Skoro mamy wewnątrzeuropejski dżihad, to musimy odpowiedzieć wewnątrzeuropejską rekonkwistą/krucjatą.
I. Europa i kamieni kupa
Rozczuliło mnie lewackie miauczenie, że zamachowcy z Paryża rekrutowali się głównie spośród mieszkającej w Europie od pokoleń ludności muzułmańskiej, w związku z czym absolutnie nie należy ich wiązać z obecnymi „uchodźcami”. Dobrze, rozbrójmy tę kretyńską, propagandową bombkę i miejmy to za sobą. Przede wszystkim, wśród terrorystycznej szajki jak najbardziej znaleźli się przemyceni w tłumie wysłannicy Państwa Islamskiego. Ale mniejsza – rzecz w tym, że mordercy pochodzący ze środowisk „osiadłych” muzułmanów są żywym dowodem na porażkę polityki multikulturalizmu i świadectwem, że pozornie „zasymilowani” wyznawcy Allaha są bombą z opóźnionym zapłonem. Przesłanie lewicy można w zasadzie streścić następująco: przygarnijmy „uchodźców” i poczekajmy aż zaczną nas wyrzynać ich dzieci. Te „oswojone”, urodzone w Europie i z tutejszym obywatelstwem.
Paryski zamach świadczy także o nieskuteczności dotychczasowych środków prewencyjnych. Francuskie służby po masakrze w „Charlie Hebdo” dostały nadzwyczajne uprawnienia inwigilacyjne. Od dłuższego czasu było wiadomo, że terroryści stosują nową taktykę – zamachów mają dokonywać nie lokalni muzułmanie, tylko pochodzący z innych państw UE, korzystając z otwartych granic strefy Schengen. I co? Wychodzi, że Europa, to mówiąc klasykiem, „kamieni kupa”, a byle banda fanatyków z kałachami może urządzać rzeźnię gdzie popadnie. No chyba, że odpowiednie służby miast tropić dżihadystów skupiły się na monitorowaniu „skrajnej prawicy”, gdyż to ona właśnie, jak nas pouczają od świtu do zmierzchu, jest najpoważniejszym zagrożeniem dla Europy… Ale ostatecznie dobiły mnie „recepty” różnych mędrców perorujących, co należy zrobić, by podobnej jatki uniknąć w przyszłości – tu już mieliśmy odlot w kierunku najczystszej, świadczącej o kompletnej bezsilności, fantazji.
II. Hidżra i dżizja
Otóż, w reakcji na zamachy pojawiają się postulaty wspólnej wyprawy na Bliski Wschód w celu „opanowania sytuacji”. To jest naprawdę paradne: Syryjczycy i inni będą kolonizować Europę, pobierać od Europejczyków haracz zwany pomocą socjalną, my zaś pójdziemy walczyć – w ich imieniu i interesie. Proszę zwrócić uwagę, jaką, patrząc z perspektywy islamu, mamy sytuację. Oto dokonuje się „hidżra”, czyli przewidywana przez Koran forma podboju polegająca na zasiedlaniu danego terytorium przez „synów Proroka”. Z ich punktu widzenia jest to „ziemia Boga” – ląd, który muzułmanom się należy i winni objąć go we władanie. Owo „należy” to zresztą słowo-klucz opisujące nastawienie najeźdźców oraz ich oczekiwania wobec Europy i Europejczyków. W islamie funkcjonuje coś takiego jak „dżizja” – danina płacona przez chrześcijan muzułmanom – i część migrantów właśnie w taki sposób traktuje otrzymywany w Europie „socjal”. Nie jako jałmużnę, lecz jako należną im daninę właśnie. Nic więc dziwnego, że eskalują roszczenia – skoro niewierni płacą im daninę, to wszak można wymusić jej zwiększenie. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia… Znana jest wypowiedź jednego z „uchodźców” domagającego się zapewnienia mu seksu, gdyż „bolą go jądra” – zatem „dżizja” może również przybrać formę „świadczeń w naturze”: oddania do dyspozycji wyposzczonym przybyszom europejskich kobiet. Hmm, może by podesłać im panią Kingę Dunin, która nie tak dawno temu rozpływała się nad przymiotami przybywających do Europy „książąt Orientu”?
No, a teraz ten pomysł wyprawy, by „zaprowadzić porządek”. W kontekście powyższego, okazałoby się, że Europejczycy nie tylko płacą „dżizję”, ale stają się janczarami imigrantów. Oczywiście, Zachód ma swoje za uszami – sprowokowanie serii rewolt w ramach „arabskiej wiosny”, wcześniej inwazja na Afganistan i Irak (do której również my, Polacy, dołożyliśmy swoje trzy grosze „umacniając sojusz” z USA – ile to było warte, przekonaliśmy się w momencie „resetu” Obamy). Okazało się, że zaordynowane lekarstwo na islamski dżihadyzm, którego nową odsłonę zapoczątkował zamach z 11 września 2001, jest gorsze od samej choroby – świat muzułmański nie jest w stanie wprawdzie przeciwstawić się Zachodowi w bezpośrednim, konwencjonalnym starciu, ale ma broń równie skuteczną – ludzi. I właśnie jej używa. Z jednej strony przeszkolone, fanatyczne jednostki siejące terror, z drugiej – ludzka rzeka zalewająca wrogi obszar i bez skrupułów wykorzystująca liberalne przesądy rozmamłanej mentalnie Europy.
III. Poroniona „krucjata”
Mówiąc pół żartem, pół serio – udział w podobnej „krucjacie” miałby dla nas sens jedynie wówczas, gdybyśmy na jej skutek mogli sobie wykroić stosunkowo nieduże acz zasobne w jakieś dobra „województwo lewantyńskie” w którym ludność autochtoniczna trzymana byłaby za pyski tak, by nawet nie pomyślała o buncie. Innymi słowy, kolonializm w możliwie najbardziej zamordystycznym wydaniu – na podobieństwo krwawej tyranii, jaką utrzymywał w posłuchu tę dzicz Assad, Hussajn, czy inny Kadafi. Tylko wtedy takowa wycieczka miałaby ręce i nogi. Jeżeli nie chcielibyśmy się brudzić codziennym, żmudnym terrorem, moglibyśmy nawet takie „województwo” dać w arendę Izraelowi w zamian za cykliczny „czynsz” i zrzeczenie się wszelkich roszczeń majątkowych w stosunku do Polski. Podobna metoda sprawdzała się u nas przez stulecia na linii dziedzic-arendarz-chłopi, więc może sprawdziłaby się i dzisiaj. „Czynszem” mogłyby być nawet te same 3 miliardy dolarów rocznie, które Izrael otrzymuje od Stanów Zjednoczonych. Co wycisnęliby z oddanych im ludzi i ziemi ponad to – byłoby ich. Żydzi nie mają skrupułów, nie pozwalają wiązać sobie rąk różnym humanitarnym sentymentom i wiedzą jak obchodzić się z autochtonami. Tu jednak najpierw należałoby realistycznie skalkulować koszta i spodziewane zyski, no i przede wszystkim – dysponować siłą, by całe przedsięwzięcie przeprowadzić. Póki co, nie stać nas – ani militarnie, ani finansowo, zatem sprawę można odstawić w kąt. Przynajmniej do czasu.
Równie poronionym pomysłem jest koncepcja formowania w Europie spośród migrantów jakichś legionów, które po przeszkoleniu i uzbrojeniu wysłane zostałyby na Bliski Wschód, by walczyć o swoje ziemie. Pierwsza rzecz – jak posegregować tę przemieszaną masę Syryjczyków, Irakijczyków, Afgańczyków i diabli wiedzą, kogo jeszcze? Afgańczyk nie będzie walczył o Syrię i vice versa. To są ludzie bez dokumentów, bez tożsamości, tak naprawdę nic o nich nie wiemy. Po drugie – jaką mamy gwarancję, że uzbrojeni nie rzucą się nam do gardeł, lub chwilę później nie wrócą, by nas masakrować? Bo nam obiecają, że tego nie zrobią? Pamiętajmy, że w islamie okłamywanie niewiernych i kamuflowanie się na wszelkie możliwe sposoby, by następnie tym skuteczniej uderzyć, jest ogólnie przyjętą metodą prowadzenia walki – o czym przekonujemy się przy okazji kolejnych zamachów przeprowadzanych przez „zasymilowanych” muzułmanów. No i po trzecie, najważniejsze – gdyby chcieli walczyć, to by ich tutaj nie było. Zostaliby u siebie, tak jak lokalne siły samoobrony operujące w Syrii, czy Kurdowie, którzy jako jedni z nielicznych realnie walczą z Państwem Islamskim przy minimalnym wsparciu Zachodu i z wrogą Turcją nad głowami.
Pouczające jest doświadczenie amerykańskie. USA wydały setki milionów dolarów na obozy szkoleniowe mające sformować tam, na miejscu, „umiarkowane” oddziały walczące przeciw Państwu Islamskiemu. Jedyna grupa, którą udało się wyszkolić poszła z miejsca w rozsypkę, częściowo przechodząc na stronę PI. Śmiem przypuszczać, że z wyszkolonymi w Europie „legionami” imigrantów byłoby podobnie.
IV. Rekonkwista
Nie ma co się łudzić – na skutek obłąkańczej polityki imigracyjnej (a w zasadzie – jej braku, bo ogłoszenie, że „herzlich wilkommen” wszystkich jak leci, nie jest żadną polityką, jeszcze raz podziękujmy „mutter Angeli”) Europa zafundowała sobie wewnętrzny dżihad na pokolenia. Zabijać będą zarówno nowi przybysze zaraz po tym, jak już się tutaj jako tako zadomowią, ich potomkowie oraz potomkowie tych, którzy są „tutejsi” od dziesięcioleci – a reszta będzie się pracowicie rozmnażać na chwałę Allaha. W zasadzie jedynym sposobem na ograniczenie zagrożenia jest – nie bacząc na koszty – odesłanie tego miliona, który właśnie przybył, zasieki na zewnętrznych granicach UE, przechwytywanie łódek i ich zatapianie połączone z konsekwentnym odstawianiem migrantów tam skąd przyszli, zawieszenie strefy Schengen i przywrócenie kontroli na granicach państw członkowskich. A nade wszystko – zerwanie z ideologicznym obłędem „tolerancji” oraz „multi-kulti”. Krótka piłka – nie podoba ci się u nas, nie akceptujesz naszych reguł – won! Albo do piachu – co pan, panie muslim, wolisz. Skoro mamy wewnątrzeuropejski dżihad, to musimy odpowiedzieć wewnątrzeuropejską rekonkwistą/krucjatą. Każda inna droga będzie tylko odwlekaniem zagłady.
*
kiedy wprowadzony zostanie zakaz reklamowania podmiotów publicznych w prywatnych mediach?
kiedy nastąpi przewalutowanie kredytów frankowych?
kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
„Charlie Hebdo w jaskini demonów”
„Zamach we Francji czyli deja vu”
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ———->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2877-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 46 (25.11-01.12.2015)
komentarze
Panie Piotrze!
Zgadzam się z jednym zastrzeżeniem. Nie dotyczy to Tatarów polskich, którzy wielokrotnie udowodnili, że ich islam nie kłóci się z walką o pomyślność Rzeczypospolitej.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 01.12.2015 - 22:28@JM
Tak, oczywiście – kwestię Lipków już rozstrzygnęliśmy wcześniej :)
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 03.12.2015 - 19:36Panie Piotrze!
Niemniej trzeba to zawsze zaznaczać, bo są idioci, którzy nie wiedzą o specyfice Lipków i atakują ich, bo to muzułmanie…
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 11.12.2015 - 05:30