Ten, kto osadził tu swych nominatów z PO, dziś postanowił odciąć im zasilanie.
I. Likwidacja „projektu PO”
W niniejszym tekście muszę niestety uciec się do powtórek tez rozstrzelonych w kilku wcześniejszych artykułach, ale chciałbym je zebrać w jednym miejscu i uczynić punktem wyjścia do dalszego wywodu. Otóż wiele wskazuje na to, że jakiś rok temu, wraz z wybuchem afery podsłuchowej rozpoczął się proces likwidacji „projektu PO”, jak o Platformie zwykł był mawiać Donald Tusk w gronie najbliższych współpracowników. W sumie nic dziwnego – jeśli przypomnimy sobie słowa generała Gromosława Czempińskiego, który w przypływie szczerości wyznał ileż to bliskich spotkań III stopnia musiał odbyć, by powołać tę partię do życia, to słowo „projekt” jest tu jak najbardziej na miejscu. Podobnie, jak trafnym określeniem byłby termin „konstrukt służb”, jakiego użyto w odniesieniu do Janusza Palikota, w którego otoczeniu z kolei brylowali w okresie politycznej hossy generał Marek Dukaczewski i Jerzy Urban. Ten ostatni nawet delegował do „ruchersów” swego protegowanego – Andrzeja Rozenka, by ten miał baczenie na poczynania pana Janusza. Ostentacyjne odejście Rozenka było jasnym sygnałem, że oto Twój Ruch zostanie, po odegraniu wyznaczonej mu roli, jaką było zagospodarowanie w 2011 roku rozczarowanego do PO segmentu elektoratu, rychło złożony do politycznego grobu – i tak też się stało, co sam Palikot uporczywie wypiera ze świadomości, pogrążając się w groteskowej miotaninie, niczym robak na haczyku.
W każdym razie, któż bardziej jest powołany do likwidacji „projektu” od jego rzeczywistego twórcy? Zatem „policje tajne, widne i dwupłciowe” wzięły się raźno do roboty, czego efektem były opublikowane przez „Wprost” materiały z kelnerskich podsłuchów. Warto pamiętać, że ówczesnym szefem „Wprost” był Sylwester Latkowski, czyli człowiek o mocno szemranej przeszłości, włącznie z niewyjaśnioną po dziś dzień sprawą zabójstwa. Ktoś taki nadaje się wyśmienicie na medialnego drukarza do specjalnych poruczeń. Niewykluczone zresztą, że o losie PO zadecydowano już wcześniej, wtedy, gdy rozmaitych dygnitarzy nagrywano, a rok temu została odpalona jedynie pierwsza petarda. Proces wycinania tak rozrosłego i usadowionego od lat w państwowych strukturach nowotworu musiał zostać rozłożony na raty – po drodze należało chociażby sfałszować wybory samorządowe, by właściwi ludzie zostali ulokowani tam gdzie płynie najszerszy strumień unijnych pieniędzy, bo odstawka siły rządzącej na szczeblu centralnym to jedno, a zachowanie najbardziej obfitych żerowisk – to drugie.
II. Z niemieckiego nadania
No dobrze, dlaczego jednak postanowiono zburzyć coś, co do tej pory tak dobrze żarło, mówiąc Januszem Radziwiłłem – „własną robotę własnymi potargać rękami”? Wszak nikt lepiej od Platformy nie gwarantował zabezpieczenia rozmaitych interesów, wpływów różnych sitw i lobbies szarpiących postaw czerwonego sukna III RP. Tu odpowiedzią może być Ukraina, a konkretnie – wojna o zasięg stref wpływów i linię demarkacyjną między niemiecką Mitteleuropą a rosyjską Eurazją, która tam się rozgrywa rękoma Ukraińców i nadesłanych z Rosji „separatystów”. Platforma, pełniąca in gremio rolę niemieckiego namiestnika na Polskę, wprawdzie posłusznie z dnia na dzień przechrzciła się na zajadłą antyrosyjskość, tak jak wcześniej równie posłusznie właziła bez wazeliny Putinowi tam gdzie lubi – na etapie, gdy obowiązywał reset i niemiecko-rosyjski sojusz – lecz z jakiegoś powodu Niemcy postanowiły ją poświęcić.
Warto w tym momencie nadmienić, że PO objęła władzę w 2007 roku również z niemieckiego nadania, co opisał znakomicie śp. Rewizor w słynnym blogowym tekście „Jak zmanipulowano wybory 2007 roku”. Wówczas to należące do Leszka Balcerowicza Forum Obywatelskiego Rozwoju w cichej współpracy z afiliowaną przy niemieckiej CDU Fundacją Adenauera, stało się koordynatorem akcji „Zmień kraj, idź na wybory” z pamiętnym hasłem „zabierz babci dowód”. W przedsięwzięciu wzięło udział sto kilkadziesiąt firm i organizacji pozarządowych, w tym agencje reklamowe i największe media, zaś jego efektem była aktywizacja 3 mln młodych ludzi (do których przylgnęło później określenie „lemingi”), co w ostatecznym rozrachunku przesądziło o wygranej Platformy.
Jak widać, ten kto osadził tu swych nominatów, dziś postanowił odciąć im zasilanie i w tym celu uruchomił lokalne spec-służby, które przecież nie działają w interesie Polski, tylko wykonują polecenia z zewnątrz w zamian za gwarancję nietykalności i pozostawania przy korycie niezależnie od politycznych konfiguracji.
III. W objęciach Waszyngtonu
Powyższa hipoteza jest jednak niepełna, nie odpowiada bowiem na pytanie – dlaczego akurat teraz Berlin postanowił postawić na Platformie krzyżyk? Tu znów musimy wrócić do Ukrainy i swarów pomiędzy cesarzową Anielą i carem Włodzimierzem, których efektem był Majdan a w konsekwencji – obecna wojna. Moja teza jest następująca: do gry w regionie postanowili wrócić Amerykanie, po tym jak „reset” Obamy zaczął wychodzić im bokiem. Z drugiej strony, cesarzowa Aniela zorientowała się, że w pojedynkę może cara Włodzimierza nie pokonać i czeka ją międzynarodowe upokorzenie. Potrzebowała więc sojusznika – i to realnego, nie jakieś tam warszawskie marionetki. Na takiego sojusznika, w obliczu prorosyjskich sympatii i interesów licznych krajów UE, w tym na skalę kontynentalną dość znaczących, w rodzaju Francji czy Włoch, nadawały się wyłącznie Stany Zjednoczone. Te propozycję przyjęły, ale postawiły warunek – w Warszawie muszą objąć władzę „nasze sukinsyny” (to nie obelga, tak Waszyngton nazywał w okresie Zimnej Wojny przyjazne sobie reżimy w różnych stronach świata). I Niemcy, chwilowo pokłócone z Rosją, musiały ten warunek przyjąć. Rzecz jasna, Platforma, gdyby ktoś się ją spytał, z pewnością ochoczo przystąpiłaby do „robienia laski” Amerykanom co najmniej równie gorliwie, jak robiła ją Niemcom i Rosji, lecz USA najwyraźniej uznały, że potrzebują kogoś bardziej wiarygodnego, stabilnego i przewidywalnego. Taką siłą polityczną jest u nas tylko Prawo i Sprawiedliwość darzące Amerykę sentymentem sięgającym jeszcze czasów reaganowskich fascynacji okresu pierwszej „Solidarności”. Toteż PO nie zapytano o zdanie, bo nie było po co.
Dlaczego jednak Amerykanom potrzebny jest lojalny, sprawdzony sojusznik, w miejsce skorumpowanej chorągiewki, gotowej wysługiwać się każdemu, kto akurat jest górą? Ano dlatego, że Ukraina jest obecnie państwem frontowym (na szczęście już nie Polska, przynajmniej tyle dobrego), nasz kraj natomiast stanowi bezpośrednie zaplecze tego frontu. W takiej sytuacji nie warto ryzykować i lepiej postawić na pewną kartę. Na marginesie – chyba trzeba się zgodzić z opinią Stanisława Michalkiewicza, że obecne odgrzewanie operacji „Most” (przerzutu sowieckich Żydów do Izraela) w której znaczącą rolę odegrała nasza bezpieka, jest sygnałem wysyłanym przez nadwiślańskie służby o gotowości do ponownego przejścia na jurgielt amerykańskiego hegemona, niczym w złotym okresie sojuszniczej współpracy w Starych Kiejkutach i Amerykanie zapewne tę ofertę przyjmą, tym bardziej, że to niedrogo wychodzi – bo co to jest dla światowego mocarstwa podesłać od czasu do czasu swym kolaborantom 15 mln dolarów?
IV. Kolej na Ewę
Koniec końców, przystąpiono, jak napisałem na wstępie, do likwidacji „projektu PO” – ma się rozumieć, tymi samymi rękoma, które ów „projekt” na lokalnej scenie uprzednio wypromowały. Na pierwszy ogień poszedł „wujek Bronek”, czemu służył zresztą kalendarz wyborczy – jako człowiek Moskwy stanowił urzędujący relikt po okresie niemiecko-rosyjskiego kondominium i doprawdy nie było potrzeby trzymać go pod żyrandolem przez kolejną kadencję. Charakterystyczne, że Donald Tusk zaraz po odpaleniu afery podsłuchowej najwyraźniej zwęszył pismo nosem, albo został poinformowany wprost co jest grane, bo nie ukręcił jej łba tak jak uczynił to z aferą hazardową, tylko zintensyfikował starania o synekurę w Brukseli. Cesarzowa Aniela zapewne uznała, że warto go nią wynagrodzić, ponadto mógł być użyteczny również jako „prezydent Europy” – zatem na miejscowym rynku Tusk pozostał bierny, za co dziś mają do niego żal liczni platformersi i spokojnie wyleciał na posadę wraz z nieodłącznym Pawłem Grasiem, którego podejrzewam, że jest berlińskim łącznikiem, tudzież niemieckim okiem i uchem przy Tusku, pilnującym, by ten nie urwał się ze smyczy.
Oczywiście, na całą tę grę nałożył się autentyczny wzrost niezadowolenia Polaków i wybuch społecznej frustracji, szczególnie wśród młodego pokolenia – tym lepiej, cała rzecz w tym, by takie niezadowolenie odpowiednio zagospodarować i ukierunkować. W 2011 roku posłużył do tego Palikot, wcześniej – Lepper, jeszcze wcześniej – Tymiński. Dziś pozwolono przejąć je obozowi patriotycznemu i samorządowym antysystemowcom od Kukiza. Co zrobią z tym po jesiennych wyborach – to osobna sprawa, mam nadzieję, że będą potrafili wygrać opisaną tu koniunkturę dla Polski, ale o tym dopiero się przekonamy. Jak by nie patrzeć – teraz #KolejNaEwę.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 25 (01-07.07.2015)
komentarze
Panie Piotrze!
Niestety ma to sens. Nie powiem, żebym był zadowolony.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 06.07.2015 - 01:37@JM
Ja również nie jestem kontent.
Cóż począć – opisuję to co widzę i wyciągam wnioski.
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 06.07.2015 - 08:30