Przepowiednie o końcu czasów

To jest bardzo soczysty i sążnisty artykuł. W sam raz na kilkanaście godzin przed rzekomym “Końcem Świata”, propagowanym od lat przez stada njuejdżowych durniów i pozbawionych wszelkich hamulców dorobkiewiczów, przy cichym wsparciu specjalistów od psy-ops. Jeśli nie masz na zbyciu, Drogi Czytelniku, przynajmniej 15-20 minut czasu – daruj sobie tę lekturę.

Autor: Gregory James
Sott.net
30 września 2012
tłumaczenie: PRACownia

Wraz z pojawieniem się Internetu nadeszła era informacji, kiedy stało się możliwe swobodne i łatwe rozprzestrzenianie i znajdowanie informacji na niemal każdy temat – takich, do których dotarcie byłoby niezwykle trudne, o ile nie wręcz niemożliwe, jeszcze kilkadziesiąt lat temu. W zasięgu naszych palców znajduje się obecnie więcej danych, niż jesteśmy w stanie przyswoić, a wiadomości o wydarzeniach z całego świata pojawiają się praktycznie natychmiast. Nawet kiedy informacje są skrywane, i tak jakoś wypływają na powierzchnię i to na ogół dość szybko. Dzięki laptopom i innym przenośnym urządzeniom nosimy internet przy sobie. Spędzamy w nim obecnie większość życia, czy to pracując, czy też dla rozrywki.

Wszystko jest podłączone! W stosunkowo krótkim czasie nasze globalne społeczeństwo zmieniło się w rozległą sieć dostarczycieli informacji, jak gigantyczna sieć mózgowa, przetwarzająca i przekazująca sobie nawzajem dane w obrębie tego wielkiego organizmu. Nic więc dziwnego, że zmienia się nasz zbiorowy paradygmat i że najgłębsze wzorce naszej podświadomości, naszych archetypów – rozumianych jako starożytne tajemne nauki i proroctwa, opowieści o mocy i duchowe alegorie, epickie opowieści o przygodach i stare legendy – trafiają do naszej świadomości i stają się dla nas ważnymi, wzbudzającymi zainteresowanie tematami.

Wystarczy wrzucić w wyszukiwarkę Google “21 grudnia 2012″. Nieważne, że to dzień jak każdy inny. Nawet bez dalszego precyzowania Google poda około 460 milionów stron [dla angielskiej wersji: “Dec. 21, 2012” – przyp.] traktujących o końcu świata – jak choćby przepowiednie Majów, powrót Chrystusa, teorie zbiorowego oświecenia itp. Naprawdę 460 milionów! Spójrzmy na to z perspektywy – to co najmniej o 150 milionów stron więcej, niż wynosi populacja Stanów Zjednoczonych. Zdecydowanie mówi nam to coś o tym, co ostatnio zajmuje ludzi. Nawet zapytanie Googli o pornografię daje jedynie 296 milionów stron, co samo w sobie jest już jest ogromną ilością, ale ciągle nie dorównuje przepowiedniom o końcu świata i teoriom o zbiorowym przebudzeniu. A mówimy tu tylko o zjawisku 21 grudnia 2012. Poszukajcie “return of Jesus” (powrót Chrystusa), a dostaniecie 524 miliony wyników! Poszukajcie “End-Times” (koniec czasów), a dostaniecie ich niemal 2 miliardy! “Apocalypse” (apokalipsa) daje 102 miliony stron. W sumie to ponad 3 miliardy wyników dla 4 haseł (bez pornografii, oczywiście). Nie spróbowaliśmy jeszcze poszukać armagedonu, wzniesienia, sądnego dnia, potopu, czy całej masy innych terminów, wiążących się z mitami i końcem świata. Abstrahując od wiarygodności tych miliardów stron, chodzi mi o to, że dla wielu ludzi tematy te są atrakcyjne, w przeciwnym bowiem razie nie byłoby tak ogromnego zapotrzebowania na ich mnożenie się w sieci. A to oznacza, że temat jest ważny – dla mnóstwa ludzi.

Skąd tak duże zainteresowanie końcem świata? Czy naprawdę aż tak źle się dzieje, że ludzie chcą go? To możliwe. Czy studiowanie tematu końca świata stało się wyjątkowo popularnym hobby? Raczej nie. Czy połowa populacji planety życzy sobie śmierci? Wątpię. Jednak nawet pobieżne przejrzenie tego materiału nie pozostawia wątpliwości co do tego, że ogromna jego część to czyste wariactwo i hiper podżeganie, a spora część zawartości tych stron to rozmyślna dezinformacja, zaplanowana jako narzędzie kontroli społecznej i propagandy myślenia grupowego, mająca na celu albo odciągnięcie was od tego, co faktycznie się dzieje, albo skłonienie do wzięcia rozwodu z waszymi pieniędzmi – wiecie, “zanim będzie za późno!!!” (ta perełka zdaje się nigdy nie tracić impetu). Niemniej jednak zainteresowanie zdecydowanie istnieje, a najbardziej prawdopodobnym jego powodem jest – moim zdaniem – fakt, że wszyscy jesteśmy połączeni, z sobą nawzajem i z Kosmosem, i ci spośród nas, w których żyłach wciąż płynie krew, wiedzą, że coś się dzieje.


© Sean Heavey, National Geographic – Superkomórka burzowa

Nie sposób tego przeoczyć, jeśli odwiedza się wiarygodne źródła wiadomości (jakkolwiek niewiele ich jest) i przegląda informacje o wszystkich tych zmianach na Ziemi, ekstremalnej pogodzie na biblijną skalę, ogromnym wzroście przemocy i osobliwych zbrodni, nieustannych wojen toczonych bez powodu, suszach i powodziach, niewytłumaczalnej masowej śmierci zwierząt na całym świecie, potężnym napływie meteorów, niewytłumaczalnych dziurach w ziemi-, tajemniczych dźwiękach dochodzących z nieba, globalnych protestach i zamieszkach na bezprecedensową skalę, wykładniczym wzroście ubóstwa i bezrobocia, jawnej militaryzacji policji, nieskrępowanej cenzurze w mediach i propagandzie, nie zapominając o stopniu korupcji w naszych patokratycznych rządach oraz o systemie finansowym tak jawnie bezwstydnym, że równie dobrze mogliby nosić koszulki z nadrukiem “Oligarchia grupowa” – jestem przekonany, że mają już takie metki na bieliźnie.

Nic więc dziwnego, że ludzie myślą, iż koniec jest bliski. Wygląda na to, że powszechnie uznaje się, że nasza wspólna walka ostatecznie doprowadzi do pewnego konkretnego wyniku, wymienianego w proroctwach o końcu świata, jakie wpisywały się głęboko w naszą kulturę i zbiorową nieświadomość od zarania dziejów ludzkości. Czy te liczne, tak do siebie podobne przepowiednie pochodzą z wrodzonej ciekawości nieodzownego, acz niejawnego, ostatecznego rezultatu? Co ma początek, musi mieć i koniec, czyż nie? Dla ludzi myślących stawianie pytań jest rzeczą zupełnie naturalną. Skoro tu jesteśmy, to jakoś musieliśmy zostać stworzeni, a w takim wypadku musi również istnieć jakiś moment w przyszłości, kiedy przestaniemy istnieć. Ale skoro już przy tym jesteśmy, załóżmy, że tylko źli kolesie dostają to, co nadchodzi, a ci dobrzy – “wybrani” – mogą żyć dalej w odnowionym raju, tak? A może chodzi o coś więcej, o coś głębszego?

Czy jest możliwe, że wszechobecność motywów końca czasów na kartach historii i ich niesamowite wzajemne podobieństwo jest w istocie produktem większej archetypowej platformy ludzkiego istnienia – czymś w rodzaju Matriksa? O co mi tu chodzi? Spróbuję powiedzieć to inaczej. Czy to możliwe, że motywy końca czasów są tak samo nieodłącznie związane z istnieniem na pewnym poziomie świadomości, jak nasza wbudowana ontologia i samoświadomość, nasz głęboko zakorzeniony psychiczny związek z matką, trwale wprogramowane nam zainteresowanie przetrwaniem, konfliktem, miłością, seksem? Czy to możliwe, że proroctwa o końcu czasów nie są wytworem ludzkiej myśli, tylko ludzka myśl jest wytworem archetypowego konstruktu, osadzonego w samej strukturze naszej egzystencji – swego rodzaju “dylemat” kosmologiczny, dążący do własnego zbawienia i zmartwychwstania? Czy to możliwe, że tak jak liście spadają jesienią z drzew, żeby użyźnić glebę dla wiosennych pąków, tak i my żyjemy i umieramy, żeby zmienić formę i żyć ponownie, tak jak każda chwila jest narodzinami Teraz i śmiercią przeszłości? Czy jest zatem możliwe, że i większe systemy zarządzające naszym wszechświatem podobnie znajdują upodobanie w cyklicznych odrodzeniach? I czy my, zbiorowo, możemy mieć tego świadomość?

A jeśli tak jest, to może nie jesteśmy pierwszą cywilizacją w historii ludzkości, która ma tę świadomość? I może “proroctwa” o końcu czasów są w rzeczywistości historiami pozostawionymi przez tych, co przeżyli poprzednie cykle, albo też szczególnego typu wiedzą, zakodowaną w naszym DNA jako produkt ewoluującej świadomości – mającą nam przypominać o naszej nietrwałości i wspanialszym miejscu na wielkiej scenie wszechświata, tak żebyśmy wiedzieli, jak przetrwać i jak rozwijać się wraz z Kosmosem? Może Wszechświat jest o wiele dziwniejszy i płodniejszy, niż sądzimy? A problemy, z którymi mamy obecnie do czynienia, są po prostu naturalnym ruchem w kierunku Entropii i prowadzą do pięknego zdarzenia, wspanialszej ewolucji świadomości – odnowy? Co się zaczyna, musi się skończyć i jeśli czegokolwiek jestem pewien, to tego, że co się kończy, ma też nowy początek.

”[…] a kresem naszych wszelkich poszukiwań będzie dojście do punktu, z któregośmy wyszli, i poznanie tego miejsca po raz pierwszy”.
~T.S. Eliot, Little Gidding, tłum. W. Dulęba

Co więc z tym począć? Większość ludzi nie jest w stanie pojąć takich idei, są bowiem wciąż zbyt zajęci sprawami przyziemnymi albo zbyt “usatysfakcjonowani” sympatycznymi ideami, że już są “zbawieni” i “wszystko jest doskonałe”, jak długo dostrzega się jedynie “miłość i światło”. Otóż tu właśnie tkwi część problemu. Łatwo dajemy się złapać i ograniczyć swojemu antropogenicznemu i przestarzałemu paradygmatowi, temu archetypowemu systemowi kontroli, z którym co prawda czujemy się jak u siebie w domu, jednak utrzymuje on nas w ogłupieniu i dezorientacji jak chomiki w kole. Lubimy to, co znane, nie chcemy urazić przyjaciół czy sąsiadów, a tym bardziej własnej, tak dobrze strzeżonej “wrażliwości”, bo wówczas nasze życie staje się piekłem potępienia, kpin i walką o stawienie czoła twardym faktom i kłamstwom, jakie sobie wmawialiśmy przez całe życie.

“Żyjemy w czasach, kiedy większość ludzi wciąż wierzy w sprzedawane nam kłamstwa. Jest to globalny syndrom sztokholmski, doskonały system kontroli Matriksa, w którym więźniowie wznoszą mury więzienia i czczą swoich strażników, stając się narzędziem matriksa podobnie jak owce pilnujące siebie nawzajem”.
^~Bernhard Guenther, 2012-Collective Awakening or End of the World?^

Takie poczucie ma oczywiście pewien sens. Pragniemy szczęśliwego, pozbawionego napięć życia. Im mniejszy stawiamy opór wobec i tak dość stresującego środowiska, tym przyjemniej wygląda życie. Jednakże w rzeczywistości ta sympatyczność, którą staramy się utrzymać, jest raczej dość niezdrową iluzją. I przez ten zwodniczy modus operandi stwarzamy tylko więcej problemów sobie samym i innym, stosujemy bowiem tylko płytkie sztuczki z egoistycznej chęci zdobycia niezasłużonego zadowolenia, z lenistwa i dla odwrócenia uwagi – karmiąc w ten sposób entropię, do której się przyzwyczailiśmy jak rozkładające się ciało. Z drugiej strony, kiedy w końcu naprawdę pobędziemy z tym odkryciem – o ile to w ogóle nastąpi – w pełni świadomi, że to nie tak zwana “wolność” przynosi nam nasze przypadkowe “szczęście”, a raczej nauczyliśmy się nie opierać o więżące nas ciernie, odczuwając tym samym pewną ulgę, która trwa tak długo, jak długo idziemy z prądem i stosujemy się do reguł – zaczynamy wówczas dostrzegać, że jest tylko jeden sposób na uzyskanie prawdziwej i trwałej wolności: przedrzeć się przez te ciernie i znaleźć polanę, na której możemy zbudować prawdziwy dom – z ogrodem rodzącym wiele owoców.

Dlatego też – albowiem czasy się zmieniają i również dlatego, że taki może być naturalny postęp w rozwoju kosmologii i świadomości – to wcale nie oznacza, że mamy po prostu usiąść, odprężyć się i napawać przedstawieniem. Nie, ezoteryczną zasadą jest poznać siebie i tylko to może przygotować nas na Przejście. Ażeby to zrobić, musimy posiąść prawdziwą wiedzę i opanowanie ciała, umysłu i energii, oraz wypracować sobie obiektywne zrozumienie naszego świata i paradygmatu, który bez tego przyszpila nas do naszego ciernistego więzienia. Dopiero wówczas będziemy wiedzieli, jak postępować w zmieniających się czasach i związanymi z tym konfliktami, tak żeby wynurzyć się po stronie światła na końcu tunelu i w lepszym świecie… Oto prawdziwa Zmiana Świadomości w najściślejszym sensie, ale dająca się osiągnąć wyłącznie poprzez ciężką pracę.

Jak to było w czasach Noego

Zdecydowanie najczęściej powtarzającą się opowieścią, związaną z końcem czasów i zmianą paradygmatu, jest historia Potopu – powodzi zesłanej na ziemię przez bogów lub kosmos w celu oczyszczenia jej z rozpusty i wypaczeń ludzkości. Często wody powodzi są przedstawiane jako swego rodzaju powrót pierwotnych wód z podobnych mitów o Stworzeniu i boski akt zemsty, mający “wymazać do czysta tablicę”, przygotowujący grunt pod odrodzenie w nowym rajskim stanie, na ogół w parze z nowo odkrytą, wyższą relacją z Bogiem – czego nie da się osiągnąć w żaden inny sposób. I to jest rzecz najważniejsza, i koreluje z innym nieodłącznym elementem, przewijającym się przez analogiczne mity: zawsze obecny jest jakiś bohater, któremu udaje się przeżyć, najczęściej dzięki zbudowaniu takiej czy innej Arki.

Mity o potopie można znaleźć w niemal każdej wczesnej kulturze sięgającej początków ery pisma. Odkrycie glinianych tabliczek w ruinach królewskiej biblioteki Aszurbanipala w Mezopotamii, dokonane w 1853 roku przez asyrioznawcę Hormuzda Rassama, przyciągnęło uwagę świata. Epos o Gilgameszu datowany jest na co najmniej XXI w p.n.e., aczkolwiek nieco nowsze odkrycie fragmentów alabastrowej wazy w Nippurze wspiera teorię o pochodzeniu historii być może nawet z 2600 r. p.n.e. i sugeruje, że Gilgamesz mógł być postacią historyczną. [“Myths from Mesopotamia: Creation, the Flood, Gilgamesh, and Others”, Stephanie Dalley, ed., Oxford University Press, 1989 / zob. także “Horns of Moses” – Laura Knight-Jadczyk]


XI tabliczka Eposu o Gilgameszu z opisem potopu; zbiory British Museum

Obecnie już wiadomo, że Epos o Gilgameszu zawiera historie niezwykle podobne do biblijnej opowieści o Potopie z Księgi Rodzaju, a podobieństwo jest uderzające zarówno pod względem szczegółów, jak i chronologii wydarzeń. Takich podobieństw nie wolno lekceważyć, zwłaszcza wtedy, kiedy odnoszą się do historii o potopie i odnowie. [“The Babylonian Gilgamesh Epic: Introduction, Critical Edition and Cuneiform Texts”, Andrew R. George, Oxford University Press, 2003]

W komentarzach do Tory, wydanych w 2001 roku przez Conservative Movement of Judaism (Konserwatywny Ruch Judaizmu), pewien uczony rabin, Robert Wexler, powiedział: “Najbardziej prawdopodobnym z możliwych założeń jest to, że zarówno Księga Rodzaju, jak i Gilgamesz zaczerpnęły zawarty w nich materiał z podań o powodzi, jakie istniały w Mezopotamii. Następnie obie historie rozeszły się i każda z nich ma swoją opowieść”. [“Ancient Near Eastern Mythology”, Wexler, 2001]


Arka Noego, autor nieznany

Zapewne jest to oczywiste, niemniej jednak może być warte tu wzmianki, że opowieść o powodzi, z Noe w roli bohatera, pojawia się również w tradycji islamskiej. Jest to nawet bardziej szczegółowa opowieść, zwłaszcza w odniesieniu do prawości Noego. Podobnie jak w innych relacjach, tak i w Koranie, z cnotliwością Noego kontrastuje wymownie tu przedstawione szerzące się zepsucie ludu, porównywalne z sytuacją, jaką mamy dzisiaj, zwłaszcza w kontekście współczesnej nauki o złu – ponerologii. W przekazach Koranu wysłuchania proroka odmówili głównie silni politycznie i bogaci, nakłaniając innych, by poszli ich ścieżką ignorancji. Ta żądna władzy “elita” była zazdrosna i zawistna wobec każdego w jakikolwiek sposób ich przewyższającego, a jej jedynym dążeniem było sprawowanie kontroli. Lud żył więc w nieświadomości istnienia skromnych “wierzących”, którzy przewyższali ich intelektualnie, moralnie i duchowo. Koran 11:25-48 zob. też: “Lives of the Prophets” – Leila Azzam, Khalid Seydo]

“Musimy pamiętać, że psychopaci i ludzie z innymi zaburzeniami osobowości naprawdę nie mają innego wyboru niż być, jacy są. Ale ludzie normalni mają wybór, czy zaakceptują akty gwałtu, czy też nie. Akceptując jakiegokolwiek rodzaju wykorzystywanie, dajemy psychopatom moc wykorzystywania innych. [...] Wygląda na to, że w świecie, gdzie ludzie nie mogą, albo nie chcą, powstać przeciwko psychopatii na szczeblach władzy, Kosmos zadziała za nich i zabierze ich stąd – także za ich milczenie i słabość”.
~Laura Knight-Jadczyk, “Horns of Moses”

Wśród greckich mitów o powodzi, pochodzących mniej więcej z 900 r. p.n.e., znajdujemy relację Deukaliona, mającą wiele cech wspólnych z mitem o Jezusie i podobnie łączącą potop z nadejściem nowego królestwa. Deukalion był synem boga, Prometeusza, i to on miał rządzić tym nowym światem. Deukalion, ostrzeżony przez ojca i poinstruowany, że ma zbudować “skrzynię” (“Arkę”, choć tylko dla siebie i swojej żony, Pyrry), miał wraz z żoną – jako jedyni, którzy przeżyli – ponownie zaludnić ów rajski świat… niczym postapokaliptyczni Adam i Ewa (cykliczne odrodzenie). Tak też uczynili, ale co ciekawe, nie w zwykły sposób, ale rzucając za siebie kamienie, które jakoby miały być kośćmi matki Deukaliona, Gai – matki wszystkiego, co żywe (źródła życia). Bóg rzucający kamienie – czyżby odniesienie do kometarnego deszczu, przynoszącego odnowę?

Należałoby tu odnotować, że inna, mniej znana wersja opowieści o Deukalionie, pochodząca z II wieku i zatytułowana De Dea Syria (Syryjska bogini) sugeruje, że Deukalion zabrał na arkę żonę, dzieci i zwierzęta – aczkolwiek nie jest jasne, czy opowieść ta nie niesie wpływów judeo-chrześcijańskiej kultury.


Deukalion i Pyrra ponownie zaludniają Ziemię. Grafika Virgila Solisa

Nawet kultury bardzo odległe od wspomnianych do tej pory znały i przekazały następnym pokoleniom niezwykle podobną historię powodzi. Legenda o Manu, hinduskiej wersji Noego / Deukaliona / Utnapisztima, opowiada o człowieku tak prawym, że oddał mu przysługę Matsja, pierwsze wcielenie boga Wisznu. Matsja ostrzegł Manu przez nadchodzącą powodzią i polecił mu zbudować arkę. Podał przy tym jej dokładne wymiary oraz datę początku powodzi (Matsya Purana, rozdz. 1). Polecił mu także zabrać rodzinę, nasiona i po parze różnych zwierząt, żeby ponownie zasiedlić ziemię (Matsya Purana, rozdz. 2). Kiedy wody opadły, arka wylądowała bezpiecznie na słynnej w tym regionie górze – zupełnie jak w Księdze Rodzaju, mezopotamskich opowieściach o powodzi i legendzie o Deukalionie. [“A Survey of Hinduism”, Klaus K. Klostermaier, 2007, SUNY Press / zob. też: Encyclopaedia of Hinduism T-Z, tom 5, Sunil Sehgal, 1999, Sarup & Sons]


Matsja (w sanskrycie – मत्स्य), pierwsze wcielenie Wisznu w hinduizmie

Nasz motyw powodzi znajdziemy też w zbiorze irlandzkich podań Lebor Gabála Érenn, (Księga przejęcia Irlandii). Zgoda, zbiór ten powstał w XI wieku, więc zapewne stanowi reinterpretację pogańskich mitów celtyckiej Irlandii, tak gaelickich, jak i przed-gaelickich, mającą lepiej odzwierciedlić judeo-chrześcijańską teologię i historiografię. Tak czy owak, choć “historyczność” wydarzeń wyraźnie czerpie z biblijnych analogii w celu opowiedzenia “oficjalnej” historii Irlandii, jest wysoce prawdopodobne, że owe podania o powodzi wyrastają z przedchrześcijańskiej historii Celtów. Od historyka z IV wieku, Ammianusa Marcellinusa, wiemy, że w I w. p.n.e. Timagenes z Aleksandrii spisał relację o pochodzeniu ludu celtyckiego, gdzie opisał, jak przodkowie Galów zostali wypędzeni ze swoich rodzinnych ziem w Europie Wschodniej przez kolejne wojny, jakie nadeszły po wielkiej powodzi, najwyraźniej czerpiąc ten opis ze starszych, utraconych już źródeł [Ammianus Marcellinus, Res Gestae 15:9. Było to niewątpliwie na długo przed Euzebiuszem, który został wymieniony jako źródło w “Lebor Gabali Érenn”, i na długo zanim Irlandczycy odczuli potrzebę stworzenia historii swojej przeszłości porównywalnej do historii innych narodów w obrębie Cesarstwa Rzymskiego.

Hawajski mit o powodzi o niejasnym rodowodzie opisuje sprawiedliwego imieniem, Nu’u (co nawet brzmi zupełnie jak Noe!), który zbudował arkę, żeby uciec przez Wielką Powodzią, ale swoje ocalenie błędnie przypisał przewodnictwu księżyca. Sytuację uratował bóg stworzyciel, Kane, który pojawił się na tęczy i skorygował błąd Nu’u. Tym razem historia nie wspomina nic o żonie ani zwierzętach, ani innych ewentualnych ocalonych, aczkolwiek znowu, po opadnięciu wody Nu’u znalazł się na czubku Mauna Kea, góry wulkanicznej i najwyższego szczytu Hawajów. [“Nu’u” – A Dictionary of World Mythology, Arthur Cotterell, Oxford University Press, 1997]
Chrześcijańscy misjonarze zaczęli szaleć na wyspach archipelagu dopiero na początku XIX wieku, nawracając – jak mają to w zwyczaju – tubylców i walcząc o zbawienie ich “dzikich” dusz, oczywiście dzięki “właściwej” religii. Wygląda więc na to, że opowieść o Nu’u na długo poprzedziła przybycie Kościoła.

W naszym krótkim przeglądzie słynnych opowieści o potopie nie możemy pominąć relacji Platona o tajemniczo zaginionej Atlantydzie. Fulcanelli napisał:

“Atlantyda. Czy ta tajemnicza wyspa, enigmatycznie opisana przez Platona, kiedykolwiek istniała? To trudne pytanie, zważywszy na słabość posiadanych przez naukę środków, jakie pozwalają jej przenikać sekrety otchłani. Niemniej jednak, pewne obserwacje zdają się wspierać stanowisko zwolenników istnienia Atlantydy. [...]

Wiara w prawdziwość dzieł Platona prowadzi do przekonania o realności okresowych wstrząsów, wśród których Mojżeszowy Potop, powiedzmy to sobie, pozostaje pisanym symbolem i świętym prototypem. Tych, którzy negują to, co egipscy kapłani powierzyli Solonowi, poprosimy tylko o wyjaśnienie nam, co mistrz Arystotelesa chciał ujawnić poprzez tę fikcję złowieszczej natury. Albowiem my rzeczywiście wierzymy, że ponad wszelką wątpliwość Platon stał się propagatorem bardzo starożytnych prawd i że w związku z tym jego książki zawierają zbiór, zasoby ukrytej wiedzy. Jego liczby geometryczne i jaskinia miały swoje znaczenie, dlaczego więc miałby być go pozbawiony mit o Atlantydzie?

Ludność Atlantydy musiał spotkać taki sam los, jak innych, a kataklizm, który ją zatopił, podpada oczywiście pod tę samą kategorię, co ten, który czterdzieści osiem stuleci później pogrzebał pod głęboką taflą wody Egipt, Saharę i kraje Afryki Północnej. Ale Egipt, bardziej uprzywilejowany niż ziemia Atlantydów, zyskał dzięki wzniesieniu się dna oceanu i po pewnym okresie zanurzenia powrócił na światło dzienne. Bowiem Algieria i Tunezja, z ich suchymi ‘chottami’ [ogromne wyschnięte słone jeziora], pokrytymi grubą warstwą soli, Sahara i Egipt, z ich glebą składającą się w dużej części z piasku morskiego, pokazują, że woda wdarła się na kontynent afrykański i zalała obszerne jego połacie. Kolumny świątyń faraonów mają niezaprzeczalne ślady zalania: w hypostylowych salach wciąż zachowane płyty stropowe zostały podniesione i przesunięte przez ruch oscylacyjny fal; zniknięcie zewnętrznych warstw piramid, i generalnie spoin kamieni (Kolosy Memnona, które śpiewały), wyraźne ślady erozji spowodowanej przez wodę, jakie dają się zauważyć na posągu Sfinksa w Gizie, jak również na wielu innych egipskich posągach nie mają innych źródeł”.

~Fulcanelli, The Dwellings of the Philosophers (“Les Demeures Philosophales”, Paryż, 1929)

Moglibyśmy tak ciągnąć niemal w nieskończoność, ale myślę, że naświetliłem już, o co mi chodzi: o niezwykle podobne relacje o Wielkiej Powodzi (jeśli nie o kilku), jakie zapisały się na kartach historii w kulturach i czasach tak od siebie odległych, że nie możemy ryzykować żadnego logicznego domysłu co do przyczyn, a jedynie, że potopy faktycznie się zdarzają. A ich przyczyny wydają się być rezultatem okresów społecznych niepokojów i ogólnej dysharmonii pomiędzy ludźmi i naturalnym porządkiem rzeczy – a przynajmniej potopy następują po takich okresach. Istnieją setki spisanych relacji z powodzi na przestrzeni dziejów i pochodzących z różnych zakątków świata. Oczywiście powodzie zdarzają się cały czas, ale to nie o takich powodziach opowiadają te relacje. Ci ludzie mówili o wielkich powodziach, katastrofalnych potopach, daleko wykraczających poza normę – takich, które pochłaniają góry!

Nasuwa się wniosek, że najprawdopodobniej faktycznie była Wielka Powódź i objęła swoim zasięgiem ogromne połacie świata i dotknęła mnóstwo ludzi – jednak pozostawiła więcej ocalałych, niż można by sądzić po relacjach (“bliska i dalsza rodzina Noego”, odwołując się do biblijnej alegorii). Zważywszy na potężną traumę, fakt, że historie te głęboko wpisały się w naszą kulturę, wydaje się zupełnie naturalny. Sugeruje to również, że takie wydarzenia stanowią archetypową platformę nie tylko dla cyklicznej odnowy, kiedy robi się naprawdę źle, ale również dla naszego zbawienia, o ile zdecydujemy się wziąć pod uwagę to wezwanie i Pracę [nad sobą] – jak odzwierciedlają to postaci prawych bohaterów mitów o potopie, którzy, w komunii z Boskim elementem, stosują się do specyficznych kryteriów i “budują Arkę”, żeby w ten sposób zostać uratowanym / zbawionym (docierając na “szczyt Góry”).

Historia Noego i Arki jest odwieczną opowieścią o zbawieniu, pierwotną Wyprawą na poszukiwanie Świętego Graala, budowaniem Arki i Wielkim Zadaniem Alchemii. Potop ma również inne konotacje, takie jak przesłonięcie Słońca, reprezentujące „umierającego Boga”, ofiarowanego za grzechy ludzkości. W pewnym sensie Arka jest symbolem Kosmicznego Świętego Małżeństwa (Hieros Gamos) albo sposobem przejścia do świata ‘Raz na zawsze Króla’, Artura/Arki i Pasterzy z Arkadii.

W obecnych czasach religia chrześcijańska (i jej odgałęzienia New Age) jest głównym rzecznikiem wielu scenariuszy o końcu świata, tych najlepiej nam znanych. Jednakże wydają się one nie brać pod uwagę najważniejszej sprawy, a mianowicie, że Jezus definitywnie połączył tak zwany Koniec Świata z historią Noego, potwierdzając tym samym pogląd prymitywnego milenaryzmu.

Mateusz, rozdział 24, wersy 37 – 39:
“A jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem, jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego”.

W opowieści o Noem, do której Jezus bezpośrednio odniósł “koniec czasów”, pewien człowiek miał sen, proroctwo … i zadziałał według tego objawienia w sposób pozytywny, ratując siebie i swoją rodzinę.

Najważniejszą częścią historii Noego jest to, że to nie był koniec świata w sensie fizycznego kresu istnienia ziemi. Ani też przechodząc przez Potop nie stał się Noe “istotą świetlną”. Zbudował Arkę, przeżył Potop i… znalazł się w innym świecie. Był to Koniec Czasów w tym sensie, że świat przed potopem był zupełnie inny od świata po potopie. Ziemia nadal istniała, a Noe i jego metaforyczna rodzina (widocznie było wielu Noe na całym globie) wyszli z arki w świat tak inny, że po raz pierwszy jest wspomniane tu istnienie tęczy jako dowód tej ekstremalnej, zasadniczej zmiany w naturze rzeczy. […]

Uważnie rozważona, historia Noego jest bardzo pouczająca. Historia ta nie mówi nam, że jakaś nadnaturalna siła przygotowała miejsce dla Noego. Wręcz przeciwnie, Noemu powiedziano, aby dla zapewnienia przetrwania sobie, rodzinie i niektórym zwierzętom, wykonał pewne zadania. Przyjmując, że to opowiadanie jest czymś więcej niż tylko zwykłą metaforą Wielkiej Pracy, to gdyby Noe zdecydował się nie podjąć tego kolosalnego wysiłku, nigdy byśmy o nim nie słyszeli, kimkolwiek mógł był być, w którejkolwiek kulturze czy kontekście istniał”.

~Laura Knight-Jadczyk, Secret History of the World.

Przepowiednia Majów, przebiegunowanie, Nibiru i njuejdżowe Cointelpro

Majowie oczywiście też mieli swoją historię o powodzi, a dokładniej mówiąc, mieli ich kilka. I podobnie jak w pozostałych przypadkach, tak i ich historie opisują zagładę ludzkości za brak szacunku do prawdziwego celu ich życia ­– ich, jako Boskiej Kreacji. Majowie jednak nie spekulowali o końcu świata w 2012 roku, ani że rok ten będzie miał jakikolwiek związek z masowym oświeceniem. Zwolennicy szumu wokół 2012 nie uświadamiają sobie, że cała ta koncepcja proroctwa Majów na 2012 rok jest całkowicie wymyśloną ideą, odnoszącą się wyłącznie do “świata maszyn”, jak go lubię nazywać. W końcu, świat maszyn tworzy i podtrzymuje plastikowe standardy “nowoczesnego Zachodu” – czego chyba nie muszę tłumaczyć – resztę mając za ignorancki, zacofany, niecywilizowany “trzeci świat” albo “kraje rozwijające się”, włączając w to Amerykę Środkową, skąd wywodzi się kultura Majów i gdzie wciąż do pewnego stopnia istnieje.

Kilka ostatnich miesięcy spędziłem w Gwatemali z Majami – bynajmniej nie w miastach, ale w buszu; z ludźmi, którzy wciąż posługują się swoim językiem, noszą tradycyjne stroje, a wracając z pracy do domu przedzierają się z maczetą przez dżunglę. I muszę przyznać, że kiedy zapytać ich o koniec świata albo zbiorowe oświecenie w grudniu, to patrzą na ciebie, jakbyś miał nie po kolei w głowie.


Współcześni Majowie z Gwatemali

“Gdybym udał się do społeczności mówiących językiem Majów i zapytał ludzi, co ma się wydarzyć w 2012 roku, nie mieliby pojęcia”
~Jose Huchim, archeolog majanista, Jukatan

[Majański] kalendarz Długiej Rachuby zaczyna się w 3114 roku p.n.e., odznaczając czas w mniej więcej 394-letnich okresach, zwanych baktunami. Trzynastka była dla Majów ważną, świętą liczbą, a trzynasty baktun kończy się w okolicy 21 grudnia 2012 r. Jest to szczególna rocznica stworzenia. Majowie nigdy nie powiedzieli, że świat się skończy, nigdy nie powiedzieli, że na pewno coś się zdarzy, po prostu odnotowali tę przyszłą rocznicę na “Monumencie 6”:http://en.wikipedia.org/wiki/Tortuguero_%28Maya_site%29
~David Stuart, specjalista w zakresie majańskiej epigrafiki, University of Texas

“Tego dnia faktycznie kończy się ważny dla Majów okres, a jacyś entuzjaści znaleźli kilka astronomicznych konfiguracji, które ich zdaniem wystąpią w 2012 roku … Ale większość archeologów, astronomów i Majów mówi, że jedyne, co może trafić w Ziemię, to deszcz meteorów filozofii New Age, pop-kulturalna astronomia i plotki o zagładzie – internetowe i ze specjalnych wydań programów telewizyjnych…”
“Mayan Elder: 2012 isn’t the End of the World”:http://www.sott.net/article/194593-Mayan-Elder-2012-isn-t-The-End-of-the-World; Mark Stevenson, Associated Press

Zatem, skoro MAJOWIE nie wierzą w cały ten interes z zagładą czy zbiorowym oświeceniem 21/12/2012, to skąd wzięli ten pomysł ci wszyscy handlarze przereklamowanym rokiem 2012?

“Teorie o zagładzie pochodzą z Zachodu, nie od Majów“.
~Apolinario Chile Pixtun, członek starszyzny gwatemalskich Majów

Bardzo łatwo jest dać się naciągnąć na to, co wszyscy sprzedają, kiedy tkwi się w świecie maszyn, bo taka jest “norma”, uchodzi to za “rzeczywistość” i kiedy się z tym nie zgadzamy, to przeważnie dlatego, że lgniemy do równie złudnej ideologii, która daje nam poczucie, że “wiemy lepiej”. Na tym polega zadanie COINTELPRO, dezinformujących mediów i sporej części ruchu New Age. Jeśli nie podoba się wam jedna idea, możecie wybierać spośród wielu innych, w równym stopniu pozbawionych podstaw i dowodów. I niestety, dezinformacja pleni się jak chwasty w zaniedbanym ogrodzie – zaniedbanym, ponieważ prawdziwa informacja – wiedza – nie jest kultywowana.

Dla tych, którzy tego nie wiedzą (choć gorąco polecam samodzielne zbadanie tematu), “COINTELPRO” jest skrótem dla krajowego programu FBI ‘Counter Intelligence Program’ (program kontrwywiadowczy) i – chociaż normalnie termin ten stosuje się do konkretnych tajnych operacji FBI – obecnie jest często używany jako pojęcie zbiorcze dla wszelkiego rodzaju tajnych projektów i „czarnych operacji”, obejmujących dezinformację i ogólnie wywoływanie zamętu, oraz dyskredytowanie wszystkiego, co stanowi potencjalne zagrożenie dla status quo – jak np. rozwój duchowy czy „masowe przebudzenie”. Operacje COINTELPRO ingerowały w działalność wielu krajowych organizacji politycznych od połowy lat 50-tych ubiegłego wieku, począwszy od stworzenia i wspierania makkartyzmu. Jest bezspornym oraz udokumentowanym faktem, że to oni stali za zrodzeniem się popularnych ruchów New Age, takich jak ruch ludzkiego potencjału, będący milusią alternatywą dla żmudnych, acz potencjalnie skutecznych metod Przebudzenia. COINTELPRO jest odpowiedzialne za zachęcanie do “pozytywnego myślenia” (żeby nie czepiać się negatywnych rzeczy, które w istocie mogłyby wymagać uwagi) i nielegalnego używania narkotyków oraz za promowanie patologii seksualnych jako “duchowych cukierków” dla mas. Okazało się także być dość zdradliwie płodne. W końcu patologiczny seks, narkotyki i pozytywne myślenie nie tylko stanowią przeciwieństwo idei Człowieka, ale bardzo często – kiedy wymykają się spod kontroli – stają na przeszkodzie krytycznemu myśleniu i obiektywności, dostarczając dość prymitywną odskocznię w postaci wyuzdanego hedonizmu jako “nadrzędnej wartości”. Nie trzeba szukać daleko – pomyślcie choćby o kompletnym fiasku ruchu hipisowskiego w latach 60.

Do końca dekady lat 60. ruch “ludzkich możliwości” stał się istną mieszanką religii, nauki, mistycyzmu, magii i “okultyzmu”. Używanie narkotyków wymknęło się spod kontroli, jego “techniki” zaczęły ujawniać poważne wady, nierzadko prowadząc do licznych osobistych tragedii, kończących się zbrodniami lub szaleństwem, a cała ta idea zmieniania się ludzi w “psychicznych supermenów” utraciła wszelką wartość. Nadzieje lat 60. butwiały w jałowym letargu – starzy hipisi żyjący w komunach, przepasujący wstążką swoje siwe włosy i pałający pożądaniem do słodkich małoletnich szlaj, palili kolejną fajkę wodną i wspominali “stare dobre czasy” w Esalen.

~Laura Knight-Jadczyk, “Secret History of the World”

I choć oficjalnie projekty COINTELPRO zostały zamknięte, każdy, kto potrafi dostrzec, że jest to oczywiste kłamstwo, zdaje sobie również sprawę, że każda, z natury tajna operacja – której modus operandi stanowi dezinformacja – z pewnością będzie próbowała uchodzić za “oficjalnie nieistniejącą” a przy tym zachować pewien status typu “może tak, a może nie”, który zbiegiem przypadków staje się narzędziem służącym temu samemu celowi. Żeby przekonać się, że COINTELPRO (pod jakąkolwiek nazwą występuje) i rządowe operacje dezinformacyjne wciąż istnieją, wystarczy wziąć pod uwagę niepodważalne dowody tuszowania zamachu z 11 września.

Jak zatem udało im się ujść z tym na sucho? Jakim cudem udaje im się to kontynuować? Jedno, co wiemy na pewno, to że agenci “kontrwywiadu” – wbrew humorystycznym aluzjom – nie są głupi i budują zawiłe ciągi kłamstw i sprzeczności, programują ludziom umysły zgodnie ze specyficznym paradygmatem, nawet w swoich szeregach, ażeby ochronić swoje tajne motywy. Takie są fakty i każdy, kto pracował dla wywiadu rządowego lub z nim współpracował – albo zgłębił temat – zgodzi się z tym, czy to z czystym podziwem, czy z dezaprobatą, czy też z mieszaniną obu tych uczuć na raz. Nie łudźcie się, idea “zaniechania programów wywiadowczych” jest pułapką, mającą uśpić naszą czujność.

Mówi się, że najlepszą sztuczką diabła było przekonanie ludzi, że on nie istnieje (albo że niewiele potrafi zrobić). Jaki może być lepszy sposób na skuteczną ingerencję, niż być niewidzialnym? Jeśli chodzi o narobienie zamieszania i trzymanie ludu nasyconego iluzją wolności i duchowości, nikt nie zrobi tego lepiej niż “[niewidzialny] Człowiek” z njuejdżowego COINTELPRO. Tak spopularyzowali całą tę scenę i tak rozwodnili Prawdę, że ludziom pozostało lgnięcie do tych kłamstw z nadzieją albo zupełne zagubienie i problemy z decyzją, w co wierzyć. Tak czy owak, dominuje dezorientacja, co jest dokładnie tym, o co im chodzi. I tak to się dzieje, że kilka zgniłych jabłek – handlarzy rozdmuchanymi ideami New Age – psuje całą potrawę, czego dowodem są nasze współczesne idee błyskawicznej duchowości i nasza rozkapryszona kultura braku umiaru.

“Ludzie po prostu zakładają, że skoro są po „alternatywnej” stronie, to znają Prawdę i nikt im jej nie odbierze. Szkoda, ponieważ część z nich wygląda na szczerych, a jednak są jak te owce prowadzone przez wilki”.
^~Studium przypadku – sprawozdanie z alternatywnej konferencji^

“Oczywiście nauka głównego nurtu i media również ośmieszają wszystko, co nie pasuje do pudełka rzeczywistości z nalepką “oficjalna kultura”. Można się było tego spodziewać. Jednak znacznie bardziej frustrujące jest to, jak wielu ludzi z alternatywnych mediów daje się nabrać – świadomie lub nie – na całą masę dezinformacji. Każdy, kto zaczął kwestionować [znaną] rzeczywistość i wybrał się w podróż na poszukiwanie prawdy, w którymś momencie życia wierzył w kłamstwa i dezinformację”.
^~Bernhard Guenther, 2012 – Collective Awakening or End of the World?^

“Jeśli chodzi o operacje COINTELPRO, to tylko jedna rzecz powinna nas zaszokować, a mianowicie, jak ochoczo kupujemy ideę, że rządy się w te operacje nie angażują”.
^~Allan Branson, COINTELPRO: Information Warfare^

“Będziemy wiedzieli, że nasz program spełnił swoje zadanie, kiedy wszystko, w co wierzy amerykańskie społeczeństwo, będzie fałszem”.
~William Casey, dyrektor CIA (cytat z pierwszego za jego kadencji zebrania zespołu w 1981 roku)

Faktycznie nie ma więc nic dziwnego w tym, że tak wielu ludzi wierzy w ten interes z proroctwem Majów. Do diaska, nawet Hollywood wkroczyło na scenę ze swoim wysokobudżetowym szlagierem “2012”. Z pozoru wiarygodne, rodzinne, “edukacyjne” programy telewizyjne, takie jak Discovery Channel, History Channel i BBC zbijały kapitał na tzw. proroctwie Majów bezwstydnie pustymi opowieściami, pozbawionymi podstaw spekulacjami i złowieszczo brzmiącymi podkładami muzycznymi. Samozwańczy uczeni, posiadacze zdolności mediumicznych i niosący nadzieję “guru” napisali niewysłowioną liczbę książek, obiecujących super moce i uwolnienie z naszej matni w dzień przeznaczenia, zwłaszcza jeśli weźmiesz udział w prowadzonym przez nich seminarium za jedyne 5000 dolarów!

Jak myślicie, dlaczego tak jest? Jasne, spryciarze i naciągacze świetnie rozpoznają okazje i każdy chce zarobić, sprzedając dobry towar, ale mogę was zapewnić, że gdyby był w tym choćby cień prawdy, COINTELPRO już dawno wykoleiłoby ten pociąg. Tymczasem jest wprost przeciwnie. To, co widzimy, jest najprawdopodobniej – jak machlojki z 9/11 – najsoczystszą jak dotąd i najbardziej skoncentrowaną kampanią dezinformacyjną, przynoszącą miliardy dolarów w podatkach. Zapamiętajcie, jest to dobrze zaplanowana, doskonale zaaranżowana manipulacja, mająca na celu odciągnięcie uwagi- od tego, co naprawdę dzieje się na świecie – a ta królicza nora jest najprawdopodobniej o wiele głębsza, niż większość z nas sądzi czy nawet jest w stanie pojąć. Następuje przesunięcie, zgoda, i to takie, które być może jest zapisane w gwiazdach, ale raczej nie ma ono nic wspólnego z towarem, którym handlują ci kramarze.

Zauważcie, że mówię tu o zbiorowym przesunięciu, a nie “przebudzeniu”. Coś wam powiem: jeśli 21 grudnia doznacie oświecenia, skontaktujcie się ze mną następnego dnia, a z radością przyznam, że się myliłem, o ile tylko przedstawicie mi dowód na swoje “wzniesienie”. W przeciwnym razie, może powinniście przeczytać ten artykuł ponownie – wraz z odsyłaczami – i zacząć bardzo poważnie traktować płynące z niego wnioski.

“Odpowiedź na kwestię dezinformacji leży nie w paranoi, ale w czujności, stałej czujności w sprawdzaniu źródeł wszystkich informacji, jakie do nas docierają. Każdy obywatel tego świata musi być swoim najlepszym detektywem. To jedyny sposób na wyzwolenie się z globalnego więzienia umysłu, które wdziera się wszędzie”.
~Richard Dolan, historyk, ufolog, badacz i pisarz, zawodowy demaskator

Nie można omawiać tematu dezinformacji sianej przez New Age, nie wspominając o licznych twierdzeniach, jak sprawy mają się rozegrać. I znowu, nie trzeba nadwyrężać wyobraźni, żeby dostrzec niektóre całkiem rozsądne scenariusze, jak może skończyć się ten świat – atak jądrowy, katastrofa biologiczna, zapaść gospodarcza, gwałtowne nadejście epoki lodowcowej-, super wulkan, deszcz kometarny, tektoniczne osunięcie się płaszcza ziemskiego, wybuchy na Słońcu, inwazja obcych, a nawet szelmowska czarna dziura albo zderzenie się wymiarów.

Problem z większością scenariuszy końca świata polega na tym, że nie pozostawiają one zbyt wiele miejsca na sprzedaż nadziei, o ile nie jest się naprawdę kreatywnym w wykoślawianiu ich. Znacznie lepiej jest – to znaczy jest bardziej opłacalne – zasugerować, jakie wydarzenie wywoła nasze “zbiorowe przebudzenie” albo zbawienie. Innymi słowy, New Age niewiele się tu różni od chrześcijaństwa, próbującego sprzedać panaceum. Może najbardziej promowaną koncepcją jest ta, że Ziemia dozna przebiegunowania, być może wskutek wyrównania galaktycznego albo przejścia przez Układ Słoneczny jakiegoś olbrzymiego ciała niebieskiego – jakiejś nieznanej planety, którą często nazywa się Planetą X albo Nibiru. Co to tak naprawdę oznacza i jak jak się to ma do zjawiska dezinformacji?


Gwiazda V838 Monocerotis z rozszerzającym się echem świetlnym, przez niektórych uważana za fotograficzny dowód istnienia Nibiru

Laura Kinght-Jadczyk, historyk, naukowiec-samouk, mistyczka i pisarka badała ten temat gruntowniej niż inni, więc to jej oddam tu głos:

W obecnych czasach badanie przyczyn kosmicznych katastrof na ogół powierza się tak zwanym “alternatywnym badaczom” i dostawcom mądrości ezoterycznej dla idei przebiegunowania.

W końcu, głównym problemem wszystkich tych teorii jest kwestia “mechanizmu uruchamiającego”. Co napędza tę maszynę? Co zmienia się w Układzie Słonecznym, o czym nam się nie mówi? Dlaczego plotkarzom i teoretykom od takich spraw, jak „planeta Nibiru” czy „wyrównanie galaktyczne”, albo też „epoka precesji”, pozwala się na rozpowszechnianie tych nonsensów, podczas gdy prawdziwe dane są tak pieczołowicie trzymane w tajemnicy?

To, że magnetyczne bieguny ziemskie zmieniały położenie wielokrotnie w ciągu historii, jest obecnie w pełni zaakceptowanym |faktem naukowym”:http://en.wikipedia.org/wiki/Pole_shift_hypothesis#Scientific_research. Ale tak naprawdę nie ma tam nic o obróceniu się samej planety. Oznacza to jedynie odwrócenie pola magnetycznego. Jak wiemy, pole magnetyczne Słońca odwraca się regularnie i cyklicznie, beż żadnych widocznych katastrofalnych konsekwencji. Czyli zwykłe odwrócenie pola magnetycznego nie może być wykorzystywane do wsparcia fizycznej i dosłownej “Zamiany Biegunów”.

Najpopularniejszą obecnie teorią jest teoria Zecharii Sitchina, który analizując mity Sumerów wywnioskował, że nawiązują oni do olbrzymiej niewidocznej planety, i dalej, że wszystkie te historie wskazują na cykliczny jej powrót w cyklach o długości 3600 lat.

Od tylu lat słyszymy o bujdach i panice związanych z “Końcem Świata”, że staje się to już męczące i nudne. Kiedy ostatni raz słyszeliście nonsensy o pasie fotonów? Swego czasu był on dość popularny. Wszyscy mieli na tym punkcie bzika, a sporo ludzi się na tym dorobiło, sprzedając książki i kursy “wzniesienia”, aby pomóc innym przetrwać “oświecenie” planety.

Ten “pas fotonów” widocznie splajtował, zaczął się więc obłęd związany z kometą Hale Bopp, prowadząc do masowych samobójstw i ogólnej atmosfery paranoi.

Wielu ludzi nie zauważyło, że kiedy Hale Bopp dekorowała nasze niebo, na ziemi zdarzały się niesamowicie dziwne rzeczy – pogoda zmieniała się dramatycznie, a Europa doświadczyła powodzi okrzykniętej Powodzią Tysiąclecia. Można się zastanawiać, czy sprawa komety Hale Bopp nie była odwróceniem uwagi od tego, co się naprawdę działo – swego rodzaju procesem O.J. Simpsona? […]

Oczywiście, w czasie gdy to wszystko miało miejsce, świat polityczny szalał i teraz siedzimy na planecie będącej jak beczka prochu, czekając aż ktoś zapali papierosa.

Aby wypracować sobie jakikolwiek pomysł na temat “mechanizmu wyzwalającego”, należałoby najpierw posortować wszelkie możliwe dane i zdecydować, czy przesunięcie biegunów jest w ogóle możliwe, a jeśli jest, to czy jest to proces stopniowy, zdarzenie z dziedziny aktualizmu geologicznego, czy też nagły kataklizm.

W środowisku naukowym powszechnie się przyjmuje istnienie cyklu wymierania. Jednakże, jeszcze niedawno próbowano umiejscawiać to zjawisko w jak najdalszej przeszłości i przyszłości tak, aby nie dotyczyło naszej obecnej cywilizacji.

Dopiero ostatnio zaczęły wychodzić na światło dzienne pewne fakty i dane – coś w rodzaju sprawdzania gruntu – choć jak zwykle towarzyszy temu debata z przepychanką. Ogólnie mówiąc, ci, którzy stoją na stanowisku, że cykliczne wymieranie faktycznie ma miejsce – i to dość często – podchodzą do tematu od strony gromadzenia i prezentowania danych. Ci, którzy mu zaprzeczają, wolą raczej wynajdywać sposoby na podważenie danych bądź wyjaśnienie, że zostały źle zinterpretowane. Często też ich podejście jest emocjonalne i stosują ataki osobiste na tych, którzy prezentują dane.

Jednak wciąż pojawiają się nowe fakty, dane i potwierdzające informacje.

Poziom zainteresowania tą ideą powinny wyznaczać jej relatywne znaczenie oraz implikacje płynące z wniosków, jakie można wyciągnąć z tego zagadnienia. W istocie rzeczy, idea, że być może coś okresowo tarabani się przez nasz układ słoneczny, jest tak ważna, że żaden poziom zainteresowania nią nie jest przesadny.

W latach 60. Rosjanie teoretyzowali, że w naszym systemie za orbitą Plutona może znajdować się nie jedno ale trzy ciała planetarne. Odchylenia w ruchu orbitalnym Neptuna i Urana przekonały wielu innych naukowców o dużym prawdopodobieństwie istnienia w Układzie Słonecznym jakiegoś dużego ciała niebieskiego, znajdującego się poza orbitą Plutona, które silnie oddziałuje grawitacyjnie na zewnętrzne planety układu. A więc zgodzimy się z Sitchinem, że o ile faktycznie istnieje taki cykl, to jednym z najlogiczniejszych jego wyjaśnień jest to, że powoduje go jakieś regularnie – i w przewidywalnych terminach ­– pojawiające się ciało typu planetarnego.

Ale nie zgadzamy się z tym, że takie ciało dotrze do wnętrza Układu Słonecznego.

Sceptyczny czytelnik spytałby: “Jeśli ono na prawdę istnieje i pojawia się cyklicznie, to dlaczego naukowcy o tym nie wiedzą?”

Sprawa cyklu tego domniemanego “powrotu” jest niezwykłej wagi. Oto znajdujemy się w sytuacji, kiedy albo świat czekają w bardzo bliskiej przyszłości wielkie geologiczne i meteorologiczne wydarzenia, albo nie. Jeśli potraktujemy poważnie nawet niewielką szansę, że tak może się stać, i jeśli leży nam na sercu los ludzkości, to wypada nam zbadać, czy istnieje jakiś związek pomiędzy cyklicznymi zmianami w przeszłości i przyszłości Ziemi i jaki to może być cykl. Co więcej, istnieją również nieodparte twarde dowody naukowe, że takie katastrofalne w skutkach zmiany geologiczne przytrafiły się Ziemi stosunkowo niedawno. Dopiero w ostatnich latach ujawniono dość przekonujące dowody tego typu, w postaci próbek z rdzeni lodowych i analizy przekroju drzew.

Jeśli choć na krótką chwilę przyjmiemy, że istnieje choćby jednoprocentowa szansa, że tego typu zdarzenia są cykliczne i że kolejne właśnie się zbliża, do zbadania problemu powinniśmy zaprząc całą naukę i najwybitniejsze umysły naszej cywilizacji. A jednak tak się nie dzieje. Czy przywódcy naszych krajów są na tyle głupi, że nie potrafią wybiec do przodu myślą? Czy też są tak chciwi i żądni władzy, że zupełnie ich to nie obchodzi? Czy zamierzają “nachapać się, póki się da”, a potem, kiedy spadnie kurtyna – o ile spadnie – będą myśleli, że to oni byli gwiazdami programu? Tu trafiamy na szczególny problem. Jak oszacować, kto faktycznie coś wie i co wie?

W miarę jak zagłębiamy się w nasze badania, zawsze odkrywamy, że z wielu powodów jest to zadanie problematyczne. Na powierzchni widzimy, że akademiccy i profesjonalni geolodzy, glacjolodzy, geofizycy, paleontolodzy, oceanografowie, astronomowie, astrofizycy, fizycy, matematycy, archeolodzy i tak dalej niechętnie przyjmują wtrącanie się w ich prywatne małe światy. Mają swoich bogów konwencji, których czczą, i boże uchowaj, żeby ktoś krytykował zaakceptowane protokoły konwencjonalnej interpretacji. Jest im ciepło i czują się bezpiecznie, a ich kariera jest chroniona paktem zawartym z Naukową Policją Myśli, stanowiącą z kolei szeregi arcykapłanów Systemu Kontroli.

I to tu odkrywamy problem. System Kontroli, poprzez biura swoich arcykapłanów nauki, nie dopuszcza do tego, żeby glacjolodzy wkraczali na teren astrofizyki, a geolodzy wkraczali na teren archeologii. W ten sposób nie istnieje nic takiego jak nauki porównawcze, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie granice pomiędzy dyscyplinami naukowymi są bardzo wyraźnie zaznaczone, patrolowane i wzmacniane przez Naukową Policję Myśli.

Taka sytuacja wyostrza obraz naszego problemu. W miarę jak usiłowaliśmy dotrzeć do sedna wielu stwierdzeń ekspertów z różnych dziedzin, odkrywaliśmy, że istnieje mnóstwo danych, które są zatajane przez ten system. Istnieje także ogromna ilość danych, będących pod kontrolą agencji rządowych, a dostęp do nich jest bardzo ograniczony. Odkryłam, że w istocie różne agencje rządowe podejmują badania cyklicznych powrotów i impaktów kometarnych, ale ich wyniki są generalnie niedostępne dla społeczeństwa. Składają się na nie opracowania techniczne przechowywane na mikrofilmach, zagrzebane w sekcjach badań i zbiorach specjalnych bibliotek uniwersyteckich. Niektóre z nich trafiają do druku, ale ceny tych tomów są tak wysokie, że badacze z tych dziedzin musieliby być dobrze finansowani, żeby mogli sobie na nie pozwolić. Opracowania, które trafiają do druku w czasopismach technicznych, są ubrane w tak niesamowicie nieudolną i mętną terminologię, że trzeba być ostrym jak miecz ze stali damasceńskiej, żeby przebić się przez ten bełkot. I niemal na pewno tylko biegły w tym “tajnym żargonie” naukowiec jest w stanie odcyfrować ten kod.

Muszę też powiedzieć czytelnikowi, że kiedy przez całe tygodnie zamawialiśmy i czytaliśmy opracowania techniczne, książki, pliki danych, raporty itp, skala problemu skrywania informacji stała się przytłaczająco ewidentna. […]

I tak to jest. Nie tylko odseparowane dyscypliny naukowe są przeważnie nieświadome postępów w innych dziedzinach, które mogłyby obejmować ważne dane, wspomagające ich własne badania, ale są one również warunkowane – programowane – w ten sposób, żeby porównywanie swoich wyników z danymi z innych dziedzin nauki uważały za naukowe bluźnierstwo. I ktoś kontroluje ten system zatajania”.

~Laura Knight-Jadczyk, “Secret History of the World”

Nie w tym więc rzecz, że wszystkie udostępniane informacje są bzdurami, a w tym, że są przeważnie zniekształcone i zawikłane ze względu na taki czy inny aparat – albo rozmyślnie, albo przez zwykłą pomyłkę. To tak rozchodzi się dezinformacja – w większości jest to prawda wymieszana z kłamstwami i błędami, ludzie mają więc w co się wgryzać, nieświadomi, że to pośledniej jakości strawa, pozbawiona wartości odżywczych. Istotne jest to, że staramy się podświetlać prawdę, żeby łatwiej nam było zrozumieć, z czym pracujemy. Gdyby miała być jakakolwiek szansa na oświecenie, Prawda jest najważniejsza. Kiedy mamy błędne wrażenie, daleko lepiej byłoby nie rozumieć niczego. Różnica pomiędzy kłamstwem, w które wierzymy, a prawdą, której jeszcze nie odkryliśmy, jest taka, że w przypadku nieodkrytej prawdy przynajmniej pozostajemy – przeważnie – otwarci na nową wiedzę. Wiara w kłamstwo jest jeszcze bardziej problematyczna od ignorancji. Jak podsumowałem mój artykuł o podatności ideologii na wypaczenia:

Ludzie przyjmują jakąś kwiecistą ideę i dalej wiodą życie po staremu, żyjąc z wrażeniem, że coś “zrozumieli”. W istocie blokuje im to możliwość prawdziwego zrozumienia, jakie mogliby osiągnąć, gdyby nie mieli przekonania, że “już wiedzą”. [...] Największa ironia kryje się więc w tym, że te czy inne idee przyjęte za prawdę w rzeczywistości pozwalają nam odwrócić się od Prawdy, zamiast zwrócić się w jej stronę.

Wiem, że przebijam tu mnóstwo baloników nadziei, ale rzecz w tym, że to prawda się liczy – i to bardzo. I jeśli mamy zrozumieć, co z tym zrobić, lepiej żebyśmy najpierw zrozumieli, co jest prawdą a co nią nie jest – a w najgorszym razie przynajmniej umieli rozpoznać, co jest możliwe a co nie jest.

Galaktyczne wyrównanie

Ustaliliśmy już, że “proroctwo” Majów w żaden sposób nie odnosi się do końca świata. Taki związek wydaje się raczej być wymysłem w stylu Hollywood. Możemy odnotować, że 13 baktun Długiej Rachuby w kalendarzu Majów kończy się w okolicy 21 grudnia 2012 i może odpowiadać “precesji punktu równonocy”, czy też precesji osi, którą podobno odkrył Hipparch (ok. 130 r. p.n.e.), a Isaac Newton i późniejsi naukowcy wyliczyli jej cykl na, w przybliżeniu, 26 000 lat. Tego dnia, wskutek stałego ruchu precesyjnego osi ziemskiej, ma dojść do jej wyrównania z osią galaktyki.

Innymi słowy, Majowie jakoś zdołali odkryć, kiedy to wyrównanie nastąpi – zgodnie z teorią po raz pierwszy przedstawioną w 1988 roku przez antropologa Munro Edmonsona, a następnie przez niezależnego badacza Johna Majora Jenkinsa, który twierdził, że Majowie wiedzieli, w którym miejscu ekliptyka przecina Wielką Szczelinę (wstęgę ciemnych obłoków pyłu w Drodze Mlecznej), i pozycji tej nadali szczególne znaczenie w swojej kosmologii. [Jenkins, What is the Galactic Alignment?


Ruch precesyjny Ziemi. Ziemia wykonuje pełny obrót (białe strzałki) wokół swojej osi (czerwona) w ciągu jednej doby. Sama oś ziemska obraca się powoli (białe kółko), zakreślając pełny okrąg w ciągu ok. 26 000 lat.

Jeśli o mnie chodzi, to nie mam żadnego problemu z ufaniem, że starożytne kultury patrzyły w niebo i wykorzystywały swoje obserwacje do przewidywania przyszłych zdarzeń. Ślisko się robi, kiedy przejść do spekulacji Jenkinsa i wielu innych po nim – którzy wyraźnie bazowali wyłącznie na jego twierdzeniach – że Majowie konkretnie wskazali na duchową przemianę, jaka ma nastąpić po tym zdarzeniu. Podczas gdy rozpoznanie wyrównania z osią niebieską jest imponującym wyczynem jak na kulturę, która – na ile nam wiadomo – miała niewielkie możliwości techniczne, nie ma dostatecznych dowodów, które pozwalałyby sugerować, w pierwszej kolejności, że Majowie przywiązywali wagę to tego wydarzenia, poza odnotowaniem go. Po drugie, nawet dzisiaj, najlepsi astronomowie zajmujący się tym zagadnieniem uważają, że brak jest jednoznacznych danych, które określałyby dokładną pozycję równika galaktyki. Jak zauważyło kilku astrofizyków, takich jak David Morrison, równik galaktyczny jest całkowicie dowolną linią i nie da się go precyzyjnie narysować, ponieważ niemożliwe jest dokładne wyznaczenie granic Drogi Mlecznej (w odróżnieniu np. od Ziemi, która zdecydowanie jest wyraźnie określonym obiektem). W rzeczywistości, Ciemna Szczelina przesłania centrum galaktyki, a nie definiuje je. W związku z tym, wciąż nie mamy pewności, kiedy dokładnie następuje sugerowane wyrównanie, wiemy tylko, że może nastąpić w którymś momencie między kilkoma ubiegłymi i kilkoma przyszłymi dziesięcioleciami. Nawet sam Jenkins temu nie zaprzecza, w przeciwnym razie traktowanie go serio stałoby się zupełnie niemożliwe. [Jenkins, The True Alignment Zone Co więcej, są to jedynie spekulacje, że to właśnie owo wyrównanie Majowie pragnęli wyróżnić.

Uwaga: Czytelnik może być zainteresowany książką Waltera Cruttendena pt. Lost Star of Myth and Time, gdzie można znaleźć o wiele lepsze wyjaśnienie zjawiska zwanego “precesją”. Wielu astronomów sugerowało, że zjawisko to w istocie jest pochodną ruchu Układu Słonecznego wokół centrum galaktyki, tj. jego ruchu do przodu w stosunku do innych układów.

Nie wykluczam ewentualności, że Majowie mogli znać metody – mistyczne bądź techniczne – dokonywania dokładniejszych obserwacji, niż to leży w naszych obecnych możliwościach. Nie możemy tego obiektywnie wykluczyć. Choć jest to uderzające, że majański kalendarz oparty na Długiej Rachubie kończy się w okolicy owego rzekomego wyrównania galaktycznego, faktem pozostaje, że cokolwiek doprowadziło Majów do ich konkluzji – jakiekolwiek one były – nie jest to w istocie “proroctwo”, jest to astronomiczna prognoza. A ewentualne wnioski, jakie można by wysnuć z tej prognozy, wymagają informacji, których kultura Majów nie dostarcza, mimo że Majowie wciąż istnieją. Można jedynie dedukować, że nie było to tak ważne dla nich, jak jest dla njuejdżowych autorów i producentów hollywoodzkich. Czyż nie jest to ciekawe?

Dodałbym tu, że nie ma jednoznacznych dowodów na to, że Majowie wiedzieli o precesji osi, choć oczywiście nie można tego wykluczyć. Według uczonych zajmujących się kulturą Majów, również niewiele dowodów – archeologicznych czy historycznych – wskazuje, że Majowie mogli przypisywać kosmologiczne znaczenie przesileniom czy zrównaniu dnia z nocą. [“Astronomy, ritual and the interpretation of Maya E-Group architectural assemblages”, Ancient Mesoamerica 17 (1):79 – 96, Aimers and Rice, 2006]


Mezoamerykański system kalendarzowy, powszechnie przypisywany Majom, aczkolwiek to dopiero późniejsi Aztekowie przedstawili go w tej postaci.

Być może najbardziej wartym uwagi – zważywszy, że idea “wyrównania galaktycznego” wynika wyłącznie z njuejdżowej wersji majańskiego “proroctwa” na rok 2012 – jest fakt, że wśród majańskich glifów składających się na ich pismo, brak jest takich, które reprezentowałyby jakikolwiek termin związany z “galaktyką”, “Drogą Mleczną”, czy podobnymi pojęciami. Sądząc po zachowanych dowodach, Majowie nie znali pojęcia “galaktyki” jako konkretnie określonej przestrzeni, znali jedynie poszczególne ciała niebieskie w odniesieniu do obserwatora na Ziemi. I, o ile nam wiadomo, mogli wierzyć, jak wiele innych cywilizacji, że Ziemia (a przynajmniej Słońce) stanowi centrum wszechświata. Bardzo trudno jest przypisywać odpowiedzialność za przepowiedzenie ostatecznego “wyrównania galaktycznego” ludowi, który raczej nie odnotował nigdzie w swoich zapisach, ani w astronomicznych czy chronologicznych tabelach, galaktyki, z której środkiem mielibyśmy się wyrównać. [“The End of Time: The Maya Mystery of 2012”, Anthony Aveni, 2009, University Press of Colorado]

Nie mam wątpliwości, że szalenie pomysłowi intelektualni akrobaci będą tu oponować do upadłego. Niemniej jednak, takie są fakty, i nic, co ktokolwiek powie czy w co wierzy, tego nie zmieni. Ja pozostaję otwarty na ewentualne przyszłe dane, kiedy się takie pojawią, jednak tak się przedstawia stan rzeczy w tej chwili, na trzy miesiące [dziś już tylko na chwilę – przyp. Magia] przed tym rzekomym wydarzeniem.

“W każdej chwili cała przyszłość świata jest określona i istniejąca, ale określona jest warunkowo. Oznacza to, że taka czy inna przyszłość musi nastąpić zgodnie z kierunkiem zachodzących w danej chwili wydarzeń, o ile nie pojawi się żaden nowy czynnik. A nowy czynnik może pojawić się tylko za sprawą świadomości i wynikłej z niej woli. W przeszłości, to co jest za nami, określone jest nie tylko tym, co było, ale i tym, co mogło być. W ten sam sposób w przyszłości leży nie tylko to, co będzie, ale i to, co może być”.
~P.D. Ouspensky, Tertium Organum

Niekoniecznie chodzi o to, że nie wolno nam wierzyć w ideę jakiejś nadchodzącej wielkiej zmiany, być może zarówno pomyślnej, jak i niszczącej, ale musimy zdać sobie sprawę, że szczegóły tego procesu oraz jego wynik są jeszcze nieznane. W związku z tym krótkowzroczne i nieroztropne jest odsuwanie od siebie odpowiedzialności za właściwe działania na wysoce spekulatywnej podstawie, że wszyscy zostaniemy oświeceni albo zbawieni przez jakieś mocno hipotetyczne, a nawet wątpliwe wydarzenie. Mnóstwo ludzi naraża w ten sposób swoje życie, więc sprawa jest poważna. Takie rozmydlenie jasności i zawieszenie właściwego działania, jak sugerowałbym, jest celem ruchu New Age w ogólności – czy to rozmyślnie (promowane przez COINTELPRO), czy też po prostu z braku krytycznego myślenia. Jak już wykazałem, okazuje się, że sporo z tego, o ile nie wszystko, co na ten temat utrzymywano, wywodzi się od Johna Majora Jenkinsa i tylko od niego, z niemal zerowym udziałem jakiegokolwiek niezależnie zweryfikowanego potwierdzenia. Czy Jenkins mógł być agentem COINTELPRO albo ich naiwnym nabytkiem, mającym zasiać ziarno i sprowadzić poszukujących w pułapkę łatwowierności otaczającej zjawisko 2012? Wydaje mi się to wysoce prawdopodobne, w przeciwnym razie musiałby okazać się głupcem. W każdym bądż razie, “biada ślepcom prowadzonym przez ślepców, bo obaj wpadną do rowu”.


“Ślepcy prowadzeni przez ślepców”, Pieter Bruegel, 1568

Średnia ocena
(głosy: 2)

komentarze

Pani Magio

Tekst ze względu na swoją objętość oraz wielowątkowość jest praktycznie niekomentowalny w bogerskim znaczeniu. Z szacunku dla autora należałoby odpowiedzieć równie sążnistym artykułem tym bardziej, że nad częścią o mitach unosi się duch Immanuela Velikovskiego.

Zainteresowała mnie krótka wzmianka o tzw. kanałach edukacyjnych w rodzaju. Discovery czy History. To jest potworna w swej istocie maszyneria do ogłupiania naiwnych, wierzących w naukowość ich przekazu. Tyczy to wszystkich, dosłownie, tematów poruszanych na antenie. Od historii starożytnej, do spraw kosmicznych. Zgadzam się, ze jest to celowe działanie. Trudno wyobrazić sobie redakcję, która przypadkowo umieszcza obok siebie solidnie ( na miarę telewizji) udokumentowane programy naukowe obok bredni wyssanych z brudnego palucha.

Pozdrawiam

Wspólny blog I & J


To jest niesprawiedliwe

Teraz jest czas na lepienie pierogów i ucieranie maku.

Wydrukowałem sobie całość.Będę studiował do Wielkiej Nocy. Skomentuję w okolicach Bożego Ciała…

Wesołych Świąt Aniu!


Mak to się mieli

Ciasto, inna rzecz. Zagoniony do bicia kopystką drożdżowego ciasta, przyszedłem w momencie, gdy dziewczyny ogłosiły – koniec
Dwa makowce zrobione. Jutro sernik, panie!

Wspólny blog I & J


@JJ

Mam wątpliwości czy faktycznie ten tekst jest “niekometowalny”. Jakoś pod angielską wersją tego artykułu gaduła całkiem nieźle się rozwinęła.. Pojawił się nawet sam “wielki” John Major Jenkins, który w artykule wystąpił, jako przykład njuejdżowego kramarza, sprzedającego w większości bredy. :)

Być może faktycznie nad częścią poświęconą wspólnocie mitów o Potopie unosi się duch Velikovskiego. Jednakże, ośmielę się wyrazić opinię, że zdecydowana większość autorów, podanych w materiale źródłowym w tej sekcji, oburzyłaby się na takie dictum. Badania Velikowskiego (mimo, że pod wieloma względami znajdujące potwierdzenie w ustaleniach współczesnej nauki) są wyklęte, a jego samego w kręgach “jajogłowych betonów” dalej określa się jako świra i pseudo-naukowego hochsztaplera.

Jeśli zaś chodzi o wartość merytoryczną różnych “Discoverów”, to zgodzę się bardzo chętnie. Przekłamań jest w nich równie dużo, co w njuejdżowych opowieściach. A żeby było śmieszniej, w tych podobno popularno naukowych kanałach, njuejdżowi guru, dość często sprzedawali swoje farmazony. :)

Pozdro.


Merlocie

A gdzie Ty widziałeś Panią Sprawiedliwość? Przemykała gdzieś opłotkami w czapce niewidce? Kurcze, znowu mnie ominęła ta gratka. :)

Nie ominął mnie za to njuejdżowy spam, w którym kramarze ogłosili już, że to nie ta specyficzna data miała znaczenie lecz “okno czasowe”, czyli “od teraz do listopada 2015 roku”, w którym nastąpi “wniebowstąpienie” ludzkości. :)
No cóż, wygląda na to, że te leśne trolle dosłownie traktują angielskie “ascension”, które w tym artykule tłumaczono jako “wzniesienie” (duchowe, a nie górskie). W tych wiekopomnych życzeniach “Wesołych Świąt i Szczęśliwego Początku Świata” wspomniano również o bzdetach, z których Autor powyższego tekstu się naśmiewa. Było więc “wyrównanie galaktyczne”, “przepowiednia Majów o końcu czasów”, itd. :D

Przyznaję bez bicia, że tekst tych “uduchowionych” życzeń zachowałam “ku pamięci”. W końcu… śmiech to zdrowie!


Szanowni Panowie

W sprawie świątecznych kulinariów ogłaszam, co następuje: pierogów nie lepię, ciast nie piekę. Nie umiem, nie lubię, nie chcę. Pieroga to jeszcze zjem. Ciasta (żadnego) nie tykam. Ergo: kręcenie/ucieranie maku, zagniatanie ciasta to nie mój ból głowy.

Specjalizuję się w pieczonej “mięskowości”. To umiem, lubię i chcę. Jeść też. :)

Niniejszym oddalam się do kuchni, celem sprawdzenia stanu boczusia nadziewanego płatkami czosnkowymi.

Ściski (przed)Świąteczne!


Velikovski ... hmmm. Światy w zderzeniu

A “dane wyklęte” to już ogródek Forta.
Uwielbiam Forta!

Wspólny blog I & J


Mayans News


Dżej-Dżej

O w mordę! Masz na myśli Charlesa Forta? Tego Charlesa Forta?!
Oświadczam uroczyście, że muszem zrewidować opinię na temat czytelnictwa “teorii wyklętych” w wśród bywalców TXT. Z Fortem się nie wychylałam, bom (gupia, jak się okazuje) myślała, że takie lektury zaprzeszłe czytają tylko takie “magiczne wariatki”, jak ja. ;)

Duży rośnij!

Nosz kurcze, idę zapodać sobie kielonek wina na tę szczęsną okoliczność. :)


Sergiuszu

Poległam! (ze śmiechu)

Dzięki. :)


Coś mię dręczy mości Jarecki

Męczy mnie odkąd wyczytałam, że uwielbiasz Forta.

Czy możesz wyjaśnić mi, najlepiej jak 4-letniemu dziecku, jakim to cudem uwielbiasz Forta, czytasz (domniemywam po Twoim wcześniejszym komentarzu) Velikowskiego i jednocześnie dla powagi argumentu wyciągasz tu i ówdzie idiotę Randiego, niczym królika z kapelusza?

Innymi słowy zachowujesz się jak jeden młodzian z rodziny katechety Poldka, który Bilblię pojmuje niemalże literalnie ale też, tam gdzie mu wygodnie, podpiera się Randim.

Gdzie w tym sens i logika, mości Jarecki? Gdzie?


Pani Magio!

Przebrnąłem przez ten tekst i w samej końcówce wydaje mi się, że powinno być nie „obaj” ale „wszyscy”. Domyślam się, że po angielsku jest „both”, niemniej mówimy o dwóch zbiorowościach, a w takim wypadku po polsku „obaj” nie jest adekwatne.

Ukłony


Panie Jerzy

Słuszna uwaga. Ale tym razem to nie moja “sprawka”.

Pozdrawiam (przed)noworocznie.


Subskrybuj zawartość