Prezydent padł ofiarą teoretycznego państwa?

Mamy wciąż do czynienia z państwem, którego służby nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa najwyższym dostojnikom.

BOR_logo_400_px.jpg

Po wypadku prezydenckiej limuzyny na autostradzie A4 nastąpił – co w takiej sytuacji jest w pełni zrozumiałe – wysyp spekulacji co do przyczyn zdarzenia. Rzecz jasna nie obyło się również bez hipotezy zamachowej – co także jest jak najbardziej na miejscu, jeśli przypomnimy sobie chociażby śmierć Waleriana Pańko, Marka Karpia, czy prof. Marka Dulinicza, który miał kierować „smoleńską” grupą archeologów. Ja dołożyłbym jeszcze opisany niegdyś przez Rafała Ziemkiewicza przypadek nieżyjącego już Lecha Próchno-Wróblewskiego, posła UPR zasiadającego w sejmowej komisji weryfikującej tzw. „listę Macierewicza”, który w 1992 roku odkrył w bieżniku opony swojego samochodu wstrzelony metalowy kołek. Gdyby nie zapobiegliwość posła mającego w zwyczaju badać auto przed jazdą, najprawdopodobniej zginąłby w katastrofie drogowej, bowiem taki kołek rozgrzewa się przy dużej prędkości, co ostatecznie prowadzi do rozerwania opony. Skutki łatwo sobie wyobrazić.

Czy prezydent Duda naraził się komuś na tyle, by ten spróbował zamachu, bądź zechciał udzielić „ostrzeżenia”? Cóż, nasuwa mi się tutaj skojarzenie z książką Song Hongbinga „Wojna o pieniądz. Prawdziwe źródła kryzysów finansowych” w której autor m.in. podaje przykłady zamachów na kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych, którzy w różny sposób godzili w interesy wielkiej finansjery – z bankami na czele. A tak się składa, że właśnie pod patronatem Kancelarii Prezydenta powstaje ustawa o przewalutowaniu kredytów frankowych mogąca bardzo boleśnie uderzyć w banksterskie lobby. Banksterzy – niestety, przy wsparciu NBP – co i rusz podają kolejne wyliczenia „strat”: padają kwoty rzędu 40, 44, 47 mld zł. Straszy się „zamrożeniem gospodarki”, sądami arbitrażowymi, interwencją w Komisji Europejskiej… Słowem, jest się o co bić i zakulisowa wojna trwa w najlepsze.

Owszem, pancerna limuzyna to nie zwykła „osobówka” i byle kołek w oponie jej nie załatwi, ale wypadek jako sygnał ostrzegawczy – czemu nie? Jeżeli specjalnie wzmocniona opona dysponująca dodatkowym zabezpieczeniem w postaci gumy założonej na felgę, dzięki której samochód w założeniu ma być zdolny do kontynuowania jazdy jeszcze przez kilkadziesiąt kilometrów z prędkością do 80 km/h, ni z tego ni z owego rozpada się w drebiezgi, to siłą rzeczy podejrzenia nasuwają się same.

Alternatywnym wytłumaczeniem jest bardak i tumiwisizm. Ktoś czegoś nie dopatrzył, nie zbadano stopnia wyeksploatowania spec-opony, zaoszczędzono na wymianie, bo uznano „że jeszcze dobra”, albo zwyczajnie założono zwykłe „gumy”. Innymi słowy, prezydent Duda padł ofiarą „państwa, które istnieje teoretycznie”, by posłużyć się szczerą diagnozą ministra Sienkiewicza. Tu warto przypomnieć wypadek śmigłowca Mi-8 w 2003 roku z ówczesnym premierem Leszkiem Millerem na pokładzie. Wtedy też czegoś nie sprawdzono, pilot nie miał danych meteorologicznych wskazujących na groźbę oblodzenia wskutek czego nie włączył ręcznego ogrzewania silników, helikopter odmówił posłuszeństwa w powietrzu i gruchnął o ziemię. Tylko sprawności pilota można zawdzięczać, że nie doszło do tragedii. Takiego szczęścia nie mieli już wysocy rangą dowódcy sił powietrznych, którzy zginęli w katastrofie CASY pod Mirosławcem w 2008 r. Smoleńsk – niezależnie od stwierdzenia wybuchów – wkrótce zapewne się dowiemy ze szczegółami jakich zaniedbań dopuszczono się przy tragicznym locie z 10.04.2010. O wcześniejszych awaryjnych lądowaniach rządowych maszyn TU-154 szkoda nawet gadać. Wszystkie te zdarzenia łączy jedno – do żadnego z nich nie miało prawa dojść.

Niezależnie od tego, czy opona w prezydenckiej limuzynie pękła „sama z siebie”, czy ktoś jej w tym dopomógł, diagnoza musi być jedna: mamy wciąż do czynienia z państwem, którego służby nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa najwyższym dostojnikom, z prezydentem i premierem na czele. Nie napawa to optymizmem, tym bardziej jeśli zważymy na skalę rozpętanego zaraz potem internetowego hejtu, kiedy to wprost grożono Andrzejowi Dudzie śmiercią. Zostajemy więc z pytaniem: a co, jeśli wśród opętanych nienawiścią kodowców kręcą się następcy Ryszarda Cyby?

Na zakończenie jeszcze jedno. Przy okazji wypadku prezydenckiej limuzyny uaktywnił się na odcinku medialnym były szef BOR, Marian Janicki. Kojarzą Państwo – taki pokraczny gnom w opadającej na oczy, za dużej wojskowej czapie, były kierowca, którego Bronisław Komorowski nagrodził za Smoleńsk generalskimi lampasami. Raczył się on podzielić bezcennymi przemyśleniami, jak mniemam, czerpiąc ze swych bogatych doświadczeń szofera i zaopatrzeniowca, jakimiż to samochodami należy, a jakimi nie należy wozić prezydenta. Że też niektórzy nie mają choćby tyle wstydu, by po prostu się zamknąć i zejść ludziom z oczu…

*

A poza tym:

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ———->http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3521-pod-grzybk

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 10 (11-17.03.2016)

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Panie Piotrze!

Jak widać, PiS ma dużo czasu na naprawę państwa. Podobne wrażenie miałem po przeczytaniu tekstu Szukać tak, by nie znaleźć? i wcale mnie to nie cieszy.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Tak, chyba zaczynają wierzyć, że są wieczni.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

Jak to możliwe, że człowiek nie jest w stanie niczego się nauczyć nawet na własnych błędach?

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Bo mu się wydaje, że ich nie popełnia. Winni zawsze są inni.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Panie Piotrze!

Niektórzy dostrzegają własne błędy, a mimo to nie potrafią wyciągnąć wniosków i skorygować działań.

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


@JM

Albo koryguje w jeszcze gorszą stronę.

pozdrawiam

Gadający Grzyb


Subskrybuj zawartość