Posłużę się słowami/przemyśleniami/poglądami dwóch ludzi, których dzieli kilkaset lat ludzkiej miary czasu. Ludzi pozornie różnych.
Pierwszym będzie Giordano Bruno. Człowiek, którego “racjonaliści” wciągnęli na swoje sztandary nie mając bladego pojęcia o jego poglądach i filozofii. Zrobili to z pozycji czysto antyklerykalnych. Na sztandary wciągnęli go również wyznawcy New Age, też nie mając o nim pojęcia. Po co Bruno jest mi tu potrzebny? I dlaczego wiąże się ściśle z filozofią innego człowieka, żyjącego ok. 400 lat po nim?
Piszesz:
Mistyk, przepaja cielesność tym, co duchowe – nadając mu sensu duchowego. Zatraca siebie w kontakcie z Bogiem. Oddaje się cały, nie pragnąc niczego więcej poza roztopieniem się w Bogu. Egoizm zostaje wypalony pragnieniem miłości, zawłaszczanie zostaje przemienione na oddanie.
I tu zbliżasz się do ideologii New Age. :) Njuejdżowcy, wylewając na wszystko co popadnie kubły miłości (a może wyrobu miłościopodobnego?), mają za zadanie i cel rozpuścić własne ego i dusze w czymś bliżej nieokreślonym. W jakiejś bezkształtnej masie “duchowej”. Kompletnie nie łapią sensu jaki zawarty jest w poglądach Bruno o jedynej w swoim rodzaju, indywidualnej duszy, która jest integralną częścią Jedni, czyli boskiej całości. Im się wydaje, że kiedy tylko pozbędą się własnej indywidualności, jednostkowej niepowtarzalności swego istnienia, kiedy relatywizując ad absurdum sprowadzą wszystko i wszystkich do stanu bezkształtnej brei, to osiągną “pełnię”, dostąpią “duchowego zjednoczenia” z Czymś-Tam. Tymczasem, u Bruna, nie ma sprzeczności między indywidualizmem a uniwersalizmem. W jego filozofii “Dusza Świata”/Bóg jest we wszystkim, działając jako “dusza indywidualna” i jednocześnie jako integralna część wszechogarniającej “duszy uniwersalnej”.
Komedia!
Dla Bruno najwyższą wartością i celem rozwoju (w tym duchowego) była Prawda. I tę Prawdę również przywołujesz w swojej notce. Jednakże stawiasz ją na równi z dobrem i pięknem. Tymczasem, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że Dobro i Piękno stanowią wartości indywidualne. Nie istnieją bezwzględnie. To już chyba kolega Arystoteles o tym mówił i pisał. U niego wynikało to właśnie (co przejął od niego Bruno) z niepowtarzalności, indywidualności duszy. :)
Zatem być może należałoby się zastanowić nad takim “zatracaniem siebie”, jak to przedstawiłeś?
Poza tym z Twojej notki przebija pewna ekskluzywność, co nie da się rozpatrywać rozłącznie z pojęciem wykluczenia. Ateiści to coś tam, niewierzący to coś innego, ale jakoś droga rozwoju duchowego jest dla nich jeśli nie całkowicie zamknięta, to bardzo ograniczona.
I do tego “piłam” we wcześniejszych komentarzach. Tobie się wydaje, że religijność jest jakimś wyższym stopniem wtajemniczenia na drodze rozwoju duchowego. A skoro jesteś silnie zakorzeniony w “duchowości religijnej” KRK (to nie zarzut tylko zauważenie faktu), to oczywiście rozwój duchowy zgodny tylko z tą religią jest dla Ciebie tym “najlepsiejszym”.
I tu pojawia się druga postać – Thomas Merton. Syn anglikanina i kwakierki. Trapista, czerpiący pełnymi garściami z Tradycji Wschodu. :) Człowiek, który nie “zatracał się”, nie pozbył się własnej indywidualności (inaczej mówiąc: własnego “ego”) a jednocześnie jest uznawany na jednego z mistyków chrześcijańskich. Człowiek, który nie pragnął tylko “roztopienia się w Bogu”, bo był też aktywistą społecznym (w tym – o zgrozo! – pacyfistą). Człowiek poszukujący… Prawdy, jak Bruno.
Czujesz “bluesa”, Poldku?
Na okoliczność tego wpisu musiałam odnaleźć swoje stare notatki. Ale udało się.
Przedstawię fragment komentarza Thomasa Mertona, jaki napisał on do eseju Ericha Fromma “Wojna w człowieku. Psychologiczne studium istoty destrukcyjności.” (Santorski & Co., Warszawa 1994). [Wytłuszczenia moje.]
“Wydaje się, że należałoby poświęcić znacznie więcej uwagi tradycyjnej mądrości duchowej, która uważała dyscyplinę (w najgłębszym sensie posłuszeństwa mistrzowi) za warunek przekroczenia przez człowieka jego empirycznego “ja”, co umożliwia mu odnalezienie jego prawdziwej tożsamości w pustce, która stanowi pełnię świadomości, ponieważ jest całkowicie wolna od zbędnej refleksji.
Jest to królestwo paradoksu i ryzyka, bo istnieją duchowości płytkie i fałszywe, które wstrzymują rozwój duchowy, wprowadzają platońskie uproszczenia i uprzedmiotowiają to, co może być ujęte tylko jako podmiot, a co znika natychmiast, gdy się to “ujmie”. Niektóre duchowości rodzą pogardę dla pewnych wydzielonych obszarów rzeczywistości, co owocuje destrukcją.
Innymi słowy, łatwe i bezmyślne werbalizowanie spraw duchowych jest naprawdę niebezpieczne. Wszystkie prawdziwe szkoły duchowości rozumieją zagrożenie bałwochwalstwem w nieodpowiedzialnym mnożeniu pseudo-duchowych pojęć, które oplątują człowieka siecią iluzji właśnie wtedy, gdy zdaje się on sięgać po prawdziwe szczęście i doskonałe ubóstwo wyzwolenia. [...]
Być może ktoś ode mnie oczekuje jakiegoś słowa uznania pod adresem masowej religii. Obawiam się, że nic z tego. Masowa religia w znacznym stopniu zdradziła ludzkiego ducha i wydała go, jak Samsona, ostrzyżonego i oślepionego, na pastwę kultury pełnej frustracji i autodestrukcji. Popularne hasła masowej religii są często równie jałowe i fałszywe jak slogany reklamujące nowy rodzaj mydła, tylko znacznie groźniejsze, bo jakość mydła można przynajmniej łatwo sprawdzić.
Grzechem religijności jest uczynienie z Boga, pokoju, szczęścia, zbawienia i wszystkich pragnień człowieka – produktów, które wypuszcza się na rynek w atrakcyjnym opakowaniu. Problem nie leży w szczerości przekonań kaznodziejów i pisarzy religijnych, ale w samych założeniach, na których bezkrytycznie opierają swą działalność. Umysłowość religijna naszych czasów rzadko wykazuje skłonność do krytycznej analizy problemów naprawdę ważnych.”
Skąd u Mertona taka krytyka bezkrytyczności i religijnej duchowości?
Być może stąd, że Merton pamiętał takie oto słowa przypisywane Pawłowi z Tarsu, pochodzące z 2 listu do Koryntian
3 Powszechnie o was wiadomo, żeście listem Chrystusowym dzięki naszemu posługiwaniu, listem napisanym nie atramentem, lecz Duchem Boga żywego; nie na kamiennych tablicach, lecz na żywych tablicach serc. [...]
6 On też sprawił, żeśmy mogli stać się sługami Nowego Przymierza, przymierza nie litery, lecz Ducha; litera bowiem zabija, Duch zaś ożywia. [...]
17 Pan zaś jest Duchem 10, a gdzie jest Duch Pański – tam wolność. 18 My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się11 w jasność Pańską11 jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego11, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu.
Zastanów się, dlaczego w Twoim rozumieniu rozwoju duchowego jest tak dużo “Litery”? Zastanów się, dlaczego w Twoim rozumieniu duchowości jest tak mało “Ducha” i wolności?
Bruno, poddając krytyce “Literę”, oddał życie za wolność “Ducha”. Mertona nikt na stosie nie spalił, za to on sam wielokrotnie łamał klauzulę milczenia, dopominając się o możliwość poszukiwania Prawdy zgodnie z “Duchem”, a nie “Literą”.
_________________
Tekst zamieszczony uprzednio w formie komentarza pod notką Poldka pt. Człowiek istotą duchową a to, dopiero początek….
komentarze
Pani Magio!
To mi się znacznie bardziej podoba niż Pani wycieczki w stronę psychologii. :)
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 23.01.2012 - 23:26Panie Jezry
Moje “wycieczki w stronę psychologii” nie muszą się Panu podobać. Nie dla ich “podobania się” komukolwiek zamieszczam i będę zamieszczać teksty o tematyce psychologicznej.
Magia -- 24.01.2012 - 10:03