Europa nie jest spójnym, zrównoważonym obszarem gospodarczym i to, co może być korzystne dla jednych, będzie potencjalnie zabójcze dla innych.
No, może z tym „nikt nie chce” w tytule nieco przesadziłem – umowy o Transatlantyckim Partnerstwie w dziedzinie Handlu i Inwestycji (Transatlantic Trade and Investment Partnership) bardzo chcą USA, Komisja Europejska, rządy, a nade wszystko – międzynarodowe koncerny. Nie chce zaś jedynie – bagatelka – większość europejskich społeczeństw. W krajach Europy Zachodniej masowe protesty przeciw negocjowanej ponad naszymi głowami umowie odbywają się regularnie, podnoszone są różne argumenty – ekonomiczne, ekologiczne, prawne, socjalne – a rozmowy jak gdyby nigdy nic toczą się własnym, ustalonym torem i zapewne będzie tak aż do finału po którym kolejne kraje UE robiąc dobrą minę do gorszej lub lepszej gry „klepną” to, co ustalono bez ich faktycznego udziału, prawiąc propagandowe banialuki o świetlanych perspektywach dla europejskiej gospodarki. Na coś w tym guście natrafiłem zresztą na stronach naszego MSZ – jest to propagandowa broszurka „Fakty i mity o TTIP” z 2015 r., w której np. „rozłożono” prognozowany efekt TTIP (wzrost unijnego PKB o 0,5 pkt proc.) na gospodarstwa domowe, wskutek czego polskie gospodarstwo domowe „zyska” statystycznie… 450 euro rocznie. Hurra! Dostanę prawie 2 tysiące zł za friko! Mam nadzieję, że ta dywidenda będzie wypłacana pod koniec roku – na Boże Narodzenie i Sylwestra jak znalazł i ludzie nie będą musieli brać „chwilówek”.
Poważniejąc – jeżeli ostateczna umowa nie będzie wykraczała poza kompetencje unijnych organów, wystarczy zatwierdzenie jej przez Parlament Europejski i państwa członkowskie nie będą miały nic do gadania. Analogicznie, po stronie amerykańskiej dla jej przyjęcia przewidziany jest uproszczony tryb ratyfikacyjny przez Kongres. Po obu stronach Atlantyku umowę będzie można jedynie przyjąć lub odrzucić w całości, bez możliwości zgłaszania poprawek. A że obywatele są przeciw? Europa ma praktykę w przechodzeniu nad takimi oporami do porządku dziennego – czy to przy okazji eurowaluty, czy to w przypadku traktatu lizbońskiego.
Niedawno kilkudziesięciotysięczna demonstracja sprzeciwiająca się TTIP miała miejsce w Hanowerze – a to za sprawą wizyty na tamtejszych targach Baracka Obamy, który odbył europejskie mini-tournee właśnie w charakterze ober-lobbysty TTIP. Najpierw udał się z dyscyplinującą wizytą do Wielkiej Brytanii, gdzie pogroził palcem, że jeśli dojdzie do „Brexitu”, to Londyn nie będzie miał co liczyć na umowę handlową z Waszyngtonem, ba – znajdzie się na końcu kolejki oczekujących. Zrozumiałe – wystąpienie Wlk. Brytanii z UE automatycznie wykluczałoby z TTIP jednego z najpoważniejszych gospodarczych graczy, co nikomu z zainteresowanych nie jest na rękę. W Niemczech atmosfera była już inna, bo też Angela Merkel należy do zagorzałych zwolenniczek planowanego traktatu, doprosiła też do kompanii premiera Włoch Matteo Renzi'ego, prezydenta Francji Francois Hollande'a i nawet Davida Camerona w ramach polityki przytulania po amerykańskim klapsie. Ten miniszczyt pokazuje, które z europejskich krajów są motorami napędowymi transatlantyckiego porozumienia i kto liczy na największe profity.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Abstrahuję już od patologicznego mechanizmu negocjacyjnego, w którym pierwsze skrzypce po obu stronach grają lobbyści poszczególnych branż i koncernów (wg „Guardiana” jest to 92 proc. „negocjatorów”), a rządy mogą co najwyżej zgłaszać swoje „stanowiska” bez żadnej gwarancji ich uwzględnienia; pominę procedurę ISDS stawiającą korporacje de facto ponad prawem; nie będę wnikał nawet, że za pomocą TTIP koncerny mogą przeforsować rozwiązania, które nie miałyby szans w normalnej ścieżce legislacyjnej. Zasadniczy problem tkwi bowiem w tym, że Europa nie jest spójnym, zrównoważonym obszarem gospodarczym. Wciąż występują dysproporcje między poszczególnymi krajami i to, co może być korzystne dla jednych, będzie potencjalnie zabójcze dla innych. Boleśnie przekonały się o tym podczas ostatniego kryzysu mniej zaawansowane gospodarczo kraje strefy euro, z Grecją, Hiszpanią i Portugalią na czele. Okazało się, że euro skrojone pod wysoko rozwinięte gospodarki działa jednocześnie hamująco na mniejszych graczy, zaś kryzys dotyka ich dotkliwiej niż unijnych wielkich.
Podobnie z umową TTIP – będzie ona korzystna dla koncernów niemieckich i niemieckiej, opartej na eksporcie gospodarki, dając jej nowy impuls. Jednocześnie ta sama umowa – jednakowa dla całej UE – pogłębi kolonialny status słabszych gospodarek, jako rynków zbytu, dobijając te branże, które w nich jeszcze funkcjonują, jak polskie rolnictwo, na co zwracał uwagę kilka miesięcy temu min. Jurgiel, ale chyba dostał polecenie, by zamilknąć. Przykładowo, w wyniku układu NAFTA tylko w latach 1993-2002 w meksykańskim rolnictwie zniknęło 1,3 mln miejsc pracy. Tymczasem na stronach Ministerstwa Rozwoju czytam entuzjastyczne wypowiedzi min. Morawieckiego, jakim to dobrodziejstwem będzie TTIP... dla naszego sektora MSP, co jest chyba oficjalną linią rządu PiS. O litości!
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
http://podgrzybem.blogspot.com/2015/02/ttip-kolejna-odsona-kolonizacji.html
http://podgrzybem.blogspot.com/2015/03/isds-czyli-korpo-dyktat.html
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ———->http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3798-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 18-19 (29.04-12.05.2016)
komentarze
Panie Piotrze!
Co to jest MSP? Czy jest jakiś rozsądny sposób storpedowania TTIP?
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 22.05.2016 - 21:33@JM
“MSP” to taki skrót – “Małe i Średnie Przedsiębiorstwa” – oznacza pewien segment rynku. Funkcjonuje jako powszechnie zrozumiały skrótowiec w biznesmeńskiej branży.
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 24.05.2016 - 09:05Panie Piotrze!
Ponieważ nie jestem z branży, dlatego pytałem.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 25.05.2016 - 08:06