Doktor Ewa postanowiła zafundować dziatwie szkolnej dietetyczny faszyzm, w wyniku którego ze sklepików szkolnych zniknęły nie tylko chipsy i cola, ale również poczciwe drożdżówki. W efekcie, na szkolnych korytarzach rozkwita czarny rynek nielegalnych produktów: przedsiębiorczy uczeń kupuje przed lekcjami np. 20 słodkich bułeczek i upłynnia je kolegom z odpowiednią przebitką. Nauczyciele, świadomi bezsensu rządowej kampanii, patrzą na ten proceder przez palce. Młodzież zaś nabywa bezcennego doświadczenia funkcjonowania w warunkach „szarej strefy” – i sądzę, że będzie ono procentować bardziej, niż wszystkie dyplomy uzyskane w toku korzystania z państwowego systemu oświaty.
*
Ale-ale! Jak uczy historia, gdzie „czarny rynek”, tam i służby proponujące pokątnym handlarzom „kryszę” w zamian za różne usługi. Nie jest wszak tajemnicą, że np. w PRL-u każdy cinkciarz miał swojego esbeka. Nie zdziwmy się zatem, jeśli wkrótce pod szkołami zaroi się od „smutnych panów”. Uprzedzam – to nie będą pedofile, tylko złaknieni wyników oficerowie wszystkich dziesięciu operujących u nas służb specjalnych, usiłujący zwerbować nową agenturę.
*
Jest jeszcze jeden smaczek – w ramach walki z „junk food” reklamy chipsów, słodkich napojów itp. miały pierwotnie zniknąć z pasm telewizyjnych adresowanych do dzieci… ale Polska Organizacja Producentów Żywności i Związek Stowarzyszeń Rady Reklamy „wylobbowały” sobie usunięcie stosownego zapisu z ustawy. I to jest kwintesencja rządów PO – potężne koncerny spożywcze i domy mediowe załatwiły sobie co chciały, a po tyłkach oberwali drobni przedsiębiorcy prowadzący szkolne sklepiki, których obroty drastycznie spadły. Bo rząd musiał się wykazać, że dba o zdrowie dzieci – „żeby nie były grubaskami”. By żyło się lepiej!
*
Wygląda na to, że Unia (czytaj – Berlin) wtryni nam jednak „kwoty” imigrantów, których zadaniem będzie „wzbogacenie” naszej kultury o koloryt różnych odcieni Orientu. Ja tam z miejsca posłałbym wojsko na granicę i kazał strzelać do autobusów, pociągów, czy czym tam ich przywiozą. Pytanie – czy nasza armia będzie skłonna walczyć, szczególnie, jeśli „azylantów” chronić będzie Bundeswehra? Rozwiązanie mam następujące: kogo serdecznie nie cierpi prawdziwy, liniowy żołnierz? Biurokratów udających wojskowych, a takich jest w naszych siłach zbrojnych zatrzęsienie. Wywlec zatem tych pasibrzuchów zza biurek, ubrać w polowe mundury, sformować specjalne bataliony i pognać w pierwszej linii na rozpoznanie bojem. A z tyłu – żandarmeria wojskowa z cekaemami. Ręczę, że po takim zabiegu duch bojowy w naszych szeregach wzrośnie o sto procent.
*
„Polska Niepodległa” staje się pismem coraz bardziej opiniotwórczym – ledwo co opublikowaliśmy na „jedynce” wizerunek Makreli w muzułmańskiej chuście, a już „Der Spiegel” zareagował okładką z kanclerzycą ucharakteryzowaną na Matkę Teresę. Ale nic to – jak przejmiemy „Spiegla” to dopiero zmłotkujemy szkopów pedagogiką wstydu!
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
„Pod-Grzybki” opublikowane w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 37 (23-29.09.2015)
komentarze
Panie Piotrze!
Jak zwykle czyta się dobrze. Podoba mi się Pański optymizm.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 10.10.2015 - 22:13@JM
Nie można w kółko przysmęcać ;)
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 13.10.2015 - 21:12