Czy nadeszła pora na wewnątrzkościelną kontrreformację?
Ależ ten ksiądz Oko zalazł lewactwu za skórę... Tylko bowiem dojmującym pragnieniem, by zniknął on wraz ze swym jednoznacznym przekazem z przestrzeni publicznej można tłumaczyć, że wszystkie wiodące mainstreamowe media dały się nabrać na manipulację ks. Krzysztofa Charamsy. Jedynie zaślepiająca nienawiść do duchownego, który bez półcieni wykazuje genderowe szaleństwa i niebezpieczeństwa związane z aktywnością homolobby mogła sprawić, że największe redakcje zwiedzione obietnicą „ekskluzywnego” materiału mającego uderzyć z mocą pioruna w Kościół i katolicyzm jako taki, pozwoliły się zaprząc do maszyny promującej książkę Charamsy, bez elementarnego sprawdzenia z czym mają do czynienia. Oto prominentny ksiądz, nareszcie nie anonimowo, lecz pod nazwiskiem, do tego urzędnik Kongregacji Nauki Wiary, następczyni Świętego Oficjum, a więc funkcjonariusz jednej z najbardziej znienawidzonych przez postępaków kościelnych instytucji, stojącej na straży doktrynalnej czystości, której na dodatek przewodził przez długie lata równie znienawidzony „pancerny kardynał” Ratzinger – a zatem, powtórzę, oto wreszcie watykański „insider” pełną gębą, nie dość, że dowala temu całemu Oko, to jeszcze obwieści światu o swoim homoseksualizmie i wywróci do góry nogami zacofane kościelne nauczanie… Czy może być lepiej? Tu rozpoczyna się synod, a my – w „Wyborczej”, „Newsweeku”, „Wproście” – będziemy mieli taką medialną bombę na wyłączność!
Jak przemożna była chęć uciszenia księdza Oko świadczy natychmiastowa reakcja „Wyborczej” na artykuł Charamsy w „Tygodniku Powszechnym”. Dyżurna katechetka michnikowszczyzny, Katarzyna Wiśniewska, w obszernym materiale niedwuznacznie dawała do zrozumienia, że traktuje tekst Charamsy jako wstęp do dalszych kroków, jakie wobec ks. Oko zapewne podejmie Kongregacja Nauki Wiary. Zanim jednak przemówi Watykan, należy tutaj, na miejscu, podjąć stosowne kroki. Zaczęło się obdzwanianie kościelnych zwierzchników ks. Dariusza, z krakowską kurią na czele i natarczywe wypytywanie, czy po takim tekście arcybiskup Dziwisz ma zamiar wyciągnąć wobec „homofobicznego” duchownego konsekwencje – niedwuznacznie przy tym sugerując, że na początek należałoby pozbawić ks. Oko funkcji wykładowcy na Uniwersytecie Papieskim JP II w Krakowie, a potem, kto wie, może nałożyć na niego zakaz publicznego wypowiadania się, połączony z oficjalnym odcięciem się Kościoła od jego poglądów? Może nawet Kongregacja Nauki Wiary zrewiduje swe stanowisko w sprawie homoseksualizmu, a artykuł Charamsy jest pierwszym „balonem próbnym” i zwiastunem nadchodzącej zmiany?
Oczywiście, takie projekcje mogły się narodzić jedynie w głowach osób kompletnie nie rozumiejących istoty Kościoła i jego misji, traktujących doktrynę w kategoriach luźnych uchwał jakiegoś osiedlowego kółka wielbicieli kotów, które mogą być dowolnie modyfikowane poprzez głosowanie. Kościół potępiając ks. Oko, czy rewidując swój stosunek do zboczeń seksualnych zaprzeczyłby samemu sobie, katechizmowi, a nade wszystko – Pismu Świętemu. W tym kontekście, to poglądy ks. Charamsy jawią się jako nieuprawnione, podszyte pychą uroszczenia.
Aż wreszcie, w apogeum medialnej „trzydniówki wzmożenia” przewielebny prałat wyciął wszystkim numer ogłaszając swój coming-out w Rzymie, na oczach tłumu reporterów i na dodatek prezentując swojego kochasia, niejakiego Eduardo, wcześniej zaś rozsyłając do gazet list w którym przyznaje, że jest od lat czynnym homoseksualistą. W ten sposób z miejsca unieważnił wszystkie swoje teologiczne wywody, jako pisane z pozycji własnego interesu – Kościół ma się do mnie i mojego grzechu dostosować, a już ja to teologicznie wam uzasadnię... Redakcje, które teraz jak niepyszne muszą rewidować swoje stanowisko w sprawie Charamsy, liczyły zapewne na rozdzierające serce wynurzenia księdza–geja, który zmaga się ze swymi skłonnościami w warunkach celibatu – a tu okazało się, że zamiast subtelnych rozterek mamy do czynienia ze zwykłym, przepraszam, pedałem, operującym estetyką tabloidu. Człowiekiem, który złamał dobrowolnie i świadomie złożone śluby, nieuporządkowanym wewnętrzne, zakłamanym, pragnącym taniego poklasku histerykiem i manipulatorem, napędzającym za pomocą skandalu sprzedaż książki, mającej pomóc mu urządzić się w nowym życiu. Do tego homoaktywistą współpracującym ze skrajnymi lewakami przy propagandowym filmowym produkcyjniaku i formułującym groteskowe manifesty rodem z gej-parady. Nawiasem mówiąc, z miejsca, jeszcze przed coming-outem, rozgryzł go ks. Oko w wywiadzie dla „Do Rzeczy”.
Skandal ks. Krzysztofa Charamsy będzie krótkotrwałą, sezonową sensacyjką. Nie znaczy to jednak, że nie należy wyciągnąć wniosków. Ks. Isakowicz-Zaleski przypomniał przy tej okazji o kościelnym homolobby – ktoś Charamsę formował w seminarium, wyświęcił, wspierał jego błyskotliwą karierę i tolerował nauki sprzeczne z magisterium Kościoła. Czy zatem nie nadeszła pora na wewnątrzkościelną kontrreformację?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 41 (09-15.10.2015)
komentarze
Panie Piotrze!
Co nas obchodzi jakiś pedał nawet jeśli przez parę lat zakładał sutannę?
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 17.10.2015 - 20:28@JM
Obchodzą nas przede wszystkim ci, co za nim stoją.
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 20.10.2015 - 22:48Panie Piotrze!
Za nim stoją takie same pedały.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 21.10.2015 - 20:49