Tekst ten wklejam z powodu narzekania rozmaitych ancymonów, że ledwie zaczną czytać już się tekst kończy a także z powodu akcji wywalania staroci. Jeszcze pojawią się dwa takie. Jeden ma 16 a drugi ze 70 stron. Nie sprawdzam, nie poprawiam i tylko wklejam. Ten jest w sumie najnowszy. Ma 4 lata. Niech robi za ciekawostkę
Okrucieństwo i praca
Spowolniony upadek. Upadek możliwie łagodny i komfortowy jest tym, czego pragnę dla siebie, swojej rodziny, państwa w którym mieszkam (w którym zostałem urodzony 40 lat temu ) i oczywiście dla całego dobrego świata . Miękkość i takie delikatne muśnięcia i wysoko słodzony sok jagodowy i wiklinowe fotele w cieniu zasadzonego przez siebie drzewa.
Zdaję sobie sprawę z nieuchronności egzekucji, która zostanie wykonana
na świecie, jego sflaczałych instytucjach – trąbach, jego bladych drukach nakazów
w luksusowych ( w twardej oprawie ) i groszowych wydaniach.
Być może Robak tak tego nie formułuje, ale ja chcę by moja historia była w pełni zarozumiała. Nie zarozumiała… do jasnej cholery ! Zrozumiała … jeszcze raz powtórzę
ZROZUMIAŁA .
Spowolniony ( jak we śnie ) upadek. Z nieogarnionej grani cywilizacji ale na puchowy stos stu miliardów pierzyn. A w żadnej z nich nie ma jednego pieprzonego ziarnka grochu ( ani guzika , ani młodocianego harcerza przebranego za łosia).
Być może Robak (niech was nie myli to przykre słowo „robak” ponieważ nasz miły
bohater tak się tylko nazywa i z takim ziemnym gadem niewiele ma wspólnego ) inaczej pisał by o sobie ale przecież ... wcale mu nie bronię pisać.
Zresztą pisał niegdyś nawet niezłe wiersze a wielu idiotów myślało , że Jacek Robak to pseudonim.
Doprawdy nie trzeba być polonistą ani innym alpinistą by się kapnąć jakie cienizny intelektualne będą tu zaraz odchodzić.
Kto nie łapie skojarzeń nie zostanie odegnany od miski z wrzątkiem którą jest ta opowieść ponieważ każdy ma prawo umyć się w gorącej wodzie.
Ojciec Robaka miał na imię Michał, ponieważ jego z kolei ojciec był Grzegorzem . Teraz rozumiesz w czym rzecz, kolego z nieudanej masakry ?
Jacek Robak jest człowiekiem spokojnym, wyrozumiałym i nadzwyczaj łagodnym . Ma tylko jedną ale za to zasadniczą wadę.
W jego umyśle. W jego ciele. ( w jego ciele mieszka ciele) W jego całym jestestwie mieszka ktoś jeszcze. Ktoś nieco inny.
Ja zaś jestem ich wspólnym narratorem i muszę z całych sił trzymać ich za pysk, by nie rozleźli się zupełnie.
Uwaga!
Teraz zaczyna mówić ten lokator, który niby robak w Robaku sobie tkwi.
Robak chętnie się wzrusza i ulega złudzeniom co do ludzkich zamiarów i sumień podczas gdy ja myję ręce pod zimną bieżącą wodą i wychodzę na dwór by odetchnąć lodowato przejrzystym powietrzem choćby panował nieopisany mozolny asfaltowy upał.
Upał, w którym poruszasz się jak kolarz na ośle i wszystkie miednice świata, wszystkie miednice wypełnione lodowatą gazowaną wodą nie dadzą rady schłodzić twoich stóp.
Mdłości ogarniają mnie gdy stoję w takim upale przed kioskiem Ruchu, oglądając pisma komputerowe i licząc w pamięci drobniaki w kieszeni. Kalkuluję by jednocześnie starczyły na Wyborczą czy Przegląd Sportowy oraz na piwo w barze , które kosztuje trzy złote.
Będę się starał jakiś ordung tu trzymać. Nie będzie żadnych opisów przyrody a maniakom wychowanym na szkolnych lekturach radzę by kupili sobie mapę Wielkopolski, plan pierdolonego Konina oraz przybyli do Goliny i objechali całość na rowerku.
UWAGA!!!
Dla największych idiotów książka ta zostanie wydana w stylu opowieści obrazkowej z rymowanymi podpisami w stylu Koziołka Matołka.
Dla tych naprawdę słabo kojarzących ( proszę PT czytelników by zawiadomili takie osoby o ile znajdują się w kręgu ich przełożonych w pracy, dowódców w resortach mundurowych…itp. ) że zostanie nakręcony film który w formie dwustu dwudziesto odcinkowej telewizyjnej noweli przedstawi tę romantyczną historię w sposób naprawdę miły . A teraz oddaje głos Robakowi z tym jego myślotokiem. Niezły jest.
Upał jak w chlewie!
Smród jak na kutrze nierozsądnych rybaków, którzy nie myją ładowni po stu dwudziestu połowach!
Mam wrażenie , że wśród 43 towarzyszy mej niedoli, podróżujących podmiejskim autobusem numer 2 co najmniej cztery osoby oddały ducha Bogu jakieś dwa miesiące temu.
Wpłynąłem między trupy rozpieprzając kurhany.
Odór wypada z autobusu na każdym przystanku wraz z piskiem gumowych uszczelek chroniących drzwi, przez “szyber dachy” przez nieśmiało uchylone okienka .
-Proszę zamknąć to okno bo moja córka ma wrzód na głowie i rozwód – krzyczy piskliwie urocza dama w czerni.
Upał.
Ismail Pasza pcha się do autobusu ciągnąc za sobą całkiem białą krowę.
W miejscowości Węglew zdarzają się rozmaite cuda ale tym razem zgrany chór mężczyzn wojowników nie dopuszcza do skalania progów autobusu PKS przez jebaną krowę ( chodzi o sztuczki inseminatora, niestety)
Upał!
Jadę tym fortepianem z pracy do domu ponieważ kolega z którym jeżdżę zepsuł swojego Poloneza, ciągle udoskonalając instalację gazową . JJJJ...muszę się przestawić.
-PRZEDSTAWIĆ! Skoncentruj się na akcji swych wewnętrznych monologów!
Muszę się w końcu przedstawić. Nazywam się Jacek Robak ( nie mam nic wspólnego z tym pierdołą o którym myślicie ). Mam 40 lat. Mam żonę i trzech zmyślonych chłopaków w wieku 17 , 15 i 12 lat. Bardzo chciałbym mieć jeszcze córeczkę. Taką maluteńką gapeczkę. Takiego misia słodkiego.
Dość.
Pracuję w CIA....żartowałem oczywiście. Pracuje w odlewni metali gdzie, co większość czytelników zgadnie …odlewamy sobie różne metale a w szczególności aluminium w różnych gatunkach
Jestem Polakiem a kraj w którym dzieje się akcja tej tak doskonale zrozumiałej opowieści nazywa się Polska.
Każdy przytomny przyzna, że szczególnie gdy dręczą nas takie upały nazwa ta.. jest trochę taka dziwna.
Dobra. Jadę tym autobusem z klamerką na nosie, ukrywając na piersi tuż przy spoconym sercu reklamówkę z duperelami. Ze wstydem , ponieważ czytałem w gazecie że mężczyzna nie powinien paradować z reklamówką po mieście.
....
Zjadłem śniadanie i jestem w drodze przed blok, gdzie chłopaki z pewnością już są. Zatrzymuję się na moment na parterze, cuchnącej lizolem klatki schodowej i czujnie wyglądam przez otwarte okno półpiętra czy nie kręcą się te stare łobuzy, ale widzę że moi koledzy już zaczęli się bawić więc musi być spokojnie.
Jest niedziela i babcia zmusiła mnie do ubrania granatowych spodenek na szelkach i białej koszulki.
Brzydzę się tych spodenek bo są ciasne i przy grze wpijają się nieprzyjemnie w tyłek.
Ale trudno. Jeszcze raz sprawdzam trafność wyboru. Wziąłem ostatecznie trzech naszych i Anglika Taylora . Szczerze mówiąc to mój cichy faworyt,ale będzie mu trudno bo samych Szurkowskich wystartuje pewnie pięciu, a Szurkowski wiadomo.
Już jestem na dworze i zabieramy się do rysowania trasy wyścigu. Czynność to podstawowa, podczas której każdy z graczy próbuje wymóc korzystny dla siebie przebieg trasy.
Daruś najchętniej zrobił by cały wyścig w piasku bo ma tak dobrze skaczących zawodników.
Robuś, który jest dzieckiem wziętym z domu dziecka, woli ścigać się po chodniku bo ma najlepsze talerzówy.
Hos to w ogóle jest oszukańcem i grubasem, więc jemu jest wszystko
jedno i nic się nie odzywa .
Michał, którego ojciec pracuje w NRD w końcu przerywa spory, częstując wszystkich gumą Donald (ale papierki z kolorowymi historyjkami zabiera z powrotem, bo zbiera) i dzięki tej szczodrobliwości praktycznie w pojedynkę
wyznacza bardzo długą trasę, co mi osobiście nawet odpowiada .
Teraz już idzie w ruch biała kreda, podeszwy tenisówek i sandałów a trasa nabiera wyglądu wielkiej pętli, której start i meta umieszczone są na chodniku a większość wyścigu na żwirowo – piaszczystym placu zabaw.
Część górska rozegra się tradycyjnie w piaskownicy i równie tradycyjnie jej budowa należy do Hosa, który z zapałem spiętrza kolejne przeszkody i buduje karkołomne podjazdy. Przez chwilę cała impreza jest zagrożona przez starszych od nas terrorystów ,którzy podjechali rowerami pod śmietnik i zaczynają dla zabawy rzucać w nas kamieniami ale szczęście nam sprzyja bo pojawia się Matka z dziećmi i książką by zasiąść w cieniu opodal piaskownicy.
Jeden malec śpi w wózku ale dwulatek ze szpadelkiem jest już w piaskownicy i łopatką burzy dzieło Hosa.
Jednak taki Godzilla to nic przy terrorystach bo zawsze jakoś te góry przejedziemy Już mamy startować. Już ustaliliśmy ,że każdy gra trzema zawodnikami więc chowam do kieszeni Hanusika, który do końca będzie mnie uwierał w tych ciasnych spodenkach.
Już kolarze stoją na linii startu gdy nagle pojawia się usmarkany jak zwykle średni z braci Malągów ściskając w brudnej łapie swoich niechlujnych kolarzy bez koszulek. Grubym mazolem ma każdy wysmarowany numer 1, 2, 3 i na nic zdają się protesty, że to wbrew przepisom.
Trochę go odpychamy ale Matka podnosi wzrok znad książki.
- Czemu go odpychacie , dajcie koledze pograć ! –strofuje nas łagodnie i my jako grzeczni chłopcy zgadzamy się z nią, pomrukując z niezadowoleniem. Ta paniusia nie ma wcale pojęcia jak średni Maląg śmierdzi.
Ale z drugiej strony średni mógłby pójść po starszego
i nasz wyścig skończył by się klapą zupełną.
Zgodnie z oczekiwaniami startuje 4 Szozdów,
5 Szurkowskich, 1Czech (Morawec), 1Rusek , 3NRD-owców(wiadomo Michał ),1 Anglik
Taylor oraz 1,2 i 3Maląga ,który przed samym startem zarobił w ucho za smarkanie na chodnik i rozcieranie palcem .
Chce nas pokonać przez obrzydzanie – pomyślałem ,a w tym
momencie Michał dziarskim pstryknięciem posłał w bój pierwszego ze swoich szkopów.
Wreszcie koniec podróży. Z autobusu wylewa się ludzkość w osobach swych przedstawicieli . Wszyscy oddychają z ulgą niezmierną, nagle schludni, spokojni , rozgarnięci. Jak miłe złotówki na kowadle, pod złotymi ciosami lipca.
Uff… idę do domu. Wlekę siebie do domu przez spuchnięte uliczki, dróżki Goliny .
Wszędzie siatki ogrodzeniowe, domki przycupnięte i ukryte albo puszące się dziko
pustaczne i ceglano zaczepne.
Godzina 15:30 i upał niby wyludniając jednak w niepojęty sposób zaludnia je bardziej niż zwykle.
Przez okno mijanego domu gra niby hejnał dawno minionych czasów Żółta Łódź Podwodna . Dźwięczą starodawne gitary i słychać jak ścierają się osiem kroków dalej z bawarskimi akordeonistami, którzy tryumfują przez całe metrów trzydzieści nim zginą wobec piskliwej kotłowaniny kilkorga malców w plastykowym basenie.
I psy. Wszędzie są psy, które za swój obowiązek uważają poderwanie się z litościwej plamy cienia i łapczywy acz bezskuteczny atak na moją osobę.
Te większe, bardziej stateczne, bardziej arystokratyczne podnoszą tylko łby .
Jeden zidiociały buldog, który zawsze zachowuje się po kundelsku rzuca swe ciało na barykadę stalowej bramy z codziennym poświęceniem. Bezdźwięczne łup o wyłożony czerwoną kostką podjazd. Krwawe ślepia.
I jeszcze raz , już za moimi plecami.
Łup.
Gdzieniegdzie wśród trawników, wśród kwiatów powodzi kot rozciągnięty leży lub
w tym zielsku brodzi wypatrując okazji dla upolowania młodego wróbla , który wybiegł przed dom z balonikem w dziobku.
Mniam.
Wychodzę zza zakrętu na moją ulicę.
Z oddali już słyszałem pracującą z mozołem betoniarkę.
Na szczęście dość daleko od mojego domu pracuje ta piekielna machina do
ciągłego poprawiania wyglądu posesji.
Betoniarka pracuje ale mijam ja swobodnym krokiem, nie widząc jej pana , którego mógłbym pozdrowić. Słyszę tylko z ukrytego w srebrnych świerkach garażu zagniewany kobiecy głos.
- I to jest ten twój szczupak ? W dupę go sobie wsadź ! Ja tutaj pół chodnika…
Już ich minąłem. Przejeżdża mimo mrukliwy biały mercedes. Ocieram pot z czoła i w tym momencie o mało nie wpadam siedmiolatkowi pod rower. Ten zjeżdża z wysokiego krawężnika i przewraca się w chmurze spalin tego mercedesa.
Pomagam wstać dzieciakowi ale ten nie jest nawet przestraszony i śmieje się bynajmniej nie histerycznie tylko z pełnym przekonaniem i satysfakcją .
-Widział pan jak wywinąłem , a z górki to normalnie i w ryj.
Idę dalej.
***
Idzie dalej a ja przez moment łudziłem się, że bachora ten Mercedes rozgniecie jak wesz.
Musiałem się włączyć bo Robak jak się rozkręci to tak będzie krok po kroku wszystko opisywał.
Jak to idzie, jak dochodzi, jak wchodzi do domu, jak się wita, jak je obiad….
Gdybym wiedział, że cała ta historia zamknie się w dwóch ,trzech dniach to jeszcze Boję się, że może tu tymi swoimi dygresjami się zbytnio zadomowić nim go wreszcie wykończę. Ta trasa, którą chodzimy jest skrajnie przeciętną drogą z przystanku autobusowego, przez osiedle domków jednorodzinnych do jednego z nich w którym mieszkamy. Psy, ludzie i koty zamieszkują w domach wielkiej rozmaitości .
Wszystko staje się zbyt fizyczne.
Jakbym całe przeżyte życie potrafił określić jedynie na podstawie doznań smakowo zapachowych, a przecież zupełnie nie o to mi chodzi .
Dzień wczorajszy nie kojarzy mi się z niczym zajmującym ale kiedy przed kilkoma minutami wyszedłem przed dom i pod bosymi stopami poczułem zeschniętą kępkę trawy i ten zapach lata zmęczonego dokoła, zupełnie wyraźnie stałem się chłopcem z białą nowiuteńką piłką pod pachą.
Piłką fantastyczniejszą niż cokolwiek na świecie z którą niczym pan młody z ukochaną ,otoczony wiernym orszakiem weselników przemierzam świat w poszukiwaniu odpowiednio pięknego kościoła , by po wzruszającej ceremonii pocałować ją a potem wraz z kumplami rzucić się na nią i milion razy zgwałcić jej śliskie , doskonale białe ciało . Idziemy a ja ją wącham , z oburzeniem odrzucając nachalne błagania by sprawdzić czy dobrze się odbija.
-Na boisku , ale nie na asfaltowym , ani nie w czwórce bo może wylecieć na ulicę i samochód…
-Może na łące , ale tam mogą nam ją zabrać wieśniacy
-Może przy technikum , ale tam mogą nam ją zabrać przyszli technicy albo kto
-Może u nas nad torami na trawie, ale tam wściekłe pociągi i milicja goni
-Szkoda że u nas powyjmowali bramki
-Może do liceum do Morzysławia ale tam daleko
-Ale jest trawiaste boisko i duże bramki
-Do Morzysławia !
Przeto zawracamy i po tych chodnikach nierównych i po asfalcie miękkim i bokiem
nad torami, bo kto by się tam pchał z nową piłką przez piąte osiedle między blokami , gdzie piwnice i klatki schodowe, a piłka za czterysta dwadzieścia złotych całkiem jeszcze dziewicza.
Jarek w siatce taszczy dwa syfony szklane , każdy napełniony sodówką za 1,50. Niosę piłkę, badając jej krągłość niemal absolutną.
Ten zapach lakierowanej skóry.
Upał lipcowego przedpołudnia.
Rynsztunek graczy. Pościerane korkotrampki z lanymi czubami z których można przywalić, że oj. Granatowe spodnie od dresów albo spodenki piłkarskie, albo sterane dżinsy.
W siatce wraz z syfonami jeszcze skórzane, nieco podarte rękawiczki zimowe z pięcioma palcami dla bramkarza .
A właśnie ja będę bramkarzem w tym szczególnym dniu.
Lecz młodość pragnień miota mnie między obowiązkiem szlifowania bramkarskich umiejętności a prostą chęcią pokopania piłki.
Kiedy tak zamyślony kroczyłem wąską ścieżką wiodącą na nad torami Darek wytrącił mi z rąk i pognał ł kozłując nią o brudną ziemię gdy wtem w huku i zgrzytaniu zwalniającego pociągu odbiła się o wystający ze ścieżki różowy kamień i między jego rozpostartymi w chaotycznej robinsonadzie dłońmi miękkim lobem pomknęła wprost ku zagładzie a my jak skamieniali w przerażeniu mogliśmy tylko patrzeć jak leci bez końca i odbija się , odbija od niebieskiej ściany wagonu by utkwić wśród chwastów rosnących w rowie .
To cud ale my mkniemy ku niej , spadamy ku niej niczym dzikie ptaki a zbrodniczy Darek podtyka mi ją pod nos i nie wiedząc co powiedzieć mówi te oto słowa.
-Czasem czy nie jest za mocno nabita? Trzeba będzie spuścić trochę powietrza.
O ludzka przewrotności!
I chwila przerwy w naszej wędrówce . Siadamy w wysuszonej trawie i jest ten męczący zapach lipca i daję im ją w końcu niech sobie obejrzą.
Co mi tam szkodzi.
Kładę się w tej niemiłej trawie i gryząc jakieś źdźbło patrzę w bezlitośnie
błękitne niebo.
komentarze
Haha
4 lata?
/ Kładę się w tej niemiłej trawie i gryząc jakieś źdźbło patrzę w bezlitośnie błękitne niebo. /
Pewnie, żeś Krzysia wypatrzył, jak se fruwał w koszyczku u bociana, bezdomny z lekka?
Igła -- 14.03.2008 - 14:45Igła
Prawda
Akurat się dowiedziałem jak pisałem.
Mniej więcej.
Jeszcze wyczaiłem na kompie kawałek tekstu z akcentami miło pornograficznymi. Tyż wkleję choć nie został ukończony i ma 6 lat, ale jest tam kawałek o czerwonych i wysokich obcasach.
:)))
Jacek Jarecki -- 14.03.2008 - 14:52Jarek,
mam pytanie – czy mogę to druknąć i znajomym, co to do netu dostępu nie mają, do poczytania dać?
Griszeq -- 14.03.2008 - 17:02Griszegu
Byle nie dla szydery…. pewnie że tak!
Ps. Jacek!!! j
Jarek to mój szwagier, kolejarz i grubaśnik!
Ps2 Agentom daję 30% :))
Jacek Jarecki -- 14.03.2008 - 17:06Jacek, Jacek, Jacek
no jasne, że Jacek, nie wiem co mnie qrna naszło, to pewnie przez Twoje nazwisko… i piątkowe zmęczenie…
tak jakoś mi się ubzduralo, ze zabawnie byloby nazywac się jacek jackowski, jarek jarkowski, grzegorz grzegorzewski… ;-)))))
dzięki. zgode rozciągnę sobie na Twoje starsze teksty.
pozdrówka.
Griszeq -- 14.03.2008 - 17:20Ludzie trzymajta me!
Jacek Jarecki mnie zwyzywał publicznie.Ta zniewaga krwi wymaga.
Ja ancymon,ja?
To co Ty jesteś,no co?
Niech no ino pomyślę i popytam to dopiero wysmażę taki paszkwil,że zobaczysz!
Jacku szanowny,nie jest ważne,czy coś jest długie czy krótkie,grube czy cienkie.
Dla takiego jak ja;czasami zrzędy i malkontenta liczy się sedno,myśl,idea czy nawet sposób przekazu.
Ważne jest dla mnie to,że mogę poczytać i czytając myśleć co mi mówisz.
Mam odskocznię od szarej,wrednej rzeczywistości.
Kłaniam się
Zenek -- 15.03.2008 - 03:49