...czyli rosyjska odpowiedź na kryzys.
Nie najlepiej dzieje się z rosyjską walutą. Rubel przyduszony sankcjami konsekwentnie traci na wartości, co skutkuje potężną inflacją. Według prognoz Instytutu Gajdara w 2015 inflacja ma wynieść 17,1 proc. w skali roku. Tendencja ta szczególnie dotkliwie odbija się na cenach żywności – przykładowo, w marcu produkty spożywcze były droższe o 23 proc. w porównaniu do analogicznego okresu w roku 2014. Na powyższe nakłada się spadek średnich realnych dochodów ludności – szacuje się, że w skali roku jest to nawet 10 procent. Do tego dochodzi odpływ kapitału – w samym 2014 wyprowadzono z Rosji 151 mld. dolarów. Efekt jest m.in. taki, że Rosjanie, zwłaszcza na prowincji, odczuwają chroniczny brak gotówki, wskutek czego do łask wraca stary, dobry handel wymienny. I tu na arenę wkracza ludzka pomysłowość, usprawniająca wymianę towarową między ludźmi.
Oto, jak donosi PAP, w rosyjskiej wsi Kolionowo niejaki Michaił Szlapnikow, miejscowy rolnik, były handlowiec i zarazem zwolennik anarchizmu spod znaku Bakunina, zaczął emitować własną quasi-walutę na potrzeby handlu barterowego między miejscowymi. Koliony, drukowane w nominałach od 1 do 100 służyły do wzajemnych rozliczeń i były rodzajem skryptów dłużnych. Łącznie, w 2014 pan Michaił wyemitował 20 tys kolionów. Co ciekawe, ów „pieniądz” nie podlegał inflacji, miał bowiem zakorzenienie w namacalnym towarze. Ustalono mianowicie, iż 5 kolionów jest równowartością wiadra kartofli, czyli 10 kg. Ten „ziemniaczany parytet” powodował, iż koliony były bardziej stabilne od pikujących „państwowych” rubli, których zresztą i tak mieszkańcom wsi chronicznie brakowało. Przykładowo, według badań przeprowadzonych w supermarketach w Samarze przez rosyjską Izbę Obrachunkową, cena ziemniaków na początku 2015 roku była aż o 67 proc. wyższa, niż w roku 2014. Kolionami nie można było wprawdzie płacić w sklepach, ani wypłacać nimi wynagrodzeń, jednak w prywatnych rozliczeniach między ludźmi sprawdzały się znakomicie.
Policzmy sobie – wg branżowego portalu fresh-market.pl w marcu kilogram ziemniaków kosztował w Rosji ok 24 rubli. Zatem 5 kolionów (10 kg ziemniaków) to 240 rubli, czyli wedle przelicznika z początku marca 1 kolion wart był 48 rubli. Jak pamiętamy, pan Szlapnikow wypuścił 20 tys kolionów – a więc w obiegu była równowartość 960 tys rubli! Wedle oceny Szlapnikowa, jego waluty używa około 100 ludzi, czyli na głowę przypada średnio 200 kolionów, co daje 9600 rubli. Wymienione tu liczby świadczą o ogromnym zapotrzebowaniu na „twardą” walutę, nie podlegającą różnym złodziejskim w swej istocie machinacjom polegającym na okradaniu ludzi z pieniędzy, bo do tego de facto sprowadza się „podatek inflacyjny”. Tymczasem otrzymując za jakiś towar lub usługę koliony, można było je w dowolnym momencie wymienić na kartofle, jaja, kury itp. wedle tego samego, stałego kursu. Zresztą Szlapnikow wyraził to dobitnie w nadruku na swoich banknotach: „bilet stanowi własność rezerwy walutowej wsi Kolionowo. Nie podlega inflacji, dewaluacji, stagnacji i innej falsyfikacji. Nie stanowi środka wzbogacenia i spekulacji. Zabezpieczony własnymi zasobami Kolionowa. Za podrabianie można ten, tego…”.
Niestety, przedsięwzięcie skończyło się smutno. Ktoś doniósł gdzie trzeba, rosyjski bank centralny pozwał Szlapnikowa, a łebskiemu rolnikowi grozi więzienie. Nie dziwię się – emitowanie alternatywnego pieniądza, opartego na stałym parytecie jakiegoś konkretnego dobra – niechby nawet i kartofli – musi stanowić senną zmorę bankierów. Zarówno państwowych, zarabiających na inflacji emitowanej przez siebie waluty, jak i prywatnych specjalistów od „wypłukiwania złota z powietrza”. Nie po to przez dziesięciolecia demolowano światowy system walutowy odchodząc od parytetu złota i ustaleń z Bretton-Woods, otwierając bramę dla pieniądza fiducjarnego i konsekwentnie dążąc do zupełnej wirtualizacji waluty, by teraz ktoś tylnymi drzwiami miał znów wprowadzać „konkretyzację” pieniądza, stawiając tym samym tamę nieograniczonej spekulacji, jaka obecnie ma miejsce. Jak mogliśmy się przekonać choćby na przykładzie ostatniego światowego kryzysu, współczesny rynek finansowy tak dalece oderwał się od jakichkolwiek materialnych podstaw, że większość będących w obrocie „walorów” jest tak naprawdę stertą bezwartościowego śmiecia. Dodatkowo, receptą na kryzys był lawinowy dodruk pieniądza, co tylko pogłębiło istniejące patologie, wskutek czego kolejny krach będzie jeszcze gorszy. Ludzie to czują, stąd waluty alternatywne, zakorzenione w czymś, czego można realnie dotknąć, lub oparte np. na przeliczniku wykonanej pracy, zaczynają cieszyć się coraz większym powodzeniem. I już na zakończenie – swojego czasu bodajże LPR sformułowała postulat oparcia złotówki na parytecie miedzi. Wówczas wyśmiano ten pomysł, jako rojenia ekonomicznych ignorantów. Zastanawiam się jednak, czy aby nie była to jedyna rozsądna droga chroniąca naszą gospodarkę przed nieuchronnym zawaleniem się globalnej piramidy finansowej?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 26 (26.06-02.07.2015)
komentarze
Panie Piotrze!
Parytet pracy niewykwalifikowanej. To jest najlepszy parytet, bo niepodatny na spekulację, inflację, nowe odkrycia złóż, czy zastosowań miedzi, złota czy innego dobra.
Przy okazji, cieszę się, że zgadzamy się co do oceny „walut światowych”. Pieniądza fiducjarny jest bezwartościowym papierem. :)
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 05.07.2015 - 06:32@JM
Już o tym rozmawialiśmy. Wciąż nie jestem przekonany – praca to również towar podatny na wahania “kursowe” – w zależności od ilości rąk do pracy, popytu na pracowników itp. Trzeba by ustalić sztywną wartość roboczogodziny i tego się trzymać bez względu na wszystko.
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 05.07.2015 - 18:13