W przedziale wiekowym 20-64 lat pracuje 70 proc. europejczyków. Imigranci z krajów spoza Unii Europejskiej – 57 proc.
Jak donosi „Deutsche Welle”, niemiecki Federalny Urząd Statystyczny obwieścił, iż obecny poziom imigracji jest niezadowalający i nie wystarczy, by powstrzymać proces starzenia się społeczeństwa. Wedle statystyków, by zahamować obecną tendencję trzeba, by rocznie do Niemiec przybywało o 470 tys więcej osób niż z nich wyjeżdża. Przy tym, w 2014 roku ilość osób o „ściśle imigracyjnym pochodzeniu” wynosiła 16,4 mln, czyli 20,3 proc. ogółu ludności. Mamy tu zatem jedną z odpowiedzi na politykę „herzlich willkommen” forsowaną z samobójczym uporem przez kanclerz Angelę Merkel. Po prostu niemieckie elity państwowe nie widzą innego sposobu na uporanie się z kryzysem demograficznym. Instytut Badań nad Rynkiem Pracy i Działalnością Zawodową mówi o imigrantach jako o „kuracji odmładzającej”. Wtórują kręgi wielkiego biznesu, wyrażające nadzieję, że przy odpowiedniej polityce integracyjnej rządu na rynek trafi wiele nowych rąk do pracy. Jeżeli już mają jakieś pretensje to właśnie o kształt owej polityki – niewystarczająco skutecznej, by zasilić gospodarkę nowymi fachowcami. A jak przyznaje z kolei Centrum Europejskich Badań nad Gospodarką, kwalifikacje zawodowe przybyszów „w ekstremalny sposób sprowadzają na ziemię”.
Jak to wygląda w świetle dotychczasowych doświadczeń? Czy faktycznie można liczyć, że „świeża krew” przyczyni się do rozwoju gospodarczego i załata dziurę demograficzną? Sprawdźmy, bo i u nas słychać głosy, że imigracja jest koniecznością, ponieważ inaczej nie będzie komu „zarabiać na nasze emerytury”. Z pomocą przychodzi opublikowany na portalu „euroislam.pl” tekst wystąpienia Grzegorza Lindenberga wygłoszonego na konferencji „Europejski kryzys migracyjny – szanse i zagrożenia dla Polski” zorganizowanej przez Stowarzyszenie Euro-Atlantyckie. Autor jest socjologiem i dziennikarzem, m.in. współzałożycielem „Gazety Wyborczej” co jest warte podkreślenia, ponieważ okazuje się, że nawet w lewicowo-liberalnym „salonie” można znaleźć wyjątki podchodzące do zagadnienia zdroworozsądkowo, posługując się konkretnymi danymi, stroniąc zarazem od „multikulturowej” ideologii.
Otóż okazuje się, że w świetle danych Eurostatu w przedziale wiekowym 20-64 lat pracuje 70 proc. europejczyków, lecz w grupie imigrantów z krajów spoza Unii Europejskiej odsetek ten wynosi zaledwie 57 proc. Szczegółowo wygląda to następująco: Wielka Brytania – 77 proc. zatrudnionych Brytyjczyków i jedynie 63 proc. imigrantów; proporcje w Niemczech – 79 proc. do 57 proc.; Francja – 71 do 48 proc.; Holandia – 77 do 51 proc.; Szwecja – 82 do 52 proc. Przy czym podkreślić należy, iż w grupie przybyszów muzułmańskich (a więc tych, którzy właśnie masowo napływają do Europy) te wskaźniki są jeszcze niższe. Przykładowo, w Danii wśród imigrantów z Iraku pracuje tylko 34 proc. Trzeba nadmienić, że według wyliczeń szwedzkiego ekonomisty Jana Ekberga wykonanych w 2009 roku dla tamtejszego ministerstwa finansów, imigracja zaczyna się dla kraju przyjmującego opłacać przy przekroczeniu 72 proc. zatrudnienia wśród przybyłych.
Na dodatek, imigranci charakteryzują się o wiele mniejszą wydajnością pracy, wynikającą zarówno z różnic kulturowych, jak i niskich kwalifikacji. Ilość miejsc pracy dla nisko wykwalifikowanych robotników jest ograniczona, zaś rosnący poziom zaawansowania technologicznego europejskiego przemysłu stwarza głównie popyt na odpowiednio kompetentnych fachowców. Opowieści o znakomitych syryjskich lekarzach, którzy będą nas leczyć należy włożyć między bajki – pracownicy tej klasy są kompletnie pomijalnym marginesem w tłumie „uchodźców”. Inną wartość do gospodarki wnosi hinduski informatyk, a inną pomywacz w restauracji. Zresztą – i tu wracamy do różnic kulturowych – po co podejmować słabo płatną pracę przy przysłowiowym „kopaniu rowów”, skoro porównywalne świadczenia można otrzymać żyjąc na „socjalu”?
Co więcej – imigranci nie są również inwestycją na przyszłość. Drugie pokolenie nie zdobywa bowiem wykształcenia lepszego od swych rodziców, ba – zmniejsza się w nim odsetek pracujących! Przykładowo, w Niemczech w pierwszym pokoleniu imigrantów z Turcji (mężczyźni) pracuje 69 proc., w drugim – już tylko 54 proc. U kobiet mamy tylko 1 proc. wzrostu zatrudnienia – 43 do 44 proc.
Co to oznacza? Ano to, że migracja nie przyczynia się do wzrostu gospodarczego, a wręcz jest szkodliwa. Konieczność utrzymywania rzesz przybyszów obniża PKB na głowę, niska wydajność (i tym samym niższe wynagrodzenia, a więc i składki emerytalne) powoduje, że możemy zapomnieć o tym, że zapracują na nasze emerytury. Przeciwnie – to do imigranckich emerytur będzie musiała w przyszłości dopłacać starzejąca się „biała Europa”. Konsekwencje dla gospodarki i ogólnego poziomu życia łatwo sobie wyobrazić. Jest w tym również nauczka i dla nas – nie powielajmy cudzych błędów. O wiele lepszą inwestycją jest polityka pronatalistyczna i sprowadzenie chociażby Polaków mieszkających w krajach byłego ZSRS. Za niemieckie cudowne recepty dziękujemy.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ———->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3292-pod-grzybki
Ilustracja: http://euroislam.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 5 (29.01-04.02.2016)
komentarze
Panie Piotrze!
Znów się z Panem zgadzam.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 11.02.2016 - 19:38