ambicje, to zaś wymaga gospodarczej kolonizacji Europy, co też Niemcy wytrwale czynią, między innymi za pomocą fenomenalnego narzędzia jakim jest waluta euro, słabsza niż niegdysiejsza „dojczemarka” i stąd znakomicie lewarująca niemiecki eksport na rynki Europy, przy którym kwoty odprowadzane przez „największego płatnika” do euro-budżetu to doprawdy pikuś – drobna inwestycja przynosząca nieporównanie większe zyski. Po prostu zloty interes.
No dobrze, ale żeby ten plan działał bez większych zgrzytów wpierw należy narody kolonizowane rozbroić duchowo, najlepiej wpędzając w kompleksy i sprawić, by uznały swą kulturę, cywilizację i dorobek dziejowy za gorszy, zaściankowy i mniej atrakcyjny od cywilizacji metropolii. Wtedy z pocałowaniem ręki będą przyjmowały to, co metropolia uzna za stosowne im opchnąć – tak w sferze materialnej jak i ideologicznej – zaś ich jedynym marzeniem będzie, by stać się choć w części takimi, jak kolonizatorzy. Niczym Murzyni marzący o urzędniczej lub wojskowej posadzie w kolonialnych strukturach i błysku aprobaty w oczach białych bwana.
III. Pierekowka na zlecenie
I tu wracamy do obecnej wojenki z Kościołem a szerzej – z tradycjonalistycznie nastawioną częścią autochtonów. Jak wiadomo, nasz Ober-Matoł liczy na brukselskie splendory i temu podporządkowuje całą swą aktywność na niwie krajowej i zagranicznej. Wszystko inne to pochodne tego marzenia, lub doraźna łatanina mająca dowieźć Tuska do deadline – czyli do roku 2014 i wyborów do Parlamentu Europejskiego po których obiecano mu fotel szefa Komisji Europejskiej (nie dostanie go, ale mniejsza – ważne, że Admin w to wierzy).
Któryś z braci Karnowskich wysnuł kiedyś przypuszczenie, że uporczywe futrowanie środowiska „Krytyki Politycznej” publicznymi dotacjami może być odpowiedzią na cichy sygnał z Brukseli, by przeorać świadomość polskiego społeczeństwa i urobić je w bardziej postępackim, „europejskim” duchu. Bo nie da się ukryć, iż wciąż dość silna społeczna pozycja Kościoła jest dla Oświeconej Europy pewnym zgryzem – mianowicie, stanowi niebezpieczeństwo, że przy kolejnym odbiciu wyborczego wahadła nadwiślańscy Aborygeni znowu wybiorą kogoś okropnego jak w 2005 roku i znów trzeba będzie uruchamiać Fundację Adenauera oraz polskich podwykonawców do „społecznych kampanii” mobilizujących pożądane grupy docelowe.
Wspominam o tym nie bez przyczyny, sądzę bowiem, że to co obserwujemy obecnie w relacjach władza-Kościół jest kolejną odsłoną tego samego spektaklu – „pierekowki” dusz ludności tubylczej na zewnętrzne zamówienie, co jest warunkiem równie istotnym by zasłużyć się w oczach zagranicznych patronów decydujących o brukselskich stołkach, jak sprowadzenie Polski do roli „obrotowej bliskiej zagranicy”, czy kolonizacja gospodarcza o której mowa była nieco wyżej. Aby ta „pierekowka” się powiodła, należy osłabić Kościół w każdy możliwy sposób.
A że zostaną cywilizacyjne gruzy? A kogo to obchodzi? Obozowi beneficjentów i utrwalaczy III RP, którego ekspozyturą jest obecna Dyktatura Matołów jest to najzupełniej obojętne, zaś tutejsze intelektualne elity o niczym innym nie marzą.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL
komentarze
Panie Gadający Grzybie!
Znów się z Panem zgadzam. :)
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 30.03.2012 - 06:36