Bitwa o handel

O ile jeszcze w 2008 roku małe sklepy detaliczne stanowiły 51 proc. rynku, o tyle w 2015 było to już zaledwie 37 proc.

Sw__j_do_swego_po_swoje_400px.jpg

Nie da się ukryć, że w dotychczasowych bataliach o handel Polska radziła sobie co najwyżej średnio. Przedwojenna akcja „swój do swego po swoje”, bojkotująca sklepy żydowskie i promująca polskie kupiectwo nie doprowadziła do odwojowania tej dziedziny gospodarki – choć dziś można z rozrzewnieniem oglądać stare zdjęcia na których widać szyldy w rodzaju: „chrześcijański sklep żelazny”. Komunistyczna okupacja powojenna to okres „bitwy o handel” jaką Hilary Minc wypowiedział ledwie co odżywającej polskiej przedsiębiorczości, którą zdławiono terrorem, nacjonalizacją i rabunkową operacją „wymiany pieniądza”. No i wreszcie okres po 1989 roku – kto wie, czy nie najbardziej haniebny. Przypomnijmy sobie, że wskutek tzw. „ustawy Wilczka” z 23 grudnia 1988 liberalizującej działalność gospodarczą, wybuchł nagle „kapitalizm łóżek polowych” uwalniając niesamowitą energię milionów przedsiębiorczych Polaków. Polska zaroiła się od targowisk, z bazarowego handlu zaś utrzymywały się (i to na przyzwoitym poziomie) całe rodziny. Później wiele z nich założyło własne sklepy, tworząc prężnie rozwijającą się rodzimą drobną przedsiębiorczość.

Dodajmy, iż w dobie „transformacji” i masowych likwidacji wielkich zakładów pracy, właśnie ów drobny handel był często jedyną deską ratunku przed osunięciem się w otchłań nędzy. Każdy, kto miał w sobie odrobinę inicjatywy, mógł wsiąść w swego „malucha” – i wyruszyć do Turcji, Niemiec, Austrii, na Węgry, by następnie sprzedawać w Polsce zakupione tam towary. Nie ukrywam, że mam do tego osobisty stosunek – jako małolat jeździłem bowiem z rodzicami właśnie na takie przemytnicze „rejzy” do Wiednia i Berlina Zachodniego po zegarki, radiomagnetofony, walkmany, kalkulatory, czy niemieckie czekolady.

Ta świeżo powstała polska warstwa kupiecka została w kolejnych latach zamordowana – śmiem twierdzić, że z pełną premedytacją i przy poparciu „okrągłostołowych” elit. Przypomnijmy sobie z jakim estetycznym wstrętem rodzime salony reagowały na ohydę bazarowych „szczęk”. Co więcej, nałożyły się na to względy ideowo-polityczne. Bodajże Rafał Ziemkiewicz przytoczył niegdyś scenkę z jakiegoś zebrania Unii Demokratycznej, kiedy to jeden z działaczy perorował, iż nie można dopuścić do odrodzenia się w Polsce klasy średniej, gdyż stanowi ona naturalne społeczne zaplecze prawicy. W tej kwestii „historyczny kompromis” między „lewicą laicką” a postkomuną okazał się równie mocny, jak w przypadku lustracji.

Mord na polskim handlu odbywał się dwutorowo – z jednej strony zaczęto go dusić rosnącymi obciążeniami fiskalnymi i ogólnie nieprzyjaznym nastawieniem państwa (rola organów kontrolnych) oraz stopniową reglamentacją kolejnych obszarów obrotu gospodarczego, z drugiej natomiast otworzono na oścież wrota przed międzynarodowymi koncernami handlowymi, przyznając im na dodatek rozmaite ulgi jako „strategicznym inwestorom” tworzącym „miejsca pracy”. Miejsc pracy utraconych w małych sklepach i pogarszającej się sytuacji materialnej prowadzących je rodzin nikt nie liczył.

Do niedawna problem ekspansji zagranicznych podmiotów wypierany był z publicznej debaty. Osoby podnoszące temat traktowane były w kategoriach oszołomów, którzy chcą zawracać kijem Wisłę, sprzeciwiając się prawom rynku i nieuchronnemu postępowi. Dopiero od pewnego czasu następuje przebudzenie – okazało się, że wielkie koncerny handlowe do perfekcji opanowały sztukę „optymalizacji podatkowej”, na potęgę wyprowadzają z Polski zyski (choćby za pomocą cen transferowych), zaś niskie ceny w dyskontach, tudzież super- i hiper-marketach okupione są m.in. ekonomicznym naciskiem na dostawców zmuszanych do funkcjonowania na granicy opłacalności i eksploatacją taniej siły roboczej zatrudnianej na śmieciówkach.

W tych warunkach i tak graniczy z cudem, że rodzimy handel zdołał jeszcze przetrwać, acz tendencja jest nieubłagana. Polska Izba Handlu w swym niedawnym raporcie podaje, że o ile jeszcze w 2008 roku małe sklepy detaliczne stanowiły 51 proc. rynku, o tyle w 2015 było to już zaledwie 37 proc. Od siebie dodam, że owe 37 proc. jest i tak wartością zawyżoną, gdyż coraz więcej sklepów małoformatowych działa na zasadzie ajencji w ramach sieci typu „Żabka” – należącej, nawiasem mówiąc, do funduszu inwestycyjnego Mid Europa Partners. Gdyby wziąć pod uwagę sklepy, których polscy przedsiębiorcy są faktycznymi właścicielami, sytuacja przedstawiałaby się jeszcze gorzej. Ajencje i franczyzy są już tylko protezą prawdziwego, polskiego handlu.

Dlatego tak istotne jest, by zrównać zasady gry, dotąd preferujące wielkich kosztem małych. Progresywny podatek obrotowy dla sklepów z kwotą wolną dla najmniejszych podmiotów i zapowiedź ministra Szałamachy zrobienia porządku z procederem cen transferowych jest z pewnością krokiem w dobrym kierunku, ale też i zaledwie początkiem drogi. Czy po 25 latach uda się odwrócić losy dotąd przegrywanej bitwy o polski handel? Oby. Trzeba tu jednak konsekwentnie naciskać i monitorować poczynania rządu. Ja z pewnością będę.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ———->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3163-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 3 (15-21.01.2016)

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Panie Piotrze!

Nie chcę się powtarzać, ale wystarczy przestać wymieniać złotego, na śmieci typu dolar, funt czy euro i sprawa załatwi się sama.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Obecny złoty to taki sam śmieć. Najpierw trzeba zrobić reformę monetarną.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

Wiem, że złoty jest walutą, a nie pieniądzem. Zrywając związek z innymi walutami można zacząć uzdrowienie złotego i zrobienie z niego pieniądza.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Natychmiastowe zerwanie równa się ogłoszeniu bankructwa. To trzeba zrobi inaczej.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

Nie natychmiastowe, tylko po wymianie rezerw walutowych na metale ziem rzadkich i kruszce, tak by uniezależnić się od zmian cen poszczególnych metali.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

No nie wiem. Ja bym wolał parytet kruszcowy. Muszę się też bliżej przyjrzeć koncepcji “pieniądza suwerennego”.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

Jeśli będzie to jakikolwiek jeden metal, to spekulanci będą mieli łatwą drogę do robienia pieniędzy na wahaniach kursu, które sami będą prowokować. Natomiast przy odpowiednim koszyku, sprawa nie jest taka prosta.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Albo odebrać bankom możliwość kreacji pieniądza.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

A kto będzie kreował pieniądz?

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Bank centralny – państwowy.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

Pieniądz, to jest informacja o zdolności do nabycia dóbr i pracy. Dlaczego tym ma zajmować się państwo? Przecież prędzej czy później to spieprzy… Chyba że mówi Pan o państwie niebiańskim, gdzie urzędasami są same anioły.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Panie Piotrze!

Czeka mnie dużo czytania, choć obawiam się, że będzie to czas stracony…

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Panie Piotrze!

Jeszcze czytam, ale już mogę stwierdzić, że jest to czas stracony. Podstawowym błędem autora jest przyjęcie założenia, że w obecnym systemie bank centralny musi dostarczać rezerwy na żądanie banku komercyjnego. Tak można było twierdzić do 2008. Jeśli takie działanie Banku Centralnego Islandii nie zapobiegło kryzysowi, to twierdzenie, że musi kontynuować takie działanie jest przejawem zwykłej głupoty. Odmowa dostarczenia rezerwy na żądanie może okazać się skuteczniejsza, a na pewno prostsza niż budowanie jakichś tworów typu „suwerenny pieniądz”. Raczej „niesuwerenne banki”.

Jak skończę czytać, to przejrzę wszystkie uwagi i uzupełnię komentarz.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Ktoś musi kreować pieniądz. Nawet w Pańskiej koncepcji wymienialności pieniądza na silę roboczą. Kreacją jest chociażby napływ niewykwalifikowanej siły roboczej do Europy – czysta inflacja. A kto za tą inflacją stoi? Ktokolwiek by nie stał, nie dosięgniemy go, bo mamy za krótkie ręce.

Mówiłem od dawna – w tej materii nigdy się nie zgodzimy.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

Nie mam nic przeciwko kreacji pieniądza, gdy jest on potrzebny. Twierdzę, że koncepcja niesuwerennych banków jest wzięta od czapy, bo nie opiera się na kompletnej diagnozie możliwych przeciwdziałań kryzysowi. Połowy zdań w rzeczonym tekście nie rozumiem, bo musiałbym wertować go w poszukiwaniu znaczenia różnych terminów żargonu używanego przez autora/tłumacza. Niemniej brak analizy skutków odmowy dokapitalizowania banku w sytuacji udzielenia kredytu bez wystarczających środków stawia sensowność tej rozprawy pod znakiem zapytania.

To nie jest protestowanie przeciwko kreacji pieniądza, tylko wskazywanie na błędne założenia tkwiące u podstaw rozumowania przedstawionego w tekście.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Panie Piotrze!

Skończyłem czytać polecany przez Pana tekst. Mam pewne uwagi:

Na stronie 14 autor pisze, że możliwość kreacji pieniądza przez banki komercyjne wzmacnia amplitudę cykli koniunkturalnych. Nie bardzo wiadomo, dlaczego banki rozdmuchują bądź gaszą akcję kredytową. A jest to skutek stadnego reagowania na bodźce i braku widzenia odroczonych skutków swoich decyzji przez szefów banków. Podgrzewanie koniunktury, gdy jest rozpalona i chłodzenie gdy wystygła jest charakterystyczne dla anglosaskiego sposobu działania.

Na stronach 14 i 15 autor pisze, że ostrzeżenia o przegrzaniu gospodarki, nie powodowały ograniczenia akcji kredytowej. Otóż, gadanie rzadko przekłada się na efekty. Natomiast znaczące podniesienie podatku od nowych kredytów załatwiłoby sprawę od ręki.

Na stronie 16 autor pisze o emitowaniu depozytu, czy zobowiązania. Co to znaczy?

Bardzo mądre zdanie jest na stronie 17: „…gwarancja państwowa zachęca […] do ryzykownych kredytów, co […] zwiększa ryzyko upadku […] banków i kryzysu.”

Na stronie 18 autor pisze o podejmowaniu przez banki komercyjne ryzyka, „które naraża je na większe prawdopodobieństwo upadku.” Tak, jakby „większe prawdopodobieństwo upadku” było jakimś zagrożeniem, a nie wskaźnikiem. Nie wiem, czy jest to bełkot oryginału, czy tłumacza, niemniej zagrożeniem jest upadek banku, a nie jego prawdopodobieństwo.

Na stronie 22 jako metody wprowadzania pieniądza na rynek są wymienione: „zakup obligacji skarbowych, zwiększenie wydatków rządu, obniżenie podatków, pożyczki dla banków lub poprzez kombinację tych metod.” Założenie, że rząd się może zadłużać jest zgodne z praktyką, ale przedstawiając metodę uzdrowienia systemu finansowego, należy założyć, że rząd nie ma prawa zaciągać kredytu u nikogo innego niż podatnicy i w postaci innej niż przedterminowe wpłacenie podatku.
W okresie przejściowym, bank centralny przejmie depozyty płatne na żądanie od banków komercyjnych, w zamian za co, bank centralny „uzyska roszczenie o tej samej wartości wobec depozytów przejmowanych od każdego z banków. Roszczenia te, określone terminem Zobowiązań Konwersyjnych […], a banki spłacałyby je stopniowo Bankowi Centralnemu przez okres kilku lat.” A co zrobi bank centralny jeśli po przekazaniu depozytów, bank komercyjny ogłosi bankructwo? Zobowiązania zostaną po stronie banku centralnego, a nie będzie od kogo ściągać „zobowiązań konwersyjnych”! Plan wygląda świetnie, tylko nie przewiduje prostych sposobów uniknięcia ponoszenia kosztów przez banksterów.

Objawami niekompetencji językowej tłumacza nie będę się zajmował. Nie warto.

Na stronie 32 autor postanowił zdefiniować pieniądz. Jest to tak kuriozalna definicja, że powinna powodować zarzucenie dalszego czytania tego bełkotu. Za czasów prl-u mieliśmy dwie waluty: złoty i dolar. W złotych i tylko w złotych można było płacić podatki, zaś do wszystkich innych celów, którym służy pieniądz stosowano dolar, który był zarówno miarą wartości jak i środkiem gromadzenia zasobów. Niemniej zgodnie z definicją autora, to złoty był w prl pieniądzem, a nie dolar!

Na stronie 34 „Istotną funkcją CBI jest bycie „bankierem banków”. Funkcja ta obejmuje udostępnianie bankom […] rachunków […]. Te rachunki […] pozwalają bankom […] na dokonywanie […] rozliczeń […].” Ciekawe, jak radzono sobie w czasach sprzed powstania banków centralnych?!

Na stronie 37 autor oburza się, że banki mogą używać depozytów jako środków finansowania akcji kredytowej. Przecież to jest rola banku! Udzielanie kredytu z powierzonych środków!

Na stronie 38 autor pisze o przychodach z tytułu emisji banknotów i monet. Mój komentarz sprowadza się do pytania o pokrycie „pieniądza” emitowanego przez bank centralny. Bo jeśli jest to „pieniądz” umowny, czy jak go tam ekonomiści zwą, to nie ma sensu nim zastępować innego umownego „pieniądza”.

Na stronie 79 autor pisze, „że depozyty w bankach muszą być gwarantowane przez państwo na koszt podatników.” Jest to oczywista nieprawda.

Na stronie 84 autor pisze: „Gdy banki potrzebują płynnych środków, CBI nie może odmówić im rezerw.” Taki pogląd można było głosić przed rokiem 2008. Jeśli dostarczanie rezerw na żądanie nie zapobiegło kryzysowi 2008, to utrzymywanie, że jest to sposób na realizację celu banku centralnego świadczy o ograniczonych zdolnościach intelektualnych autora. Planowanie terapii na podstawie błędnej diagnozy ma małe szanse na bycie skutecznym.

Na stronie 91 autor pisze, by „były w 100-procentach pokryte bezpiecznymi i płynnymi aktywami, najlepiej rządowymi obligacjami.” Jak już pisałem, rząd nie powinien mieć prawa się zadłużać, więc trzeba wymyślić coś innego.

Na stronie 93 autor omawiając model „bankowości ograniczonych celów” pisze o „…bankach […], a więc firmy sektora finansowego i […] ubezpieczeniowe…” nie wskazując nigdzie czy takie rozumienie terminu „bank” obowiązuje w całym tekście, czy tylko w rozdziale poświęconym „bankowości ograniczonych celów”.

Na stronie 94 autor pisze „Wszelkie papiery wartościowe w systemie LPB podlegałyby ocenie przez Urząd Usług Finansowych (FSA).” Już to powinno skreślać omawianą metodę „bankowości ograniczonych celów”, bo uzależnianie czegokolwiek od decyzji urzędników jest błędem. „Za to” rozbudowa biurokracji też nie jest rozsądna.

Na stronie 95 autor pisze, „że system finansowy działający na zasadzie Bankowości Ograniczonych Celów nie mógłby upaść.” Wiara w to, że można stworzyć system finansowy, jaki nie może upaść, jest tak samo sensowna jak wiara w potwora spaghetti. Każdy system stworzony przez człowieka może zostać przez innego człowieka nadużyty i doprowadzony do upadku czy bankructwa.

Na stronie 97 autor pisze „Propozycja Pieniądza Suwerennego, choć bazująca na oryginalnej pracy Irvinga Fishera i jej wariantach, posiada swoje niepowtarzalne cechy.” Przecież to jest bełkot!

Na stronie 98 autor powtarza to, co już chwaliłem, a było zamieszczone na stronie 17.

Na stronie 113 autor pisze „Pieniądz ten może być pożyczany bankom, bankom regionalnym lub firmom udzielającym pożyczek peer-to-peer (bezpośrednich)…”. Rodzi się pytanie jak to się ma do definicji banków ze strony 93? Czyżby „banki regionalne i firmy udzielające pożyczek bezpośrednich” nie były „firmami sektora finansowego”?

Na stronie 120 autor pisze „…CBI mógłby zezwolić bankom na redukcję ich nadmiernych funduszy poprzez szybszą spłatę części ich Zobowiązań Konwersyjnych. Spowodowałoby to skuteczną redukcję podaży pieniądza.” Skąd założenie, że bank będzie chciał jak najszybciej spłacić zobowiązanie konwersyjne? To, że bank centralny się zgodzi na wcześniejszą spłatę, to nie znaczy, że dłużnikowi wyjdzie, iż opłaca się spłacić zobowiązanie konwersyjne, a nie zwiększyć akcję kredytową. Kolejna dziura w rozumowaniu autora opracowania.

Na stronie 123 autor pisze „Rząd będzie musiał mniej się zadłużać…”, co jest oczywistym nonsensem, bo rząd nie musi się zadłużać, a nawet powinien mieć zakazane zadłużanie się, o czym pisałem powyżej.

Na stronie 124 autor pisze „…Rachunki Transakcyjne w CBI będą oferować ich wolną od ryzyka alternatywę, wygodniejszą w użyciu, niż gotówka.” To, że alternatywa to co najmniej dwa elementy, z których trzeba wybrać jeden, to pikuś. Natomiast wiara, że istnieje coś nieobarczonego ryzykiem, to wiara w potwora spaghetti. Wystarczy jeden szaleniec z dostępem do systemu informatycznego banku centralnego i ryzyko utraty środków z rachunków transakcyjnych rośnie niebotycznie.

Na stronie 125 autor pisze „W systemie pieniądza suwerennego proces wymiany ISK na walutę obcą pozostaje w istocie taki sam, jak w systemie rezerwy cząstkowej.” Zatem „dobry” „pieniądz suwerenny” będzie wymieniany na inne waluty jak „niedobry” „pieniądz komercyjne”. Gdzie tu sens, gdzie logika. Gdyby „pieniądz suwerenny” mógł być wymieniany tylko na inny „pieniądz suwerenny” mogłoby to mieć jakiś sens. W przeciwnym razie jest to absurd.

będę dalej uzupełniał :)

I to by było na tyle…

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Ufff… Pozwoli Pan, że odpowiem na kilka tylko kwestii ;)
1) “Prawdopodobieństwo upadku” jest nie tylko wskaźnikiem, ale realnym zagrożeniem, co Islandia przerobiła dość boleśnie.
2) “A co zrobi bank centralny jeśli po przekazaniu depozytów, bank komercyjny ogłosi bankructwo?” Bank komercyjny, który ogłosi bankructwo sam wyautuje się z rynku i nie będzie mógł dalej działać. A że z reguły jest powiązany z innymi podmiotami, to i one na tym ucierpią. Założenie jest takie, że jednak to się nie będzie bankom opłacało. A jeśli nawet jakiś bank to zrobi, to Islandia może zareagować tak, jak zareagowała podczas ostatniego kryzysu.
3) Definicja pieniądza – nie porównujmy gospodarki PRL do współczesnej Islandii, bo to rzeczy nieprzystawalne.
4) “Ciekawe, jak radzono sobie w czasach sprzed powstania banków centralnych?!” – wtedy był pieniądz kruszcowy, to raz; dwa – rolę “bankierów banków” pełniły najgrubsze ryby na rynku.
5) str. 37 – tu racja.
6) “Bo jeśli jest to „pieniądz” umowny, czy jak go tam ekonomiści zwą, to nie ma sensu nim zastępować innego umownego „pieniądza”.” – chodzi o kontrolę nad kreacją, nie o zastępowanie.
7) str 79 – tu chodzi raczej o związaną z tym kontrolę nad ryzykiem podejmowanym przez banki. Jeśli będą gwarancje państwa (podatników), to i państwo będzie musiało uruchomić odpowiednio restrykcyjną kontrolę, by nie narażać budżetu na straty.
8) str 94 – znów chodzi o powstrzymanie banków przed emisją ryzykownych instrumentów finansowych.
9) str 95 – racja, można jedynie zmniejszać ryzyko upadłości.
10) str113 – pewnie jakieś błędy tłumaczenia
11) “To, że bank centralny się zgodzi na wcześniejszą spłatę, to nie znaczy, że dłużnikowi wyjdzie, iż opłaca się spłacić zobowiązanie konwersyjne, a nie zwiększyć akcję kredytową”. Zakładam, że zwiększanie akcji kredytowej będzie już zabronione. Cała rzecz w tym, by ściągnąć z rynku nadmiar “pustego”, wirtualnego pieniądza.
12) W każdym systemie jest jakieś ryzyko.
13) str. 125. Chodzi o to, by zachować wymienialność pieniądza – inaczej byłaby izolacja gospodarcza. To jest po prostu niezbędny kompromis.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

ad 1) Zagrożeniem jest „upadek”, a nie jego prawdopodobieństwo. :)
ad 2) Rozważanie, co się stanie, jak wszystko pójdzie świetnie, to jest marzycielstwo. Jeśli chce się reformować system, to trzeba założyć, że bank komercyjne postarają się uciec od niepotrzebnych kosztów. Mogą przekazać kredyty i lokaty do podmiotów trzecich, zaś rachunki na żądanie zostawić sobie i ogłosić bankructwo po przekazaniu tychże do banku centralnego. Zatem budżet będzie musiał te rachunki obsłużyć… Taka kasandryczna wizja.
ad 3) Prawdziwy pieniądz ma określone funkcje. Jeśli pamiętam dobrze z wykładów z ekonomii politycznej, to jest tego ok 6. Definicja ta daje się zastosować do każdej epoki i do każdej waluty, gdy chce się sprawdzić czy jest pieniądzem. To nie jest porównywanie gospodarek, tylko zastosowanie definicji „pieniądza” zaprezentowanej w omawianej pracy. Definicja jest potłuczona o „kant siedzenia”. To tyle.
ad 4) Wtedy był pieniądz. Może to jest jakiś kierunek myślenia o naprawie stanu państwa i finansów. Pieniądza nie można dodrukować „bo tak”, bez spadku jego wartości.
ad 6) Mogę się nie czepiać słów. Tak na prawdę to jest to plaster na ranę, która wymaga poważnej operacji.
ad 7) Zatem gwarancje państwa są szkodliwe.
ad 8) Państwo nie powinno zajmować się ryzykiem operacji banków ani bezpieczeństwem wkładów. Chyba że traktujemy stan niewolnictwa za pożądany, to wtedy właściciel powinien się martwić co z pieniędzmi robią niewolnicy…
ad 10) Tłumaczenie fatalne podobnie do redakcji tekstu. :(
ad 11) To, że chodzi o ściągnięcie pustego pieniądza, to zrozumiałem. Natomiast nie dostrzegłem żadnego zabezpieczenia przed wskazanym mykusiem. :(
ad 12) Dobrze by o tym pamiętać.
ad 13) Wymienialność papierków na papierki. Z pieniędzmi nie ma to niczego wspólnego.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

1) Czepia się Pan słówek
2) Przekażą aktywa do podmiotów trzecich – za granicę? Bo w kraju te podmioty trzecie będą musiały też działać wg. reguł ustalonych po reformie. A na miejscu ogłoszą bankructwo? No więc zamkną sobie tym samym możliwość do działania na krajowym rynku.
3) Twórcy reformy zakładają, że będzie to ten sam pieniądz co do tej pory – tylko że jego emisji będzie uprawniony wyłącznie bank centralny. To jest istota tej reformy.
4) Toteż teraz mamy nadpodaż pustego pieniądza, bo bez opamiętania kreują go banki. Trzeba im odebrać tę możliwość.
6) To jest po prostu krok w dobrym kierunku.
7) Nie, szkodliwa jest obecna samowolka banków.
8) Nie, to kwestia interesu (dobra) wspólnego. Oprócz indywidualizmu istnieje również wspólnotowość.
11) Ale banki nie będą mogły zwiększyć akcji kredytowej bez zgody banku centralnego! przecież właśnie m.in. o to w tej reformie chodzi!
12) Oni nie stosują Pańskiego rozróżnienia między “walutą” a “pieniądzem” – nie nagnie Pan ich do własnej siatki pojęciowej :) A swoją drogą – w linkowanym przedtem wywiadzie projektodawca tej reformy zgłasza postulat, by wymianę koron islandzkich na inne waluty obłożyć specjalnym podatkiem, tak by zapobiec ew. spekulacjom walutowym. Też ciekawy pomysł.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

1) Czepiam się logiki wypowiedzi. :)
2) Chodzi o przekazanie profitów do jednych spółek, a kosztów do drugich i te drugie bankrutują. To jest prosta, czysto księgowa operacja, a koszty poniesie bank centralny. Proszę uwierzyć, że nie trzeba zwijać interesu w całości, żeby pozbyć się kłopotu. Przedstawiony plan nie uwzględnia zabezpieczenia przed takim mykusiem. Po prostu autor założył, że banksterzy będą działać pro publico bono, a nie z niskich pobudek, takich jak chęć zysku.
3) Dyskutując o definicji pieniądza, nie ma znaczenia, czy walutą po zmianach będzie korona islandzka, nowa korona islandzka, czy marka islandzka. Moja krytyka dotyczy definicji, która jest sprzeczna z dorobkiem wiedzy ekonomicznej znanym od dziesiątek, a może nawet setek lat. Waluta, która nie jest miernikiem wartości (lub nie spełnia dowolnej innej cechy pieniądza) pieniądzem nie jest. A kwestia regulowania podatków jest zupełnie nieistotna.
4) Pieniądz, nie może być kreowany „z niczego”. W ten sposób można wykreować walutę, a to nie to samo. Dlatego gdy piszę o przywróceniu pieniądza, to jest to inny sposób spojrzenia na problem, a nie tylko takie gadanie. Odebranie bankom komercyjnym prawa kreacji waluty, ale zostawienie tego prawa bankowi centralnemu i rządowi, może złagodzić skutki, ale nie usuwa problemu – możliwości kreowania pustego „pieniądza”.
7) Samowola banków jest elementem rzeczywistości i czy to się podoba czy nie, banksterzy będą dążyć do poszerzania tej samowoli. System powinien być tak zaprojektowany, by pomimo tę samowolę klienci nie byli okradani. Państwowe gwarancje zdejmują z banków i klientów odpowiedzialność za kontrolę gospodarowania pieniędzmi klienta przez bank. Są szkodliwe!
8) Człowiek wolny powinien sam się o siebie troszczyć. Wystarczy znieść obowiązek dokonywania transakcji powyżej określonej kwoty przez rachunek bankowy, a sprawa zostanie automatycznie rozwiązana. Nie ma to niczego wspólnego z dobrem wspólnym.
11) To, że reforma ma jakiś cel, nie oznacza, że go osiągnie. Moje wątpliwości podnoszone są po to, by pokazać zagrożenia dla tego celu. Jeśli mam do wyboru: – spożytkować środki posiadane na wcześniejszą spłatę zobowiązań względem banku centralnego lub – wykorzystać te środki na „nielegalną” akcję kredytową,
to jak autor systemu zamierza nakłonić mnie do pierwszego a nie drugiego rozwiązania? To jest problem, a nie pobożne życzenie by bankster był miły i robił to, co jest zaplanowane, a nie to na czym więcej zarobi w krótkiej perspektywie.
13) To nie ma znaczenia, czy ktoś jest świadom różnicy między pieniądzem i walutą, czy nie. Pieniądz od waluty (pieniądza fiducjarnego) różni się tak jak demokracja od demokracji socjalistycznej, a krzesło od krzesła elektrycznego. To, że autor pomysłu dla Islandii tego nie widzi, świadczy o jego niekompetencji…

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Jezu… rozróżnienie między “pieniądzem” a “walutą” to Pański autorski pomysł. Proszę się z nim zgłosić do Frosti Sigurjonssona i nie mieć pretensji, że inni operują tradycyjną siatką pojęciową. Autor reformy nie zamierza odchodzić od pieniądza fiducjarnego, chce tylko przywrócić prawo do jego wyłącznej kreacji bankowi centralnemu.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

Po co używać pojęcia „pieniądza fiducjarny”, co zaciemnia obraz, jak można powiedzieć „waluta”. To co Pan i cała reszta nazywa „pieniądzem fiducjarnym”, to nie jest pieniądz, gdyż nie spełnia kilku kryteriów pieniądza. Zatem, tak jak krzesło elektryczne nie jest krzesłem, demokracja socjalistyczna demokracją, tak i „pieniądza fiducjarny” nie jest pieniądzem. Dlatego stosuję rozróżnienie ułatwiające zrozumienie problemu. Poza tym walutę łatwiej się pamięta niż „pieniądza fiducjarny”.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Ponieważ nikt inny poza Panem nie stosuje tego rozróżnienia, zatem użycie tego w tekście dla postronnych odbiorców tylko zaciemniłoby przekaz – bo oni Pańskiego rozróżnienia nie znają. Zatem będę stosował te pojęcia, które są powszechnie przyjęte.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

Pańska wola, choć „powszechnie przyjęte pojęcia” zaciemniają, a nie rozjaśniają przekaz.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Subskrybuj zawartość