Dziś w ramach “Staroci” zachęcam Was do przeczytania recenzji filmu “16 przecznic”. Z tym, żeby było jasne. To, że zachęcam do przeczytania recezji nie wynika, bym zachęcał do obejrzenia filmu:-D
Aż przykro mówić, ale kryminał dochodzi do ściany. Nowy film Richarda Donnera każe wprost zastanowić się nad przyszłością tego gatunku filmowego. Na razie jesteśmy na etapie rozpaczliwego szarpania się tyle, że wygląda to na stopniowe pogrążanie się. Natomiast odgrywający główną rolę Bruce Willis pewnie zdaje sobie sprawę, że jego czas dobiega końca. Próbuje więc wycisnąć maksimum korzyści przy minimum wysiłku. Rola w „16 przecznicach” jest bowiem n-tym powieleniem roli John`a McLaina („Die Hard”). Niestety sam film oparty jest w większości na schemacie zerżniętym z „Die Hard 3”. Różnice są naprawdę drobne. Całość sprawia wrażenie niezamierzonej autoparodii. Naprawdę musi być źle z Bruce`m, że musi udawać sam siebie. Inna sprawa, że niezamierzone komediowe wątki były aż nadto widocznie w “Osaczonym”. Nie mówiąc o późniejszej czwartej “Szklanej pułapce”, które tak naprawdę nie mają nic wspólnego z przygodami bohatera “Die Hard”. Ale skup się, Mad Dog, bo o czymś innym piszesz, madafaka.
Skąd ta surowa ocena już na początku? Ano stąd, że zarówno reżyser, jak i odtwórca głównej roli są wybitnymi twórcami w swojej dziedzinie. Ich obowiązkiem jest stworzenie filmu na bardzo wysokim poziomie. Zwłaszcza, że dotychczasowe osiągnięcia Donnera i Willisa są znaczne. Przypomnijmy sobie, że to właśnie Donner uratował kryminał przed śmiercią porównywalną z czasowym wymarciem westernu; wystarczy powołać się na „Zabójczą broń 4”, dla której, jak i dla całego gatunku zbawienne okazało się rozwinięcie wątków obyczajowych i komediowych. Natomiast w przypadku Willisa wystarczą dwa słowa: „6 zmysł” i wszystko jasne.
Jack Mosley (Bruce Willis) jest odliczającym do emerytury dni policjantem. Nie lubi siebie, lubi za to alkohol. Sprawia wrażenie człowieka, który stara się „zapić” wspomnienie o pewnym niechlubnym momencie z zawodowej przeszłości. Coś, co sprawiło, że z pełnego energii człowieka i wzorowego policjanta stał się ludzkim wrakiem i beznadziejnym gliniarzem. Traf chciał, że pewnego skacowanego dnia Mosley otrzymuje zadanie odwiezienia do sądu aresztanta, czarnoskórego Eddiego Bunkera (Mos Def). Eddi to drobny przestępca, z pozoru przygłup. Ma być świadkiem w procesie przeciwko jednemu z nowojorskiemu policjantów. Bunker wszędzie widzi znaki i uważa, że każdy zasługuje na drugą szansę. Takiego to gangstera Jack Mosley ma odwieźć do sądu- widocznie przełożeni uznali to za tak proste zadanie, że nawet degenerat jak Jack nie jest w stanie nawalić. Zresztą, budynek sądu stoi raptem 16 przecznic od komisariatu: góra dwie godziny i po sprawie.
Nieoczekiwanie sprawa komplikuje się: ktoś próbuje zabić świadka Eddiego Bunkera. Rozpoczyna się mordercza rozgrywka, w której stawką jest nie tylko życie drobnego przestępcy, ale wierność własnym zasadom i odkupienie win.
Całość jest zgrabnie zrealizowana. Bruce wygląda jakby rzeczywiście pluł na swój widok. Def Mos gra(?) tak wiarygodnie, jakby rola gadatliwego matołka była jego prawdziwym wcieleniem. Jest tu ładnie odegrany czarny charakter. Jest tu wszystko, czego powinno oczekiwać się od typowego hollywoodzkiego kryminału.
A jednak coś nie gra.
Nie zamierzam udowadniać na siłę, że „16 przecznic” jest złym filmem. Zwłaszcza że w ramach gatunku jest to sprawnie zrealizowany kryminał. Przypomnijmy sobie jednak, że podobna sytuacja miała miejsce z westernami. Zniknęły jak Związek Radziecki. Nagle, w najmniej spodziewanym momencie. „Szesnastka” sprawia podobne wrażenie. Wszystko jest na swoim miejscu, akcja przewidywalna do bólu, widz wie, która scena została „ukradziona” z którego filmu. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że za ten film odpowiedzialni są Donner i Willis. Mamy prawo oczekiwać, że właśnie ci panowie wskażą nam, w jakim kierunku pójdzie kryminał. Jest to mniej więcej sytuacja, w jakiej jest Małysz: od mistrza oczekujemy więcej, niż od przeciętniaka.
Co tu dodawać? Chcecie, obejrzyjcie. Nie chcecie, nie oglądajcie. Jeśli zdecydujecie się zobaczyć ten film pamiętajcie, że nikt Wam nie odda dwóch godzin życia.
I tym sympatycznym filozoficznym akcentem kończę ten wpis.
komentarze
No to w końcu...
...oglądnąć, czy nie???
jotesz -- 09.01.2008 - 15:39Mozna, ale niekoniecznie
Jak dla mnie, to szkoda czasu.
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 09.01.2008 - 15:43Mad Dog
no ale z drugiej strony – na bezrybiu i rak ryba, wiec ja akurat – jesli faktycznie ktos sie uprze na kryminal, polecilbym mu ten film.
co nie tyle go nobilituje, co raczej wskazuje na faktyczny upadek gatunku.
ja sobie w sobote zaliczylem czeski “Akumulator” i norweskie “REPRISE”. i musze stwierdzic po rak kolejny, ze jak na 360 mln kontynent, to sposoby percepcji swiata, wyrazany takze w filmie, to mamy jako europejczycy roznorodny jak nigdzie. nie trzeba zreszta porownywac skandynawow z czechami, przeciez wystarczy roznica w ogladzie polskiem i czeskim… a niby sasiedzi… ;-)
Griszeq -- 09.01.2008 - 17:09Jest ratunek. Chyba
Serial “C.S.I.” matka wszystkich serii, czyli ta rozgrywajaca sie w Las Vegas. Kurcze, zawsze jak ogladam probuje przewidziec akcje i wytypowac przestepce. Nie udaje mi sie.
A zatem mozna. No i “SCI” Las Vegas jest piekielnie inteligentny.
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 09.01.2008 - 18:35joteszu
Ale moze skus sie na “Plan doskonaly”. Dosyc ciekawy, z uznana obsada (Denzel Washington, Jodie Foster, Clive Owen), uznanym rezyserem (Spike Lee).
Dobry.
Zaskakujacy.
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 09.01.2008 - 18:37Bardzo zgrabnie i ciekawie napisane.
Niewatpliwie jest to recenzja, o czym dobrze i Ty wiesz :-). Do tego bardzo zgrabnie napisana.
Tylko, ze…
Moim, bardzo skromnym zdaniem, dla “malooblatanego” odbiorcy jest przypuszczalnie troche zbyt skomplikowana, a z kolei “kinoman”, taki np. jak ja, czuje pewien niedosyt.
Wrzucilem Twoj tekst (bez obrazkow) do Worda i zrobilo sie go tam ok. 1,5 strony w Times New Roman 12. Nie pamietam dokladnie, ale idealem felietonu jest gdzies 5-7 stron.
Tak po mojemu (calkiem prywatnie) to przydaloby sie rozwinac pare watkow:
np.: – o „Die Hard 3”, – “Zwłaszcza, że dotychczasowe osiągnięcia Donnera i Willisa są znaczne.” – wiecej o tych dotychczasowych – wiecej o tym “czasowym wymarciu westernu”, dlaczego wymarl?, jakies wspolne punkty z umieraniem kryminalu
Do tego brakuje mi Twoich przezyc osobistych, ktore przeciez doskonale wplatasz w notki przy innych okazjach. Troche daj “siebie”, co by Cie mozna polubic.
Mnie sie wydaje, ze powinienes pisac wlasnie takie bardziej rozbudowane w formie recenzje. I tak widac po tekscie, ze Cie niesie. Moze nie warto sie Tobie zajmowac “krotkom formom”?
Szeryf -- 09.01.2008 - 19:15Szeryf
Dzięki:-)
W sumie przyznaję Ci rację, tylko zastanawiam się, jak to wpłynie na odbiorcę, który może poczuć się zmęczony taką ilością tekstu.
Ale Twoje uwagi są ważne i postaram się dostosować do nich przy kolejnej okazji:-)
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 09.01.2008 - 19:51--> Mad Dog
5 stron to nieduzo tekstu. Sprawdz u Kaluzynskiego.
Jerry
Szeryf -- 09.01.2008 - 20:38Ech
Ale tu mowisz o facecie, do ktorego sie modle, no.
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 09.01.2008 - 20:40--> Odpowiem ci w nocy, albo jutro...
...bo wlasnie jakies glupie filmy ogladam :-)
teraz na PRO7 leci o tornado w Berlinie. Nawet zgrabne.
Jerry
Szeryf -- 09.01.2008 - 21:23