„Niewartościowanie” jest fałszem, usiłującym nam wmówić, że można opisywać rzeczywistość abstrahując od jakiegokolwiek systemu wartości.
I. „Socjologia nie wartościuje pojęć”
Z uczelnianych anegdot Jabolissimusa i Kreatora wyemitowanych w „Kontestacji” dowiedziałem się, iż „w socjologii nie wartościuje się pojęć”. Audycję Konserwy można sobie odsłuchać na stronach „Kontestacji” (podlinkowanie powyżej), lub korzystając z archiwum Niepoprawnego Radia PL – audycja 336. Powyższe stwierdzenie padło z ust pani doktor socjologii na zajęciach ze studentami, gdy została przyłapana na promowaniu modelu „rodziny” homoseksualnej zaraz po tym jak wydeklamowała definicję rodziny jak najbardziej zgodną z tradycyjnym kanonem. Jak łatwo zauważyć, zacytowane przed chwilą zdanko miało być zgrabnym wywikłaniem się ze sprzeczności w które owa pani doktor popadła próbując jakoś koślawo poszerzyć kanon wartości tradycyjnych o surowe nakazy postępowej polit-poprawności. Żeby było ciekawiej, gdy Jabolissimus jako kontrargument opowiedział pedofilski dowcip, owa uczona niewiasta zareagowała stwierdzeniem, iż jest to „patologia”. Jabolissimus oczywiście nie omieszkał skwitować tego słowami – „patologia? ależ, proszę pani, w socjologii „nie wartościujemy pojęć”...
Wyczuwamy ten charakterystyczny smrodek relatywizmu? Jakże on wygodny dla wszelkiej maści cioteczek i wujaszków rewolucji, którzy usiłują z socjologii uczynić jedno z narzędzi pierekowki dusz – zatrzeć granicę, między socjologią, a socjotechniką. „Niewartościowanie” służyć ma wyłącznie temu, by zakneblować usta przeciwnikom uprawianej pod szyldem socjologii politgramoty, tak by nie odważyli się weryfikować różnych postępowych teoryjek. Inna z kolei pani doktor, co to zapewne również „nie wartościuje”, nie wahała się, by rozesłać mailem po studentach zaproszenie na homoparadę (jak napisała, „w ramach równowagi w przyrodzie”, cokolwiek miałoby to znaczyć). Gdy Jabolissimus w odpowiedzi rozesłał (w tym do rzeczonej pani doktor) zaproszenie na kontrmanifestację (również w imię „równowagi”, a jakże ;) ), ta raczyła odpisać wdzięcznym słówkiem – „debil”. Ot, „niewartościowanie” w praktyce.
II. Postępowy zabobon
Zastanówmy się teraz, cóż może to oznaczać – owo „niewartościowanie”. Otóż, moim skromnym, przyjęcie takiego założenia jest z gruntu fałszywe i prowadzi w perspektywie do totalnego zakłamania nauki, która wkrótce stanie się zbiorem nieweryfikowalnych teoryjek, wrzucanych „skolko ugodno” do wspólnego wora z etykietką „socjologia”. Innymi słowy, „niewartościowanie” to współczesny, pseudonaukowy zabobon, przybrany dla niepoznaki w pozór naukowości za pomocą akademickiego żargonu.
„Niewartościowanie” jest totalnym fałszem, usiłującym ludziom wmówić, że można opisywać rzeczywistość abstrahując od jakiegokolwiek systemu wartości. Otóż nie, nie można. Gdy wyruguje się jeden system wartości, nieuchronnie wkracza na to miejsce inny, z reguły gorszy. „Niewartościowanie” to intelektualny buldożer, mający usunąć z kolejnego poletka system charakterystyczny dla cywilizacji łacińskiej, zbudowanej na Dekalogu i prawie rzymskim, po to, by zrobić miejsce dla Antycywilizacji Postępu z jej własnym systemem wartościowania.
„Niewartościowanie” podważyć ma również podstawową naukową kategorię „prawda-fałsz”: albo coś odpowiada rzeczywistości, albo nie. Po tym zabiegu, socjologia zamieni się w czysty szamanizm społeczny, gdzie zamiast badań będziemy mieli do czynienia z biciem w bębenki i rytualnym tańcem wokół plemiennych totemów wznoszonych przez czarowników w rodzaju tej pani doktor od homoparady.
Odwołując się do źródeł – jeśli Max Weber, jeden z ojców-założycieli socjologii, uznał na początku XX w. w swej pracy „Etyka protestancka, a duch kapitalizmu”, iż społeczności protestanckie bardziej sprzyjają rozwojowi społeczno-gospodarczemu, niż katolickie – to dokonał oceny wartościującej właśnie. Z jego wnioskami można oczywiście polemizować (choćby na przykładzie Bawarii – najbardziej katolickiego i zarazem najbardziej rozwiniętego landu Niemiec, stanowiącego matecznik tamtejszej chadecji – również w czasach, kiedy ów szyld polityczny jeszcze znaczył coś konkretnego), niemniej owe polemiki poparte badaniami sprowadzać będą się właśnie do wartościowania: prawdziwe/nieprawdziwe, lepsze (bardziej zaawansowane)/gorsze (słabiej zaawansowane).
Z nieco innej beczki – w swej notce „Lemingi będą lemingami” Budyń78 przyznał, iż przez długi czas bronił się przed używaniem określenia „leming”. Hm, może się mylę, ale wyczuwam w tej postawie właśnie ową charakterystyczną dla współczesnej socjologii niechęć do „wartościowania”. Przypuszczam, iż owo określenie wydało się Budyniowi nazbyt stygmatyzujące i uproszczone. Zwróćmy jednak uwagę, jakim językiem posługują się socjologowie w debacie publicznej: młodzi, wykształceni, bardziej zamożni z dużych miast… z drugiej strony – starsi, gorzej wykształceni, mniej zamożni, z mniejszych ośrodków. Czyli – jakoś trzeba rzeczy nazwać, bez tego ani rusz, a jak już nazwiemy, zawsze będzie oznaczało to jakąś upraszczającą i wartościującą kalkę. Od stereotypów uciec nie sposób, mimo że jak się dowiedziałem ze wzmiankowanej na wstępie audycji, owe „stereotypy” są socjologicznym wrogiem numer jeden na równi z „wartościowaniem”.
Zresztą, powracając na chwilę jeszcze do dziadka Webera (nota bene – hakatysty i polakożercy, ale to osobny temat). Przecież jego „Etyka protestancka, a duch kapitalizmu” stała się jak najbardziej rozsadnikiem antykatolickich stereotypów, dziś chętnie przywoływanych przez wszelkich propagatorów „modernizacji” Polski, dla których podstawowym warunkiem tejże „modernizacji” jest zerwanie przez Polskę ze swym katolickim dziedzictwem kulturowym. Złośliwi nazywają to „kuchennym weberyzmem” – i mają sto procent racji.
III. Propagandyści społeczni
Takie stygmatyzowanie jest domeną współczesnych socjologów, zwłaszcza zaś tzw. „psychologów społecznych” – ooo, ci to dopiero uprawiają szamanizm na żywej tkance narodu (oj, przepraszam – „społeczeństwa”). Nawet nie udają, że czują się predestynowani nie tyle do opisywania społecznej rzeczywistości, ile do czynnego na nią wpływania i kształtowania społecznych postaw w imię przyjętych założeń dotyczących tego, jakie z ich punktu widzenia postawy są najbardziej pożądane. Weźmy profesora Markowskiego, rzucającego tezę, iż należy skutecznie, instytucjonalnie się podzielić – czyli oddzielić światło od ciemności – dobrą, liberalną część społeczeństwa od zaściankowej moherowszczyzny. Jeśli to nie jest postulowaniem apartheidu, to nie wiem co jeszcze musiałby powiedzieć.
Albo taki prof. Janusz Czapiński, uprawiający społeczną propagandę sukcesu i nieodmiennie wysnuwający ze swych „diagnoz społecznych” wnioski iż Polska rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej. Mamy więc do czynienia z propagandystami społecznymi, pozostającymi na usługach obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, którzy do swej orki zaprzęgli całą gałąź nauki – psychologię społeczną. Wspomniany prof. Czapiński jest również autorem tzw. „cebulowej teorii szczęścia”, wyróżniającej trzy poziomy szczęścia:
„Najgłębszy, genetycznie zdeterminowany i nie zawsze w pełni świadomie doświadczany poziom to wola życia. Można ją zdefiniować jako obiektywny, niezależny od świadomości standard (wartość) dobrostanu psychicznego człowieka. Poziom środkowy zawiera niektóre hedonistyczne (bilans emocjonalny i pewne satysfakcje) oraz eudajmonistyczne (np. poczucie sensu życia) miary dobrostanu tzn. subiektywnie doświadczane wartości własnego życia. Dlatego został nazwany ogólnym dobrostanem subiektywnym. Na najbardziej zewnętrzny poziom składają się bieżące doświadczenia afektywne oraz satysfakcje cząstkowe, odnoszące się do konkretnych aspektów życia (rodzina, praca, finanse, warunki mieszkaniowe, czas wolny itd.).” (http://www.psychologia-spoleczna.pl/artykuly-czytelnia-48/28-inne/731-co... )
Genialne – ujmując tak sprawy zawsze odkryjemy, że na jakimś poziomie niemal każdy z nas jest obiektywnie rzecz biorąc szczęśliwy. Jeśli dopowiemy, iż owa „cebulowa teoria szczęścia” stanowi filtr przez który prof. Czapiński przepuszcza każdorazowo wyniki swych „Diagnoz społecznych” z kolejnych lat, to nie ma co się dziwić nieodmiennie entuzjastycznym wnioskom. Zaś na malkontentów jest bat w postaci „teorii niewdzięczności społecznej” głoszącej m.in., iż „Społeczeństwa są niewdzięczne ze swej konserwatywnej natury i nigdy nie docenią w pierwszym pokoleniu zmian w regułach życia codziennego, nigdy nie nagrodzą twórców tych zmian.”.
Chyba nie trzeba dodawać, iż teorii owej pan profesor użył do wytłumaczenia społecznego niezadowolenia z kosztów „transformacji ustrojowej”, co gładko pozwoliło mu zignorować rozliczne systemowe patologie III RP.
***
Jak widzimy, wszystko sprowadza się do wartościowania i nie dajmy się nabrać, że jest inaczej. Warto mieć wyczulone ucho na różne pięknoduchowskie zaśpiewy w rodzaju „niewartościowania pojęć”. Gdy je usłyszymy, wiedzmy, że nieodmiennie kryje się za nimi jakiś intelektualny szwindel, zazwyczaj interesowny i podszyty dość parszywą ideologią, na której końcu widnieją bramy Nowego Wspaniałego Świata.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL
P.S. Na zbliżony temat: http://niepoprawni.pl/blog/287/polska-jak-bhutan
komentarze
Panie Gadający Grzybie!
Jestem psychologiem i magistrem psychologii, a jakoś nie jestem w stanie zgadnąć, co to za zwierze „psycholog społeczny”. Jest oczywiście psychologia społeczna, ale to jest dział psychologii i psycholog powinien mieć o niej pojęcie, ale nie rozumiem jak można się specjalizować wyłącznie w tym wycinku zagadnień psychologicznych.
Generalnie światek „nauki”, po doświadczeniach z globciem i innych fałszerstwach lewackich „guru” jest dla mnie wyjątkowo podejrzany.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 19.07.2012 - 17:34Co to “psychologia
Co to “psychologia społeczna”? Warto zapytać prof. Czapińskiego, bo on w tym robi. Z tego co się orientuję, to dziedzina interdyscyplinarna z pogranicza psychologii i socjologii.
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 22.07.2012 - 15:44Panie Gadający Grzybie!
Psychologia społeczna to dziedzina psychologii zajmująca się wpływem społecznym na jednostkę. Z socjologią ma to tylko tyle wspólnego, że zajmuje się małymi grupami. Oczywiście socjologowie usiłują wypowiadać się na temat jednostek, choć nie jest to ich działka.
Mnie nie chodzi o to, czym zajmuje się psychologia społeczna, tylko co to za zwierzę „psycholog społeczny” i czym się różni od psychologa? Przecież psycholog musi uwzględniać wpływ kontekstu społecznego. Natomiast nie wyobrażam sobie psychologa ograniczającego się tylko do tego wpływu.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 27.07.2012 - 23:59@ Jerzy Maciejowski -- 28.07.2012 - 00:59
Nie ma to znaczenia. Ważne jest to, że w telewizorniach “psychologowie społeczni” robią za specjalistów od wszystkiego i pełnią rolę szamanów. Czepiasz się detali, starasz się uściślać, a to – powtarzam – nie ma znaczenia. Podobnie nie ma znaczenia to, co piszą w swoich pracach naukowych. Znaczenie ma to, w jakiej roli są obsadzani w mediach i z jakich pozycji robią wodę z mózgów ludziom.
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 30.07.2012 - 18:28Panie Gadający Grzybie!
W zasadzie mogę się zgodzić. Niemniej pokazując absurdalność stosowania terminu „psycholog społeczny” podważam również „naukowe” banialuki jakie większość z nich opowiada.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 30.07.2012 - 23:00